Wiele komedii romantycznych, pokazujących krętą drogę do bycia ze sobą dwojga ludzi, kończy się w domyśle bajkowym stwierdzeniem: żyli długo i szczęśliwie.
Podobnie związek z osobą, która jako muzyk jeździ w trasy koncertowe i występuje na scenie, dla jednych będzie gwarancją wspaniałej, pełnej namiętności i szaleństwa przygody.
Ale z drugiej strony są i tacy, którzy od razu powiedzą, że mając jako partnera muzyka, fundujemy sobie relację z kimś, kogo będziemy musieli utrzymywać, słuchać po raz setny kolejnej wersji tej samej piosenki, znosić przedłużające się próby i odpierać z wprawą mistrza jiu-jitsu kolejne umizgi zainteresowanych naszym partnerem fanek, tudzież fanów.
Jak zatem wygląda życie w związku z osobą, która jest muzykiem?
Czy gwarancją udanej relacji jest związek dwojga artystów, najlepiej występujących razem na scenie?
A może wprost przeciwnie – lepiej będąc muzykiem, artystą, „ulokować” uczucia w kimś, kto kompletnie nie interesuje się muzyką, pracuje na etacie np. w korporacji i jest gwarancją, że chwilowy brak koncertów nie zmusi Was do zaciągania długów, by przetrwać kolejny miesiąc.
Na te i wiele innych pytań odpowiedzą dziś wspólnie Paulina Łaba Torres i Tomek Torres.
Więcej informacji o Paulinie Łabie Torres możesz znaleźć pod adresem www.muzykalnosci.pl/19
Tomasz Torres
– absolwent Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej I i II st. im. F. Chopina w Bytomiu
– absolwent Akademii Muzycznej im. K. Lipińskiego we Wrocławiu
– w latach 1997-2006 członek zespołu Triology (wraz z Michałem Barańskim i Mateuszem Kołakowskim), założonego przez amerykańskiego klarnecistę Brada Terry. Ponad 300 koncertów na terenie całych Stanów Zjednoczonych m. in. w takich klubach jak: Knitting Factory (NYC); Jazz Bakery (LA); Mt. Washington Hotel (NH); Chicago (Konsulat Polski); a także w innych klubach jazzowych w San Diego, Bostonie czy Denver. Podczas pobytów w Stanach mial przyjemność poznać i zagrać razem z takimi muzykami jak: Bill McHenry, William Gallison, Tony Malaby, Jeff Williams, Aaron Goldberg, Jamey Aabersold, Adam Makowicz czy Buddy DeFranco.
– w Polsce miał okazję współpracować z tak uznanymi muzykami jak Bobby McFerrin, Mayito Rivera, Michał Barański, Jan Smoczyński, Paweł Tomaszewski, Krzysztof Urbański, Reinaldo Ceballo, Jose Torres, Grzech Piotrowski, Paweł Kaczmarczyk, Filip Siejka, Piotr Zaczek, Grzegorz Jablonski, Robert Kubiszyn.
– współpracuje lub współpracował z zespołami: Afromental, Krzysztof Urbański Quartet, Jose Torres & Havana Dreams, Quinteto Cubano, Optimystic, Mikromusic, Natasza Urbańska, Kasia Kowalska, Ania Szarmach, Urszula Dudziak, VNM, TEDE oraz Kuba Badach.
– od 2012 współpracuje z najlepszymi DJ’ami z kraju i z zagranicy jako perkusista Live Act. Współpracował z DJ Bleq, DJ Macu, DJ Kocurr, DJ Romi, a także z 3-krotnym Mistrzem Świata w DJ’ce – DJ Pro Zeiko. Na co dzień gra w najlepszych klubach w Warszawie oraz w innych klubach w całej Polsce.
– współzałożyciel grupy The Bangers w ktorego sklad wchodza DJ Macu i DJ Kocurr. W 2015 roku formacja wypuściła pierwszy w polsce mixtape z zywa perkusja.
W roku 2014 Tomek Torres wygrał plebiscyt organizowany przez magazyn „Perkusista” w kategorii „Perkusista Modern”, w 2016 ponownie zwyciężył w kategorii „Perkusista”, a w styczniu 2017 został uznany jednym z „101 Polskich Perkusistów Wszechczasów”, według magazynu „Perkusista”.
Przydatne linki
Linki do stron i osób wymienionych w tym odcinku:
Paulina Łaba Torres w internecie:
Strona Pauliny
Fanpage Pauliny
Instagram Pauliny
Tomek Torres w internecie:
Strona Tomka
Fanpage Tomka
Instagram Tomka
Transkrypcja
Przy mikrofonie Tomasz Glinka, a Ty słuchasz właśnie podcastu Muzykalności, w którym opowiadam o tym, jak możesz zamienić pasję do muzyki w sposób na życie lub realizować własną muzyczną wrażliwość jako ciekawe hobby.
Na pierwszy rzut oka związki uczuciowe i miłość nie są wprost częścią składową utworu muzycznego.
Jednak muzyka niesie ze sobą ogromny ładunek emocjonalny i czy tego chcemy czy nie, z każdym kolejnym zagranym czy wyśpiewanym dźwiękiem pokazujemy kawałek siebie i naszej codzienności i uczuć, które jej towarzyszą.
To z kim dzielimy czas i kogo kochamy, wpływa na nas, a tym samym na naszą muzykę.
Zanim wysłuchasz rozmowy z dwójką moich dzisiejszych gości to na początek krótkie wyjaśnienie.
W 19. odcinku podcastu Muzykalności rozmawiałem z Pauliną o pracy aktorki musicalowej. Okazało się, że kiedy umawiałem się z Pauliną na rozmowę w grudniu 2019 tego roku, to umawiałem się jeszcze z Pauliną Łabą. Kiedy jednak spotkaliśmy się na nagraniu w styczniu 2020 roku spotkałem się już z Pauliną Łabą Torres.
I kiedy już wspólnie nagrywaliśmy naszą rozmowę o musicalach, to przyszedł mi do głowy pomysł, żeby porozmawiać razem we trójkę ( już z mężem) Pauliny o tym, jak wygląda życie w bliskiej relacji z kimś kto na co dzień koncertuje i nagrywa płyty.
A ponieważ przeglądając profile państwa Torres w mediach społecznościowych, zobaczyłem tam dużo zatrzymanych w kadrze barwnych momentów, to odkopałem najbardziej kolorową bluzę z dna szafy i zaprosiłem moich gości do zarejestrowania naszej rozmowy również w wersji wideo.
Jeśli chcesz nas zobaczyć, to wystarczy, że zajrzysz na stronę muzykalnosci.pl/21
Na początku rozmowy, której już za chwilę wysłuchasz, Tomek opowiada trochę o sobie i swojej drodze do bycia muzykiem.
Jeśli zaś chcesz dowiedzieć się więcej o Paulinie, to gorąco zachęcam Cię do wysłuchania rozmowy pod adresem muzykalności.pl/19.
Teraz już zapraszam Cię do wysłuchania naszej rozmowy, w której rozgryzamy temat związków muzyków z muzykami oraz muzyków z osobami, które muzyką się nie zajmują, a także doradzamy, jak znaleźć dla siebie muzycznego partnera.
Uszanowanie Paulino! Uszanowanie Tomaszu!
Paulina: Cześć!
Tomasz: Dzień dobry.
I uszanowanie drodzy słuchacze oraz widzowie, ponieważ jest to kolejny odcinek, który nagrywam z wizją. Zanim przejdziemy do tematu, mam do was takie pytanie na rozgrzewkę: czy uważacie siebie za taką standardową parę trzydziestolatków? Uśredniając oczywiście.
P: Ja jeszcze nie mam trzydziestu lat [śmiech].
T: A ja tę średnią podnoszę, wchodzę już w drugą połówkę lat trzydziestych. Czy jesteśmy typową parą trzydziestolatków? Zależy od tego, o jakich czasach mówimy. Jak spojrzymy na czasy naszych rodziców, to typowy trzydziestolatek to już był ktoś, kto był po ślubie i miał przynajmniej dwójkę dzieci. Ale typowy trzydziestolatek w dzisiejszych czasach pracuje, zwraca uwagę na swoją karierę, buduje ją, podróżuje, spełnia się, dba o samorozwój.
P: Niekoniecznie ma dzieci, bo akurat to pokolenie coraz częściej odwleka temat rodziny i dzieci, dopiero ludzie przed czterdziestką łapią się na tym, że jeszcze rodzina jest ważna. A czy my jesteśmy taką typową parą trzydziestolatków? Myślę, że tak i nie.
T: To jest dobra odpowiedź.
Właśnie będziemy dzisiaj rozmawiali o takim temacie, który może interesować kilka osób: jak to jest być z muzykiem? Jesteśmy w przededniu 14 lutego i pomyślałem, że ten temat jest nawet lepszy niż ten, który wybrałem wcześniej, czyli najbardziej miłosne saksofonowe solówki, ale właśnie w odcinku 19. z Pauliną mieliśmy okazję porozmawiać i wpadliśmy na pomysł, że fajnie byłoby, żebyście tu razem do Muzykalności zawitali.
T: Słuchałem.
P: Bardzo nam miło, tym bardziej, że jesteśmy pierwszą parą.
To jest taka premierowa sytuacja ze względu na to, że jesteście pierwszą parą i po raz pierwszy mam dwójkę gości w podcaście.
T: Bardzo nam miło, nie możemy tego spalić, by dać też szansę innym, bo od tego jak to pójdzie dzisiaj zależy życie wielu par [śmiech].
Porozmawiamy dzisiaj o takich trzech obszarach. Pierwsza rzecz, o której będziemy mówić to jesteście wy i to, w jaki sposób wy sobie poukładaliście waszą relację z względem waszych obowiązków i też pasji zawodowej, tego co robicie na co dzień, bo oboje zajmujecie się muzyką. Druga kwestia – chciałbym, abyśmy porozmawiali trochę o tym, jak to jest właśnie być z muzykiem, ale już z perspektywy osoby, która muzykiem nie jest, żebyśmy może spróbowali doradzić, może trochę zasymulować, co może się zdarzyć, jeżeli ktoś sobie wymyśli, że chciałby być z muzykiem. Trzecia kwestia – chciałbym, żebyśmy poznali, co jest wyjątkowego w byciu z muzykami. Zanim do tego przejdziemy, w 19. odcinku, czyli odcinku o musicalach, Paulina miałaś okazję trochę opowiedzieć o sobie.
P: Ja już się nagadałam, więc będę dzisiaj w roli takiego dopowiadacza.
Więc rozsiądź się wygodnie, a Ciebie Tomek poproszę, żebyś chociaż trochę opowiedział sobie, o swoim doświadczeniu muzycznym, o tym co robiłeś, co cię zawiodło do dnia dzisiejszego i co robisz dzisiaj muzycznie?
Tomek: Odkąd pamiętam, chciałem grać na perkusji. Nie pamiętam, kiedy powstał ten pomysł w mojej głowie, ja po prostu się chyba z nim urodziłem i z tym pomysłem dorastałem.
T: Moja przygoda muzyczna zaczęła się w chwili, kiedy się urodziłem i przyszedłem na świat, a mówię tak dlatego, że pochodzę z rodziny muzycznej, mój tata jest kubańskim perkusjonistą, moja mama też ma wykształcenie muzyczne i u mnie w domu zawsze była ta muzyka. Odkąd pamiętam, chciałem grać na perkusji. Nie pamiętam, kiedy powstał ten pomysł w mojej głowie, ja po prostu się chyba z nim urodziłem i z tym pomysłem dorastałem, czego dowodem są też śliczne zdjęcia moje, jak miałem z pół roku, może nawet mniej, że już mnie gdzieś ciągnęło do tych bębnów. Tata sadzał mnie przy bębnach, ja trzymałem pałki, które były większe ode mnie, więc te ciągoty do perkusji zawsze miałem. Była taka słynna historia też połączona ze zdjęciem, kiedy niefortunnie mając też parę miesięcy już przewróciłem się na podwórku i dość mocno uderzyłem głowę w ziemię, nabijając sobie wielgachnego guza na pół twarzy, no i oczywiście, jak to dziecko, zacząłem wrzeszczeć i płakać. Moi rodzice opowiadali mi, że tata przysunął mi 2 kongi i ja przestałem płakać, jakby ktoś automatycznie wyłączył tę funkcję płaczu i nawet mam zdjęcie pamiątkowe z tej właśnie chwili. Faktycznie mam na nim taką minkę, że widać, że przeżywam ten upadek, ale płacz wyłączony, bo wreszcie te bębny są. Dla mnie muzyka zawsze była takim naturalnym wyborem, a że w domu dużo grało się muzyki, zawsze gdzieś ta muzyka była w tle, to oczywiście chciałem pójść do szkoły muzycznej, było to dla mnie rzeczą naturalną. No i poszedłem do szkoły muzycznej, będąc w pełni przekonany, że chcę grać na perkusji, bo to jest przecież moje marzenie.
Dla mnie zawsze muzyka była naturalnym wyborem.
Gdzie się wychowałeś?
T: Urodziłem się w Sosnowcu, ale mieszkałem na Śląsku. Przez całe życie miałem z tym problemy, koledzy się ze mnie śmiali troszeczkę, bo wiadomo że Zagłębie i Śląsk niespecjalnie się lubią. W tym czasie kiedy moja mama była w ciąży, jej rodzice mieszkali w Sosnowcu, więc ona tam przebywała i ja się tam urodziłem. Natomiast właściwie od dzieciństwa mieszkałem w Bytomiu, tam chodziłem do Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej imienia Fryderyka Chopina w Bytomiu, w której spędziłem 12 lat i muszę przyznać, że dużo zawodów mnie spotkało jako młodego adepta muzyki, bo chciałem grać na perkusji. Chciałem grać na tym instrumencie, który tutaj stoi, czyli zestawie perkusyjnym. Pierwszy zawód, który mnie spotkał to na wstępnych egzaminach do tej szkoły, kiedy pani mi powiedziała, że mam za małe ręce albo coś w tym stylu, już teraz nie pamiętam, było jakieś wytłumaczenie, które potem się okazało po latach, że ona po prostu musiała mi jakoś wytłumaczyć, że nie pójdę na tę perkusję, ą chodziło o to, że nie było w tamtych czasach klasy perkusji od pierwszej klasy. Klasa perkusji zaczęła funkcjonować dopiero przy trochę starszych dzieciach. Powiedziała mi, że chyba mam za małe ręce i nie będę mógł grać, ale ja do szkoły muzycznej chciałem pójść. Pani powiedziała mi, że muszę pójść najpierw na fortepian i że po czterech latach mogę pójść na perkusję, więc ja tę obietnicę kupiłem, wziąłem ją sobie do serca i poszedłem na ten fortepian.
Z opowieści wiem, że całkiem nieźle mi szło na fortepianie, miałem cudowną nauczycielkę Zuzannę Suchorowską, do dziś pamiętam jej nazwisko, bo to była właśnie jedna z tych nauczycielek, które za dobrze zapamiętujesz ze szkoły, bo są oczywiście i tacy, i tacy, niektórych wolisz nie pamiętać, niektórych pamiętasz, ale bardzo źle, a ona właśnie była właśnie moją pierwszą nauczycielką, którą do dzisiaj pamiętam. Za pomocą mojej mamy, która nade mną strasznie siedziała, jak miałem ćwiczyć, doprowadzała mnie czasami do płaczu, bo miała taki sposób, że zostawiała mnie z tym fortepianem. Przypominam, że ja nie chciałem grać na fortepianie, a ona mnie zostawiała na ćwiczenie z fortepianem i mówiła: „to ile potrzebujesz czasu na to? Pół godziny ci wystarczy? Za pół godziny wracam i masz to już umieć bezbłędnie.” No i ja pół godziny rzeźbiłem, mama przychodziła, ja grałem i pomyłka. Mam na to: „nie umiesz, wracam za kolejne pół godziny”. Nie ukrywam, że nie podobało mi się to za bardzo ale faktycznie moja nauczycielka, wspomniana wcześniej Zuzanna, potem wspominała, że wśród jej uczniów fortepianu, a moje koleżanki z klasy były pianistkami przez całą szkołę, byłem tym, któremu bardzo dobrze wtedy szło.
I którego ona miło wspomina.
Mam nadzieję, że tak. Jeśli kiedyś na to trafi, to bardzo serdecznie pozdrawiam. No ale przebyłem te 4 lata i wreszcie doczekałem się tej perkusji – i to kolejny zawód. Przyszedłem na pierwszą lekcję perkusji i znowu myślałem, że siądę do zestawu perkusyjnego a pani postawiła werbel. Do dziś pamiętam, jak wracałem z pierwszej lekcji właśnie w Bytomiu wzdłuż parku i tata się spytał: jak tam po pierwszej lekcji perkusji?
– Tata, ale ja dostałem tylko bębenek.
– A gdzie reszta?
No i ten zawód musiał ze mną zostać, bo ci, którzy uczęszczają do szkoły muzycznej wiedzą o tym, że w naszych szkołach muzycznych nie ma perkusji jako zestawu perkusyjnego, tylko jest ta perkusja klasyczna. Odczekałem ten rok i mówię: dobra, to może za chwilę coś nowego, ale po roku czymś nowym był ksylofon – znowu nie to. Potem czymś nowym był wibrafon, później marimba, kotły i nagle: to dzisiaj zagramy na zestawie, ja się ucieszyłem, a to się okazało, że zestaw w rozumieniu klasycznym to jest połączenie wibrafonu z marimbą, bębenkiem jakimś, talerzem. Więc całą szkołę trochę z tym walczyłem. Miałem ogromne szczęście, że w wieku 12 lat poznałem pewnego amerykańskiego muzyka, który przyjechał do Polski. Kiedy usłyszał, jak gram, a wtedy nie grałem na perkusji, tylko on pokazał mi skalę bluesową – grał bluesa i kazał mi improwizować po tych dźwiękach, które mi pokazał. Nie wiem, co we mnie zobaczył.
P: Grałeś na perkusji?
T: Nie, to było na ksylofonie, bo ja nie grałem na perkusji. Powiedział: widzę, że ty masz czujkę do tego. On co roku brał polskie dzieci na takie obozy muzyczne w Stanach. Co roku przyjeżdżał od lat 90-tych i właśnie przy takich warsztatach poznawał dzieciaki, które potem zabierał do Stanów.
P: Brzmi jak marzenie.
Szczególnie na tamte czasy.
T: W tamtych czasach to było coś. On od dawien dawna pracuje z młodzieżą, bo w Stanach prowadził taką szkółkę przetrwania dla młodych chłopaków, czyli uczył dzieciaki, jak się znaleźć w trudnych warunkach. On prowadził swoją fundację. Ja szczęśliwie trafiłem na niego i tutaj się zaczęła druga droga mojej edukacji, bo z jednej strony szła edukacja klasyczna w polskiej szkole muzycznej, a tutaj taki odłam w tę moją wymarzoną stronę, w którą zawsze chciałem pójść. No i moi rodzice się zgodzili. To nie był taki całkiem obcy człowiek, bo mój tata miał z nim wspólnych znajomych, natomiast puścić 12-letniego syna samego do Stanów – to była odważna decyzja.
P: Podziwiam twoich rodziców.
A ćwiczyłeś w domu na instrumencie?
T: Miałem taki moment, że tata rozłożył mi perkusję w piwnicy, ale szybko ten pomysł umarł.
Chciał odpocząć, więc cię tam wysłał.
T: W czasach szkolnych ćwiczyłem zawsze w szkole i nawet jak próbowałem coś na perkusji ćwiczyć, to zawsze przychodziła nauczycielka fortepianu z klasy obok, pukała i się pytała: czy masz to zadane? A ja na to: – Nie, tak sobie gram, bo lubię.
– To proszę mi nie przeszkadzać, bo nic nie słychać!
I tak to było cięte. Dlatego ten pierwszy wyjazd do Stanów, który potem się okazał pierwszym z chyba siedmiu, bardzo dobrze na mnie wpłynął i otworzył mi trochę głowę. Zderzyłem się też z czymś, że dojechałem do tych Stanów po raz pierwszy i na warsztatach muzycznych na początku były przesłuchania – to były warsztaty trzytygodniowe. Pan mnie postawił za zestawem i powiedział: okej, to teraz proszę, zagraj mi bossa novę. A ja na to wielkie oczy. Dzieciaki tam już jakieś pojęcie mają, a ja totalnie nic, bo ja w klasyce tylko. Powolutku zacząłem pracować. Klarnecista Brad Terry co roku brał inną grupkę dzieci – dwójkę albo trójkę – ze sobą na te warsztaty i ja byłem pierwszy raz z klarnecistą i z pianistą z Polski, których poznałem dopiero na lotnisku Okęcie. Gadaliśmy i mówiłem, że w szkole muzycznej mam takiego pianistę, który gra trochę jazzu i że może by jego sprawdzić.
Faktycznie rok później po powrocie moi rodzice organizowali warsztaty, na których ja się zjawiłem, zjawił się Mateusz i zjawił się niejaki pan Michał Barański. Ty go pewnie bardzo dobrze znasz. Dla tych którzy nie wiedzą, Michał Barański jest basistą, kontrabasistą mojego pokolenia, moim skromnym zdaniem jednym z najlepszych w Polsce, jak nie w Europie, czy na świecie. To jest taka nasza duma narodowa. On wtedy dopiero zaczynał na basówce grać i jak my się spotkaliśmy we trójkę na tych warsztatach, to Brad nagle miał sekcję: była perkusja, bas i fortepian. Wtedy pojechaliśmy z nim jako skład po raz pierwszy, to był mój drugi wyjazd. Jak już miał zespół, z którym mógł grać, to już jeździliśmy tak naprawdę co roku na te warsztaty. Nie mogliśmy legalnie pracować, więc to były bardziej takie występy, gdzie przychodzili ludzie, a my graliśmy koncerty dla nich. Droga mojej kariery szła jakby na drugim poziomie wibracji, dzięki czemu na tej perkusji cały czas ćwiczyłem, cały czas miałem okazję grać. Na szczęście pod koniec miałem nauczyciela perkusji, który rozumiał, że moja droga nie jest w stronę klasyczną i on mi już dwa ostatnie lata dał wolną rękę, troszkę mi takich jazzowych numerów na ten wibrafon dawał zamiast klasycznych. Oczywiście grałem „Jesień” Vivaldiego na dyplomie, bo jednak coś tam trzeba zagrać, natomiast pozwolił mi też zagrać na zestawie w zespole dyplom.
Potem zdawałem do Akademii Muzycznej we Wrocławiu, również miałem to swoje trio, z którym byliśmy bardzo ograni. Nie ukrywam, że naprawdę weszliśmy tam bez pardonu i byliśmy jeszcze po całych wakacjach, gdzie cały czas graliśmy. Potrafiliśmy w 2 miesiące zagrać na przykład trzydzieści występów, więc cały czas graliśmy lub ćwiczyliśmy, byliśmy w bardzo dobrej formie. Na tych egzaminach we Wrocławiu zagraliśmy też w zespole. Moje granie przełączyło się na to rozrywkowe, byłem bardzo nastawiony na granie, chciałem grać wszystko, na big bandy chodzić, na zespoły. Na pierwszym roku tak było – 8 godzin ćwiczenia w salce, niekończące się po prostu godziny. Od drugiego roku już zacząłem grać w branży i już mnie na Akademii tak często nie widywali. Na drugim roku mój tata wziął mnie do swojego zespołu, bo dopiero uznał, że teraz już jestem gotowy. Wyobrażałem sobie te studia muzyczne tak, że to nie będą takie studia, że siedzimy w książkach i się uczymy tylko raczej, że gramy i dolatujemy na egzaminy, na zaliczenie.
Czego byśmy nie robili, to jest tak, że no początek wchodzisz z dużą energią, a później ona opada.
T: Życie pokazuje prawdy i trzeba się dostosować. W trakcie studiów miałem wspaniałego nauczyciela Darka Kaliszuka – przyjaciela mojej rodziny – która widział troszkę we mnie taki potencjał, że wiedział, że nie chce mnie hamować. My wielokrotnie w ramach zajęć zamiast grania albo sprawdzania zadanego materiału po prostu rozmawialiśmy na przykład o tym, jak jest w studio. Było to takie niekonwencjonalne podejście, bo my na lekcjach muzyki musimy zawsze być przy instrumencie i grać, a jest też wiele aspektów, które są ważne, poza kwestią technicznego grania. On też w dużej mierze się przyczynił do tego, jaki jest mój poziom profesjonalizmu aktualnie. Ze studiów po prostu wniknąłem w tę branżę sceniczną i tak się rozwijam po dziś dzień.
Często wydaje nam się, że na lekcjach muzyki musimy zawsze być przy instrumencie i grać, a jest też wiele aspektów, które są ważne, poza kwestią technicznego grania.
Gdzie jesteś dzisiaj, jeśli chodzi o muzykę, z kim grasz?
T: Mamy 2020 rok i pod koniec roku będziemy obchodzić już 16. urodziny mojego zespołu Afromental – nie wiem, kiedy to zleciało. A na co dzień udzielam się jako tak zwany muzyk sesyjny, czyli muzyk zapraszany do współpracy przez różne gwiazdy. Gram aktualnie na stałe z Urszulą Dudziak, ze Sławkiem Uniatowskim, zdarzało mi się też gościnnie zastępować swoich kolegów w zespołach – u Kuby Badacha, u Ani Szarmach. Miałem okazję zagrać parę koncertów z Kasią Kowalską, więc trochę tu, trochę tam. Moim idolem muzycznym był zawsze perkusistę amerykański perkusista Vinnie Colaiuta, którego dyskografia jest bardzo szeroka, on grał ze wszystkimi i to był dla mnie wzór. Nie chcę być takim muzykiem, który gra w jednym zespole jedną rzecz, a chcę być takim, który odnajduje się w różnych gatunkach muzycznych.
Aktywizujemy trochę Paulinę. Jak się poznaliście?
P: Nasza historia zaczęła się w Świnoujściu. W Świnoujściu uczęszczałam do szkoły Małe Studium Jazzu, którą otworzyła nasza koleżanka Ola Nowak, którą Tomek też zresztą znał, dlatego że występował razem z nią w zespole taty Tomka. Uczyłam się tam śpiewu, mieliśmy takie swoje grono ludzi, którzy śpiewają jazz, Ola też trochę ten jazz prowadziła. No i Tomek przyjechał do Świnoujścia.
T: Ola przygotowywała całą grupę i poprosiła mnie, czy bym nie przyjechał rzucić okiem, dodać jakieś uwagi.
P: Profesjonalista, kolega z branży.
T: Pojechaliśmy we dwóch, Ola poprosiła też naszego kolegę pianistę. Pojechaliśmy tam po to, żeby jej pomóc i tam się poznaliśmy.
P: Ja miałam 17 lat, Tomek o sześć więcej i tam się poznaliśmy.
Czy zdarza się lub zdarzyło się wam pracować razem na scenie?
P: Jeszcze się nie zdarzyło.
T: Jeszcze nie, mamy to przed sobą.
P: Nie było takiej okazji. Tomek zajmuje się muzyką rozrywkową i estradą, a ja przez ostatni czas mocno byłam skupiona na musicalu, więc nie spotkaliśmy się na jakimś wspólnym mianowniku.
A czy według was, to jest dobry pomysł, jeżeli para zajmuje się muzyką i występują razem na scenie? Czy to może generować jakieś problemy?
P: Może generować – oczywiście. Wszystko zależy od człowieka i od tego, jaką relację ma para: czy to jest relacja partnerska, czy mają ze sobą dobry kontakt i zawodowo, i prywatnie, czy też nie mają kompleksów na różnych polach, bo to też chodzi o spełnianie siebie.
T: Problem w takim układzie polega na tym, jakkolwiek by ten układ nie był dobry, ja to mówię z doświadczenia, co prawda nie w kwestii pracy jako para, ale pracy w rodzinie – to jest to samo, czy pracować z żoną, czy pracować z tatą, jak w moim przypadku. Jeśli zaczynasz mieć taki układ w pracy i zaczynają pojawiać się problemy, to często ciężko to odłączyć i zabierasz je z pracy do domu, gdzie te problemy się przedłużają. Zależy od tego, jak bardzo właśnie w parze jesteśmy nastawieni na rozmowę – będziemy często podkreślać tę rozmowę, wysłuchanie i chęć dogadania się. Często przez to, że jest się rodziną czy nawet parą we wspólnej pracy, można sobie i na drugim polu zrobić mocno pod górkę.
Pracując z kimś bliskim na scenie, często jest tak, że zabierasz problemy ze sceny do domu.
Można sobie dołożyć tych problemów, bo masz jakieś wymagania w stosunku do tej osoby, na przykład ktoś musi wyćwiczyć jakiś utwór, musi się nauczyć jakiejś piosenki, nagle się okazuje, że wchodzicie razem na scenę i nie jest do końca tak, jakbyś chciał. Gdyby to była obca osoba, mówisz bardziej stanowczo, a kiedy to nie jest obca osoba, to myślę, że może być niefajnie.
P: Tak, jest ten dystans i łatwiej jest zwrócić uwagę obcej osobie.
T: A poza tym jak wyjeżdżam do pracy i ktoś obcy się nie przygotuje, to ja wracam i wyżalam się Paulinie: ale mnie wkurzył ten, bo się nie przygotował, a ona na to: spokojnie, będzie okej. A tu co? Wracasz i jest po prostu awantura dalej: a czemu się nie przygotowałaś, wstyd przed resztą zespołu. Także jest to trudne, ale na pewno do zrobienia.
Kiedy przychodzi jakaś propozycja nowego projektu muzycznego, to konsultujecie to ze sobą? Na przykład Paulina dostaje jakąś nową rolę, a ty mówisz: spoko, ale to niekoniecznie, bo tam są jakieś przytulanki [śmiech].
T: Właśnie chciałem to powiedzieć.
P: Więc to o to chodzi! Ja od razu nie mówię o przytulankach [śmiech].
T: Ale potem ćwiczymy te teksty, widzę, co jest w scenariuszu napisane: Paulina przytula się do Franka. O nie! Żartuję sobie. Kiedy oglądasz film, gdzie są sceny erotyczne i mówisz: wow, fajny film, ale partner aktorki musi swoje przechodzić. Paulina już w teatrze miała takie sceny, gdzie było pocałunki, więc tak powolutku się wdrażam w to.
P: Pocałunki były i też mam partnera na scenie, który jest moim chłopakiem, więc osoba z zewnątrz, teraz już mój mąż patrzy na to, jakby rzeczywiście ten chłopak był moim prawdziwym chłopakiem – jak to do siebie dopuścić? My wszystko wcześniej ze sobą konsultujemy. Pytałeś o nowe projekty, nowe rzeczy – konsultujemy je pod tym względem, że jeżeli coś na przykład jest wyjazdowe, to jest ważne, na ile czasu wyjeżdżamy, czy potrafimy to pogodzić ze sobą. Wtedy dyskutujemy, co na ten temat sądzimy razem, bo jesteśmy obydwoje w tej samej branży, więc też musimy się dogadywać.
Dużo podróżujecie, czy to jest tak, że są rzeczy ważne i ważniejsze? Jeśli wpada ci jakiś job, jakiś koncert, to odwołujecie ten wyjazd, jest grany ten job, czy raczej nie?
P: Wszystko zależy od rangi tego koncertu. Teraz Tomek właściwie nie ma zastępcy w Afromental. Gdy 4 lata temu jechaliśmy na Chorwację, to była taka opcja, że Tomek miał w tym czasie koncert Afromental i był drugi bębniarz.
T: Mieliśmy lukę, wykupiliśmy wakacje na cztery osoby – my plus znajomi – i ja miałem mieć wolne, a tu nagle okazało się,że wskoczyły dwa koncerty. W tej sytuacji nie odwołaliśmy tego wyjazdu, bo, tak jak Paulina wspomniała wcześniej, graliśmy na dwóch perkusistów, więc mogłem sobie pozwolić na nieobecność.
P: Często bywa tak, że ludzie, którzy pracują w normalnej pracy, w korporacjach, na etacie, mają z góry przydzielony grafik – od poniedziałku do piątku pracujemy w tych godzinach. U nas często jest tak, że na parę dni przed dowiadujemy się o jakimś koncercie, o jakiejś pracy dodatkowej, która jest dla nas szansą na pokazanie się gdzieś w nowym środowisku, nowym otoczeniu, więc też czasami musimy przegadać temat, czy rezygnujemy z naszych planów, że na przykład gdzieś wyjeżdżamy, czy decydujemy się, żeby się pokazać. Ja z tej perspektywy, że jestem też w tej branży artystycznej, często wiem, jakie korzyści może mieć Tomek z tego powodu, że na przykład odwołamy jakiś wyjazd i on będzie mógł zagrać koncert. Nie weryfikuje tego w ten sposób, że nie pojedziemy na wyjazd, on odwołuje coś dlatego, że jestem mniej ważna, tylko zdaję sobie sprawę z tego, że to jest też szansa. Nie wiem, czy osoba z zewnątrz, mająca „normalną” pracę, byłaby na tyle wyrozumiała. Jest to ciężki temat.
U nas często jest tak, że na kilka dni przed dowiadujemy się o jakimś koncercie.
Jest to też taki nieregularny charakter życia. Czy korzystacie z jakichś narzędzi?
P: Jasne! Mamy kalendarz Google.
T: Wpadliśmy na ten pomysł parę lat temu.
P: Nasze kalendarze są kompatybilne ze sobą, widzę zajętość Tomka.
T: Nie lubię, jak jest bałagan, ani w domu, ani w ogóle w życiu. Lubię jak jest wszystko ładnie poustawiane. Swój kalendarz sam ogarniam, dlatego że ja wiem, jak chcę pisać – czy dużymi, czy małymi literami i tak dalej. To jest fajne, bo każdy robi po swojemu, a jak chcę zobaczyć, co w danym dniu Paulina robi, czy na przykład możemy sobie gdzieś pojechać, bo mamy lukę, to sobie odpalam na chwilę jej kalendarz, wyświetla mi się i widzę, czy możemy, czy nie, więc ta aplikacja bardzo nam ułatwia życie.
Skoro jesteśmy w temacie aplikacji i organizowania sobie czasu i życia, to taki temat może mało popularny w Polsce jako temat do rozmowy, czyli pieniądze. Czy macie wspólny budżet? Muzycy zarabiają w jakiś sposób nieregularnie, te pieniądze są czasem większe, czasem mniejsze. Jak wy sobie ogarnęliście właśnie ten obszar?
P: Jesteśmy małżeństwem od niedawna, ale też wyszliśmy z domów, gdzie nauczono nas być osobami niezależnymi. Ja na przykład tak miałam. Zawsze mi mama mówiła, że muszę być niezależna od mężczyzny, żeby mieć swoje pieniądze, swoje konto i z takiego domu wyszłam. Mam swoje konto, Tomek też ma swoje konto, nie mamy wspólnego konta jeszcze, dlatego, że póki co dobrze dogadywaliśmy się w różnych tematach finansowych. Jak chcieliśmy kupić coś do domu, to jedna osoba kupowała jedno, druga drugie i nie było z tym problemu, ale myślę, że jesteśmy otwarci na nowe konto. Polecamy się [śmiech].
Nie korzystacie z żadnych narzędzi, które to ułatwiają?
T: Nie. Jedynym narzędziem, z którego korzystaliśmy na wyjeździe do Chorwacji, była aplikacja, która dzieliła wydatki – kto, ile, gdzie kupił – dzięki niej po paru dniach podliczałeś, kto ma komu oddać ile pieniędzy.
P: Ale w domu nie robimy czegoś takiego [śmiech].
T: To było jedyne miejsce, w którym z czegoś takiego korzystaliśmy. W domu dzielimy wszystko. Nie siedzimy i nie rozliczamy, kto komu jest winny: ty mi 2,50 jeszcze wisisz, tylko wychodzi to naturalnie. Jako że zmieniliśmy stan cywilny, rozmawialiśmy o tym, że może fajnie byłoby mieć takie wspólne konto na wspólne zachcianki, natomiast ja obserwując swoich kolegów i ceniąc sobie swoją niezależność, nigdy bym się nie zdecydował na przeniesienie moich zarobków i wszystkiego co mam na wspólne konto, bo uważam, że to jest część mojej niezależności. Oczywiście to nie jest tak, że ja teraz pójdę i będę sobie kupował nowe samochody i nowe rzeczy bez konsultacji z żoną – to absolutnie nie, ale lubię czuć tę swoją niezależność. Wiadomo, że w małżeństwie to wszystko jest nasze.
P: Ale perkusja jest Tomka [śmiech].
T: Bo kupiona przed małżeństwem [śmiech].
A czy to jest tak, że konsultujecie ze sobą wchodzenie w nowe projekty? Czy na przykład motywujecie się do tego? Tomku, doradzasz Paulinie: może byś się zgłosiła, bo jest fajny casting? A Ty Paulina doradzasz Tomkowi?
P: Tak, jak najbardziej! Czasami bywają castingi reklamowe i jak się tylko pojawia opcja, że szukają perkusisty do jakiejś reklamy, to od razu mówię Tomkowi: idź, pokaż się.
T: A ja wtedy: nie, daj spokój.
P: Tomek był już parę razy na takich castingach.
T: Z wielką nadzieją, po czym przychodziłem, była wizytówka i proszę ręce pokazać, a ja na to aha, to już mnie wzięli.
P: Rzeczywiście wspieramy się, dlatego że ja uważam, że jeżeli powodzi się mojemu partnerowi, mężowi to powodzi się mnie. Wychodzę z tego założenia, że jesteśmy już rodziną i będę się cieszyć z każdego sukcesu i będę wspierać mojego partnera życiowego, bo jeżeli jemu się będzie udawać, on będzie szczęśliwe to cały dom będzie też szczęśliwy.
Ja na początku rozmowy zapytałem o to, czy jesteście typową parą trzydziestolatków, dlatego że wasze konta społecznościowe, a konto na Instagramie szczególnie, buchają feerią barw, jest tam dużo zdjęć, dużo was i waszego uczucia też. Chciałem się zapytać, czy według was to jest dobry pomysł, żeby w ten sposób dzielić się swoją miłością i czy to jest nieodłączna część tego zawodu bycia muzykiem?
T: Tak jak wspomniałeś nasze konto instagramowe jest chyba takie najbardziej prawdziwe, bo na tym się najbardziej skupiamy. Czy to jest dobry pomysł? Dla nas tak, bo tak czujemy. Nie sądzę, żeby to był przepis dla wszystkich. My przede wszystkim lubimy robić zdjęcia i bawić się ich obróbką. Sami ze sobą jesteśmy bardzo szczęśliwi, też lubimy się tym dzielić, bo jak jesteś taki szczęśliwy, że chce ci się wrzeszczeć, nie wiesz, co ze sobą zrobić – to jest taka energia, która po prostu musi być wypuszczona i zamiast chodzić po mieście i wrzeszczeć jak głupek, wolę się dzielić tym uczuciem. Wiem, że nasi rówieśnicy często przechodzą przez jakieś problemy w związkach i tak dalej, więc ja czasami dzielę się na tym Instagramie moimi przemyśleniami odnośnie związku, miłości, przyjaźni, bo uważam, że to, co ja tam piszę, spowodowało, że jestem tu, gdzie jestem i czuję się tak dobrze w związku, więc czemu mam się nie podzielić takim może nie przepisem, ale taką radą, żeby może zmienić czasami punkt widzenia, bo może to akurat komuś pomoże. Wielokrotnie wracał do nas taki feedback, że to pomagało.
P: Ja myślę, że na pewno nie jest tak, że każdy z branży musi się tym dzielić, bo to jest bardzo indywidualna sprawa. Tak jak niektóre osoby dzielą się swoimi sprawami zawodowymi, swoimi sukcesami, tak samo my się dzielimy naszym sukcesem, którym dla nas jest nasz związek i nasze szczęście. Dzielimy się też naszymi sukcesami zawodowymi, ale one się przeplatają z tym, co się dzieje u nas w życiu, bo jest to po prostu szczere.
Nie każdy, kto zajmuje się muzyką, musi dzielić się swoją prywatnością w mediach społecznościowych. Dla każdego jest to indywidualna sprawa.
Żyjemy w takich czasach, że rzeczywiście ciężko pójść i to wykrzyczeć, najłatwiej wykrzyczeć tę radość w mediach społecznościowych. A jak myślicie o przyszłości w kontekście rodziny i jej powiększenia, bo to też jest taki temat, który często muzykom, mam wrażenie, trochę spędza sen z powiek, bo tutaj trzeba pewne rzeczy odłożyć na bok.
P: Myślę, że mężczyzna nie za bardzo musi odkładać te rzeczy na bok.
T: No właśnie, jesteśmy chyba w trochę lepszej sytuacji.
Dla nas naszym sukcesem jest nasz związek i nasze szczęście.
P: My jeszcze dzieci nie mamy dzieci, ale rzeczywiście jak myślę o tym to pierwsze, o czym myślę to, że musiałabym zrobić sobie przerwę w moich rzeczach, które zawodowo robię na scenie musicalowej, bo śpiewając można mieć ten brzuszek na scenie i nawet fajnie to wygląda, ale wcielając się w jakąś postać w musicalu, jest trochę ciężej. Chyba, że jest się hipopotamicą to okej [śmiech]. Są role, w których nie za bardzo pasuje ten brzuszek, więc tutaj na pewno trzeba zrobić sobie przerwę. Po prostu trzeba podjąć taką decyzję: okej, ja sobie robię przerwę a ty i można to jakoś podzielić. Uważam, że jest to do zrobienia. Są miliony ludzi na świecie, którzy potrafią to świetnie połączyć i podchodzimy do tego bardzo pozytywnie.
T: Mnie rodzice na przykład zabierali, jak tata grał. Rodzice opowiadali mi historię, że jak miałem parę miesięcy, to tata zabierał mamę i mnie, i jechaliśmy autokarem z całym zespołem.
P: Ja będę jechać z dzieckiem z Afromental [śmiech].
T: Pytasz o zawodowe rzeczy, a my się tak zastanawiamy, à propos naszej pasji podróżowania, że nastawiamy się na to, że będziemy rodzicami odważnymi. Często jest tak, że rodzi się dziecko i nagle cały świat się musi zatrzymać, bo jejku, jejku to jest dziecko. Mam znajomych, którzy mają półroczne dziecko i podróżują.
Nastawiamy się na to, że będziemy rodzicami odważnymi.
P: Jeszcze nie wiadomo, jakie to dziecko będzie.
T: No nie wiadomo, wszystko zależy od dziecka. Ja bym chciał, żeby nasz dziecko było takim dzieckiem jak ja, nieskromnie powiem, bo ja byłem dzieckiem spokojnym, potrafiłem się sobą zająć, raczej nie płakałem, z tego co wiem od mamy i babci. Ale to jest loteria, albo dostaniesz takie, albo dostaniesz takie, które cię przeszkoli. Liczymy na to pierwsze.
P: Tak jak mówisz, dziecko to nie jest problem – możesz zabierać je na próby, możesz zabierać je na koncerty, wtedy ono też nasiąka i widzi, co rodzice robią, że mają pasję, że mają też swoją przestrzeń. Jest też wtedy częścią całej rodziny.
Dziecko widzi, co rodzice robią, że mają pasję, która jest częścią całej rodziny.
Odejdźmy trochę od tematu was tak sensu stricto i porozmawiajmy tak może trochę teoretycznie, ale może uda nam się wspólnie doradzić osobie, która chciałaby poznać się bliżej z jakimś muzykiem.
T: Mam paru wolnych kolegów [śmiech].
Wyobraźcie sobie taką sytuację, że jestem fanką Sławka Uniatowskiego i chciałbym się z nim w jakiś sposób spotkać, poznać go bliżej. Czasem to wygląda tak, że ta osoba jest tak totalnie nieosiągalna, takie sprawia wrażenie. Pewna kreacja właśnie w mediach społecznościowych, na scenie powoduje taką barierę. Czy tak rzeczywiście jest, że jest ta bariera i nie da się dostać do takiej osoby? Jak mogę to zrobić?
T: Będziemy chyba monotematyczni, bo to też zależy. Na moim przykładzie: jestem osobą, która nie stawia żadnych barier, jeśli ktoś chce po koncercie zamienić słowo, zrobić sobie zdjęcie, wziąć autograf – nie ma problemu. To bardziej ludzie są skrępowani, by podejść i jak już się przemogą, to mówią: ojejku, a pan jest taki normalny. No jaki mam być? Jestem normalnym człowiekiem i tej bariery nie ma. Natomiast jeśli ta bariera jest, to wiadomo, że ciężko ją przebić.
Ludzie są skrępowani, by podejść do muzyka i jak już się przemogą, to mówią: ojejku, a pan jest taki normalny!
P: Zależy, czy jesteś fanem, który chce po prostu autograf, czy chciałbyś Sławka Uniatowskiego bliżej.
Zacznijmy od autografu i żebym mógł z nim porozmawiać. Często od tego wychodzimy dalej, żeby w ogóle nawiązać jakikolwiek kontakt.
T: Chciałbym doradzić ludziom, którzy są spoza branży, żeby się nie krępowali podchodzić i żeby jednak tę swoją nieśmiałość przezwyciężali, bo zdecydowana większość ludzi z tak zwanego show-biznesu, to są całkiem normalni ludzie. Wiadomo, że zdarzają się takie sytuacje, że na przykład 50 osób przy obiedzie pyta cię, czy może zrobić sobie z tobą zdjęcie, ty jesteś grzeczny, trzymasz się i odpowiadasz grzecznie, że nie teraz, przepraszam. Ale jak podejdzie ta pięćdziesiąta i się spyta, to już możesz wybuchnąć. Wtedy ta osoba mówi: ale to jest cham. Zachowuje się jak gbur, ale został popchnięty do tej sytuacji, więc wystarczy po prostu zachować jakieś ramy przyzwoitości i kultury, nie robić tego podczas posiłku albo przynajmniej spytać podczas posiłku, czy jak pan, pani skończy, mógłbym podejść, bo zależałoby mi na zdjęciu. Jestem przekonany, że każdy się zgodzi.
P: Myślę, że aktualnie można się porozumieć z artystami przez różne platformy. Instagram jest chyba najbardziej taką formą, dzięki której można nawiązać bardzo bliski kontakt z takimi osobami. Często ludzie z zewnątrz też piszą do nas różne wiadomości i my je odczytujemy. Może ciężko byłoby się skontaktować z Justinem Timberlake, bo nie wiem, czy on sam prowadzi swoje konto.
T: Ale to też nie jest norma, bo po pierwsze my właśnie prowadzimy swoje konta sami, a po drugie naprawdę się staramy. Czasami ktoś się mnie pyta o taką rzecz, że wystarczyłoby to wpisać w Google, ale mówię sobie: dobra, bądź kulturalny, odpisz. Przynajmniej tyle: sprawdź, wszystko jest w Google.
Tak jak powiedziałeś, nigdy nie wiadomo, na jakiego ciebie ta osoba trafi. Może trafi na ciebie w wersji zmęczonej, schodzisz z koncertu, chciałbyś już wrócić do domu i powiesz coś takiego, co dla tej osoby, która czekała przez długi czas, by się z tobą skomunikować, okaże się to być niewłaściwy moment, więc warto brać na to poprawkę.
P: Ludzie często bywają roszczeniowi, ale bywają takie sytuacje, że ludzie nie biorą pod uwagę tego czynnika zmęczenia, że po koncercie chłopaki schodzą, są zlani potem, chcą się napić, odetchnąć, odsapnąć, zmienić koszulkę, bo jest cała mokra i na przykład niektórzy mówią, że za długo czekają, że co to ma być, że zespół tak długo nie wychodzi, nie zdają sobie sprawy, ile rzeczy składa się na to, że oni nie wychodzą od razu po koncercie.
I właśnie po to jest podcast Muzykalności, żebyśmy o tym opowiadali.
Porozmawiajmy jeszcze o tym temacie, który wspomniałem już na początku, czego może się spodziewać osoba, będąca w związku z muzykiem? Chciałbym, żebyśmy rozpatrzyli takie dwie opcje: muzyk plus muzyk, czyli artysta plus artysta oraz opcja druga: muzyk / artysta plus osoba, która się nie zajmuje muzyką, nie ma z tym nic wspólnego. Zacznijmy od pierwszej opcji. Już trochę o tym rozmawialiśmy. Czy artyści dogadują się między sobą lepiej?
P: Myślę, że na pewno mają. Jeśli to jest wspólne zainteresowanie, wspólna pasja, to jest im łatwiej, dlatego że mają więcej wspólnych tematów, znają od podszewki te branże, więc wielu rzeczy nie muszą sobie tłumaczyć już na dzień dobry. To co dla Tomka jest standardem w tej branży i w ogóle w życiu, to dla mnie też jest tym standardem. Jak na przykład Tomek ma jakiś koncert, jest jakaś produkcja telewizyjna, to ja wiem, że wchodząc na backstage są pewne zasady i wiem, jak się zachowywać tam w środku, wiem, czego nie robić, wiem, co robić i dla mnie jest tak normalne, że potrafię w tym środowisku normalnie funkcjonować i jest to dla mnie naturalne. Osoba z zewnątrz może pewnych zasad nie znać i może się czuć zagubiona w tym świecie. Wchodząc w związek z osobą, która jest dodatkowo medialna i rozpoznawalna, może się gorzej czuć w tym związku, niżej w hierarchii, co dla osoby medialnej nie ma większego znaczenia, bo to jest jednak normalna osoba.
To też jest tak, że pracujący razem muzycy, w ogóle będący w związku muzycy i artyści, to są silne osobowości. Co myślicie o kwestii rywalizacji?
T: Na szczęście te nasze zawody, mimo że są blisko, to troszkę się różnią. Tak się zastanawialiśmy, czy na przykład gdyby Paulina była perkusistką i ja jestem perkusistą, teraz ona dostaje kolejne angaże w kolejnych zespołach, a ja ich na przykład nie dostaję, to wiadomo, że to jest taka trochę rywalizacja. W tej branży też tak jest. Oczywiście my się kolegujemy z kolegami i koleżankami po fachu, ale jak nie ma równowagi…
P: Jednak ta branża jest mała.
T: Nasza polska branża jest mała, ale jak nie ma równowagi, to jest ciężko. Jeśli ty grasz w czterech zespołach i ja gram w czterech zespołach, jest fajnie, jesteśmy szczęśliwi, ale jak ty grasz w ośmiu, a ja w żadnym, to już ta ambicja może zostać lekko tknięta.
Jeśli w związku dwojga muzyków ty grasz w czterech zespołach i ja gram w czterech zespołach, jest fajnie, jesteśmy szczęśliwi, ale jak ty grasz w ośmiu, a ja w żadnym, to już ta ambicja może zostać lekko tknięta.
P: Aczkolwiek mi się wydaje, że tak jest nie tylko w branży muzycznej. Jeżeli na przykład kobieta spełnia się zawodowo i nie jest z branży, tylko ma jakąś swoją firmę, biznes i więcej zarabia od mężczyzny, który na przykład jest muzykiem albo nawet nie jest muzykiem, to tutaj też jest zachwiana równowaga i taki mężczyzna nie potrafi sobie poradzić z tym, że po prostu ma mniej pracy, nawet nie tych jobów, czy koncertów.
Tutaj dochodzi element męski – to tak biologicznie, trochę kulturowo mamy wdrukowane.
T: Kulturowo przede wszystkim mamy wdrukowane, że facet powinien utrzymywać rodzinę, zarabiać najwięcej. Aczkolwiek znam takie układy, gdzie kobieta jest totalnie nie związana z muzyką, bardzo dobrze zarabia, jest z takiej bogatej rodziny, a muzyk nie do końca może startować w tej rywalizacji i też się spoko z tym czuje. Ja może bym się czuł troszeczkę przytłoczony tym, że to kobieta cały czas musi więcej wykładać niż ja.
P: Ale to też się bierze z wychowania, tak było w domu u ciebie, to też nie wyobrażasz sobie innej relacji w swoim związku, więc wiele wynosimy z domu. Tak jak powiedziałeś, to jest z góry kulturowo narzucone, że to mężczyzna musi zarabiać na dom, dzieci i co ten mężczyzna sobie myśli? Ja muszę zarobić na to, na to i na to, a gdzie jeszcze spełniać się i mieć pasję.
Czy są takie instrumenty, które się szczególnie ze sobą dogadują? Jeżeli na przykład poznają się chłopak, który gra na tubie i dziewczyna, która jest harfistką – mają z szansę, czy nie mają jej?
T: Pewnie. Moim zdaniem tak. Te instrumenty są akurat bardzo blisko, tuba i harfa to są instrumenty, które występują głównie w muzyce klasycznej, więc to już jest pierwsza furtka, że grają razem w orkiestrze, czyli mają bardzo dużo wspólnego, gorzej gdybyś powiedział, że na przykład altowiolistka i na przykład ktoś, kto gra na banjo. To są dwa takie instrumenty, które w branży muzycznej są zawsze wyśmiewane, bardzo niepotrzebnie, bo są piękne jak każdy inny instrument.
P: Myślę, że to bardziej zależy od charakteru, niż od tych instrumentów.
Słuchajcie, to pójdźmy teraz w tę drugą opcję, czyli artysta lub artystka z osobą, która się muzyką nie zajmuje. Czego taka osoba może się spodziewać po takiej relacji?
T: Ta, która się muzyką nie zajmuje?
Tak.
T: Szczerze? Wszystkiego się może spodziewać [śmiech].
P: Jeżeli jest to kobieta, bo to też zależy, czy to jest kobieta czy mężczyzna. Jeżeli kobieta i ma takiego chuligana muzyka [śmiech]…
T: Dlaczego patrzysz na mnie?
P: … z zespołu rockandrollowego, to może się spodziewać wszystkiego [śmiech]. Mówię prawdę. Powiem, jak to wygląda z mojej perspektywy, chociaż ja jestem z branży artystycznej, ale mogę sobie wyobrazić kobietę, która nie jest z tej branży, pracuje od poniedziałku do piątku, ma normalną posadkę, przychodzi do domu, gotuje obiad i przyjeżdża jej mąż.
T: Teraz na moim przykładzie będziesz mówić, zdradzać?
P: No tak, bo to tylko znam.
T: To tylko to filtruj.
P: Przyjeżdża jej mężczyzna z koncertu, który jest po trzydniowej trasie. Jest bardzo zmęczony po tej trasie i nie ma ochoty na żadne aktywności, wyjścia z domu, a na przykład ja sobie wymyśliłam, że w poniedziałek jedziemy do Ikei. No i tutaj jest troszeczkę zgrzyt, bo niekoniecznie ten mężczyzna ma ochotę jechać i wybierać mebelki i tak dalej, bo ma ochotę wypocząć po pracy. I teraz kobieta sobie myśli: ale co ty tam pracowałeś? Grałeś tylko na instrumentach, grałeś z kolegami, co ty tam robiłeś? Przecież to nie jest praca! Tak może myśleć osoba z zewnątrz, że to nie jest praca. Tutaj już jest ogromny konflikt na tym polu, że nie traktujemy osoby z branży artystycznej, że ona pracuje, bo taka jest prawda. Tak się mówi, że jeżeli robisz, to co kochasz, to nie przepracowujesz ani jednego dnia, bo to jest twoja pasja, a nie praca.
Konflikt w związku muzyka z nie muzykiem pojawia się, kiedy nie związany z muzyką partner/partnerka nie traktuje koncertów, prób jako pracy.
T: Ale z drugiej strony jakbyś takiego człowieka, który nigdy tego nie robił, wsadził do busa na trzy dni przejeżdżania po setki kilometrów i jeszcze grania na scenie, noszenia sprzętu i tak dalej, to by się okazało, że ta osoba wróci styrana i się przeżegna. To jest kwestia właśnie tej świadomości, że wielu ludzi spoza branży po prostu nie zdaje sobie sprawy, że naszą pracą jest nie tylko samo granie, które jest akurat najprzyjemniejszą częścią tej pracy, tylko jest jeszcze do tego jeżdżenie, rozkładanie, dużo innych rzeczy. Kiedyś chyba Ptaszyn Wróblewski powiedział, że muzyk to jest tak naprawdę zawodowy kierowca z własnym repertuarem artystycznym. Niektórzy mówią: pójdziesz na koncert na godzinkę i jesteś po pracy. Ja mówię: wyjeżdżam o 9:00 rano, na miejscu jestem o 15:00, często własnym samochodem, potem próba dwie godziny, koncert godzinę, na drugi dzień powrót sześć godzin, to sobie policz, ile to będzie godzin w robocie, nikt raczej w ciągu dnia nie siedzi tyle w pracy.
Samo granie jest akurat najprzyjemniejszą częścią pracy muzyka, ale jest tylko częścią tego zawodu.
P: Sama jazda już męczy i na starcie już jesteś zmęczony.
T: Nawet jeśli nie musisz jechać swoim samochodem, to jednak 7 czy 8 godzin w busie potrafi wymęczyć.
Właśnie mówi się też o muzykach, że my pracujemy wtedy, kiedy inni się bawią, a bawimy się wtedy, kiedy inni pracują. Jak podchodzicie do tego tematu? Jak to oceniacie właśnie z perspektywy takiej osoby, która nie zajmuje się muzyką i tylko teraz nagle jej chłopak, czy jej dziewczyną ma wieczory zajęte, weekendy zajęte?
P: Miałam taką parkę znajomych – chłopak pracował w normalnej pracy, a ona wieczorami grała w spektaklach. No i jednak jest mijanka, bo mężczyzna pracuje do godziny 16:00, a kobieta wychodzi o 16:30 z domu, czyli mają te pół godziny ze sobą. Dodatkowo my najczęściej w weekendy pracujemy, bo wtedy jest najwięcej pracy, a z kolei normalni ludzie w weekend się bawią, więc my zaczynamy weekend w poniedziałek wieczorem.
Nasz weekend zaczyna się w poniedziałek, a kończy w środę.
T: Nasz poniedziałek to jest normalny piątek. W związku też bardzo ważne jest to, ile czasu spędzacie ze sobą, ile macie czasu na rozmowę, po raz kolejny to podkreślam. W momencie kiedy się mijacie, to naturalnie ten związek zaczyna być takim trochę związkiem na odległość. Jeśli nie masz czasu oddzwonić, a wiadomo, że nie zawsze możesz zadzwonić, bo albo jest próba, albo coś innego. Czasami ten kontakt jest utrudniony. Potrzebna jest po prostu duża chęć zrozumienia i przełożenie po prostu sił, bo to jest możliwe, tylko na pewno nie będzie takie proste, jak w momencie gdy są dwie osoby z tej samej branży i one się spotykają, bo kończą o tej samej godziny pracę.
W związku bardzo ważne jest to, ile czasu spędzacie ze sobą, ile macie czasu na rozmowę.
Jeszcze dochodzi ten element zazdrości, o czym rozmawialiśmy wcześniej, bo ty występujesz na scenie, twoja dziewczyna nie występuje na scenie i widzi też to, że wokół ciebie są ludzie, interesują się tobą, to są często fanki, więc trzeba się z tym mierzyć.
P: Właśnie dokładnie miałam taką sytuację. Pisała do mnie dziewczyna na Instagramie, jak ja sobie radzę z zazdrością, ale nie à propos zazdrości takiej damsko-męskiej, że Tomek wyjeżdża na trasę i ja się boję o niego, tylko jak ja sobie radzę z tym, że Tomek wyjeżdża, fajnie spędza czas, czasem są to wyjazdy zagraniczne i z kolegami, w gronie fajnych osób, bo ona właśnie poznała chłopaka basistę, super jest z nim, świetnie z nim spędza czas i ona myślała, że jak go pozna i wejdzie w ten jego świat, to on stanie się jej takim trochę przepisem na życie, takim sposobem na to, że ona też może znajdzie w tym pasję albo że się trochę pod niego podczepi, nieładnie mówiąc, i ja wtedy jej doradziłam, żeby zajęła się sobą. Najważniejsze jest to, żebyśmy my byli szczęśliwi sami ze sobą, żebyśmy mieli jakąś pasję, żebyśmy mieli jakąś swoją przestrzeń, żebym miała czas, żeby pójść sobie na jogę, na jakieś zajęcia i żeby Tomka w tym czasie nie było ze mną, bo dużo razem czasu spędzamy, ale właśnie ważny jest ten czas, żeby zaspokoić swoje własne potrzeby, nie podklejać się pod kogoś, bo rzeczywiście ten światek artystyczny jest atrakcyjny, na pewno dużo się w nim dzieje i dużo ciekawych osób można poznać, ale niech to nie będzie sposób na to, że będziesz miał szczęśliwe życie, dlatego że będziesz z taką osobą, bo to się może szybciutko odwrócić.
Ważne jest to, żeby mieć swoją przestrzeń i żebyśmy byli szczęśliwi sami ze sobą.
Tu się z tobą zgadzam, to jest taki paradoks, że ludzie zaczynają ze sobą być i myślą, że powinni być jak najbliżej, jest to często „reklamowane”, że powinniście być razem cały czas, wspólnie spędzać czas i tak dalej. Właśnie okazuje się, że chyba tak nie jest, wręcz przeciwnie – trzeba mieć tę przestrzeń, o której ty mówisz, żeby trochę odpocząć, by móc po prostu za sobą trochę zatęsknić.
T: To nam rodzice nasi powtarzali: trzeba dać się stęsknić, no i to działa.
A co ze wspólnymi znajomymi? Jak mamy taką sytuację właśnie, że chłopak jest skrzypkiem, a dziewczyna pracuje w banku, to jak oni wychodzą razem, to on cały czas o tej muzie, a ona o cyferkach.
T: Wiesz co, ja sobie wyobrażam, że w takim układzie może być taki podział na twoich i moich znajomych. Myślę, że może tak być, bo znam taki układ, może nie aż tak odległy branżowo, nawet trochę bliżej, ale czasami tak jest, że coś powoduje, że w parze jest podział na moich i twoich znajomych, a nie ma wspólnych. My akurat mamy wspólnych, jesteśmy osobami, które się bardzo szybko adaptują w nowych towarzystwach. Ja będąc w branży muzycznej, znając klimat ludzi w branży muzycznej związanej z graniem, bardzo szybko się przedostałem, jak zaczęliśmy się spotykać z Pauliną, do tego świata teatralnego. Bardzo mi się spodobał, bo był zupełnie inny, niby podobna branża, ale zupełnie inny, bo muzycy zachowują się zupełnie inaczej niż aktorzy, inaczej się bawią, ja się szybko zaadaptowałem do jej towarzystwa, Paulina tak samo i te towarzystwa stały się naszym towarzystwem i to już nie ma znaczenia, czy jedziemy do twoich czy moich znajomych. Podejrzewam, że jeśli człowiek nie jest na tyle otwarty, a jego praca jest odległa od pracy tej drugiej osoby, to może tak być, że ten hydraulik będzie szedł na tę imprezę do muzyków niechętnie: ojejku, to idźmy do tych twoich znajomych, ale ja nie lubię, bo wy cały czas słuchacie jakichś symfonii, lubicie o tym gadać i tak dalej, a to nie są moje klimaty. Czasami tak jest.
P: Z drugiej strony to zależy, bo jeżeli taka osoba jest otwarta na tę branżę, jest ciekawa świata i ludzi, to może być w drugą stronę: ale super, że idziemy do twoich fajnych znajomych. To wszystko zależy od osoby, jej otwartości, jeżeli jest z tą osobą, która jest w takim świecie, to musi jednak mieć gdzieś tę drogę otwartą, żeby chcieć poznać jego środowisko, pasję i to zainteresowanie, bo to jest część ich życia.
T: Gorzej, jak będzie miał chęć poznać i okaże się, że to totalnie nie jest towarzystwo dla niego. Może tak być. Tutaj mamy większą szansę na to, że się to towarzystwa i charaktery nie zgrają, bo jeśli ja jestem otwarty, ale idę i mówię: ja nie mogę z tymi twoimi ludźmi z banku, nie mogę, to jest po prostu taka ekipa, która mnie mierzi.
Nie mam tam konta. [śmiech].
T: I nie dostałem żadnej propozycji. Tak też może być.
P: Może być trudno, wszystko zależy od człowieka.
Zależy od człowieka, ale myślę, że jest taki obszar, że jeżeli widać, że te znajomości się nie zgrywają, to może warto poszukać takich znajomych, którzy będą odpowiadali jednej i drugiej stronie.
P: No właśnie, bo my też mamy kilku znajomych spoza branży, są totalnie nie związani z muzyką, ale oni z kolei są otwarci na naszą branżę.
T: Są w ogóle otwarci, ciekawi. Za każdym razem, jak zarzucamy jakiś pomysł:
– A może byśmy poszli tu.
– Dobra, idziemy!
Lubię takich ludzi.
P: Są otwarci na życie. Nasza wspólna zajawka to są też podróże. Lubimy nie tylko muzykę, interesujemy się też czymś jeszcze. A to jest kolejna furtka, żeby poznać ludzi z innej branży.
Jeśli lubimy muzykę, ale interesujemy się jeszcze czymś innym poza nią, to jest to kolejna furtka, żeby poznać ludzi z innej branży.
Spróbujmy jakoś podsumować. Mamy opcje muzyk-muzyk i muzyk-nie muzyk. Wydaje mi się, że ta opcja muzyk-muzyk jest troszkę łatwiejsza, ale z tego co ty Paulina powiedziałaś – tu się z tobą zgadzam – to wszystko jest kwestia dogadania.
P: Tak – człowieka, charakteru, z jakich domów pochodzą ludzie. Jeszcze ważniejsze jest, z jakich domów pochodzą i czy mają podobne wartości, niż czym się zajmują.
Zbliżamy się powoli do końca. Założyłem sobie konto na Tinderze i oficjalnie mówię, że już je usunąłem [śmiech].
T: Właśnie miałem zapytać, w jakim celu.
Tam można umieścić opis, ale oprócz niego można też umieścić tytuł piosenki, który najbardziej określa mnie. Dostałem takie info z kuluarów, więc postanowiłem to sprawdzić. Rzeczywiście tak jest i chciałem was zapytać, czy jest jakaś taka piosenka, którą moglibyście określić waszą relację?
P: A to teraz nas zaskoczyłeś, bo to jest troszkę inne pytanie niż pytanie à propos tego, jaką piosenkę najbardziej lubicie.
Może być taka, jaką najbardziej lubicie.
P: Jak sobie teraz myślę, jaką piosenkę bym wstawiła jako opis mnie, z czym najbardziej się identyfikuję…
T: Ja bym wstawił „Smooth criminal” [śmiech].
P: Dla ciebie?
T: Tak.
P: A ja „Pogodę ducha”.
T: Faktycznie „Pogoda ducha” to jest jeden do jeden opis mojej żony, mam nawet ustawione to dla niej jako dzwonek na telefonie.
P: Ja mam dla Tomka Bruno Marsa, bo jest trochę podobny do niego.
T: Ciekawe dlaczego.
P: A jeżeli chodzi o nas?
T: O naszą wspólną? My tak się wymieniamy muzyką, lubimy sobie podsyłać różne rzeczy. Mogę powiedzieć o piosenkach?
P: Tak.
T: Z okazji tego, że braliśmy ślub, jedną z atrakcji zamiast pierwszego tańca było to, że zaśpiewamy po raz pierwszy, to znaczy Paulina cały czas śpiewa, to nie jest żadna nowość.
P: Ale Tomek zaśpiewał.
T: Ja też śpiewam, wiesz, że w szkole muzycznej trzeba było śpiewać, ale mało ludzi o tym wie i niektórzy ludzie mówią mi: kurczę, czemu ty nie śpiewasz, masz fajny głos, a ja się po prostu tego głosu trochę wstydzę, nie lubię swojego głosu słuchać. Zresztą tego podcastu też będę musiał wysłuchać, z chęcią to zrobię, ale mój głos mnie drażni. Mieliśmy taką sytuację, że chcieliśmy zaśpiewać piosenkę i szukaliśmy, jaki duet można by było zaśpiewać, ale nie „Dumkę na dwa serca” czy coś takiego, chcieliśmy coś specjalnego. No i wynaleźliśmy kiedyś numer, który do nas bardzo pasował: „I finally found someone” Barbry Streisand i Briana Adamsa.
P: To jest kaliber!
T: Poszliśmy z motyką na słońce, ale próbowaliśmy to śpiewać, zmieniliśmy tonację, bo było o wiele za wysoko i finalnie stwierdziliśmy, że to jest chyba za trudne i zaczniemy szukać czegoś schodek niżej.
P: I to była piosenka z „Króla Lwa” – taki ładny duecik „Miłość drogę zna”. Chcieliśmy to zaśpiewać na naszym ślubie, ale tak się wydarzyło, że było tyle emocji, tyle zmęczenia, że aż odjęło nam głos.
T: Nie całkowicie, ale na pewno nie nadawał się on do pięknej piosenki. Myślę, że jeszcze wrócimy do tego pomysłu, bo tekst, jeśli ktoś zna pasuje, pasuje do naszej historii i tego, jak się poznaliśmy.
P: Może kiedyś zobaczy to światło dzienne.
T: Myślę, że to może być jakieś bliskie kiedyś.
Powiedzcie jeszcze, czym dla was jest muzyka? To jest pytanie, które zadaję moim gościom
T: Muzyka jest przede wszystkim miłością i tym, co najlepsze, moim zdaniem na tym świecie, co możemy odbierać wszystkimi bodźcami. Ja nie wyobrażam sobie życia bez muzyki. Dzięki muzyce tak naprawdę jestem tu, gdzie jestem. Zawdzięczam jej tę znajomość i to, jakie życie prowadzę. Zawdzięczam muzyce wszystko, więc jest ona dla mnie wszystkim.
P: Ja się zgadzam z mężem.
Tomek : Zawdzięczam muzyce wszystko, więc muzyka jest dla mnie wszystkim. Paulina: A ja zgadzam się z mężem.
T: Dziękuję żono.
Bardzo wam dziękuję za tę rozmowę.
T: Dziękujemy.
Myślę, że udało się nam przybliżyć całą tą sytuację bycia z muzykami.
P: Nie wiem, czy koniecznie pozytywnie.
T: Nie wiem, czy dobrze zareklamowałaś.
Myślę, że bycie z muzykiem jest tak wyjątkowe, jak wyjątkowy jest ten człowiek. Czasem się zdarza, że trafiamy na osobę, która jest wyjątkowa i ma taki, a nie inny charakter i to nie zależy chyba od tego, czy jest muzykiem, czy nie. Aczkolwiek na pewno jest trochę łatwiej, tak mi się wydaje z tego, co tutaj powiedzieliście i z własnych doświadczeń. Jest trochę łatwiej być z kimś, kiedy ta osoba rozumie nasze bolączki, bo tego na scenie zazwyczaj nie widać, to jest często godzina koncertu, czy półtoragodzinny występ w teatrze i tyle.
P: A trzeba się wygadać komuś.
Bardzo dziękuję wam za rozmowę.
P: To my bardzo dziękujemy.
T: Dziękujemy za zaproszenie.
I do zobaczenia!
Na zakończenie dodam jeszcze, że jeśli podoba Ci się treść, którą publikuję w Muzykalnościach, to będę bardzo wdzięczny, jeśli zasubskrybujesz ten podcast w aplikacji, w której go słuchasz oraz udostępnisz go swoim znajomym w mediach społecznościowych, lub podeślesz link komuś, kogo ten odcinek może zainteresować.
Ja nazywam się Tomek Glinka.
Do usłyszenia w kolejnym odcinku podcastu Muzykalności.