Patrząc na dokonania moich muzycznych idoli, nie raz myślałem – chciałbym być tam gdzie oni.
Myślę, że i Ty zadajesz sobie czasem pytanie, jak to jest, że niektórym udaje się tworzyć muzykę, której słuchają miliony i która przyciąga tłumy fanów na koncerty, a skrzynka e-mail takiego artysty pęka w szwach od propozycji współpracy.

Jedni przyczynę sukcesu upatrują w – niczym darze niebios – niepowtarzalnym talencie.
Inni powiedzą: miał szczęście, lub znajomości i koneksje.
Być może Ty twierdzisz, że sukces jest wynikiem ciężkiej pracy i żelaznej samokontroli.

W każdym z tych przypadków przewija się jednak jeden wątek – motywacja artystyczna.

Dlaczego niektórym z nas chce się ćwiczyć na instrumencie, komponować nowe utwory i pisać teksty, a niektórzy raczej od święta biorą gitarę do ręki, bo szkoda im wycierać szlachetną warstwę kurzu, którą od kilku tygodni, systematycznie pokrywa się ich instrument?

Jaki jest sposób na to, by być oryginalnym w świecie gdzie „wszystko już było” i czy granie coverów to jedyne co nam pozostało?

Jak możesz uporządkować swoje otoczenie, by Twoja motywacja artystyczna nie znikła rozproszona przez kolejne „niby super ważne” powiadomienie z Facebooka.

Oraz jak na podstawie muzyki, którą tworzysz, lekarz może zdiagnozować wczesne stadium choroby psychicznej.

Na te i wiele innych tematów rozmawiam dziś z moim gościem, którym jest: Miłosz Brzeziński.

W tym odcinku podcastu Muzykalności znajdziesz m.in. odpowiedzi na pytania:

  • Kim jest artysta i kto ma predyspozycje, by nim być?
  • Czym jest motywacja artystyczna?
  • Czy ograniczenia w sztuce mogą przynosić pozytywne rezultaty?
  • Jak możesz uporządkować otoczenie, by być kreatywnym?
  • Jak przebiega proces twórczy?
  • Dlaczego interesują nas covery i jak być oryginalnym?
  • Dlaczego „Bolero” Maurice’a Ravela jest objawem choroby psychicznej?
  • Kiedy kształtuje się nasz gust muzyczny?

Zapraszam Cię do wysłuchania mojej rozmowy z Miłoszem Brzezińskim.

Konkurs

KONKURS ZAKOŃCZONY

 

MIŁOSZ BRZEZIŃSKI – autor, doradca w zakresie efektywności osobistej i społecznego rozumienia zjawisk psychologicznych, współpracujący z organizacjami na całym świecie. Mentor AIP Business Link, członek Rady Ekspertów ośrodka analitycznego THINKTANK, certyfikowany coach International Coaching Community, wykładowca akademicki, m. in. w programach Executive DBA i Executive MBA w Instytucie Nauk Ekonomicznych Polskiej Akademii Nauk.

Opublikował dziesiątki artykułów dotyczących rozumienia i praktycznego zastosowania psychologii akademickiej.

Jest autorem książek dotyczących wdrażania zmian w środowisku pracy i środowisku domowym, m.in: „Pracować i nie zwariować”, „Biznes czyli sztuka budowania relacji„, „Życiologia”, „Jak pies z Kotem”, „Głaskologia” oraz „Wy Wszyscy Moi Ja„. Gościnnie pojawił się także w pozycji „Dekalog Szczęścia”, jako ekspert w zakresie porządkowania otoczenia biznesowego.

Wypowiada się także goszcząc na łamach takich magazynów jak „Forbes”, „Duży Format„, „Logo”, „Playboy” oraz gazet: „Gazeta Wyborcza”, „Rzeczpospolita”, czy „Polska the Times”. Miłosz Brzeziński dokonuje także interpretacji oraz analiz na antenach stacji telewizyjnych i radiowych.

Przydatne linki

Linki do stron i osób wymienionych w tym odcinku:

Strona Miłosza Brzezińskiego

Transkrypcja

Nazywam się Tomasz Glinka, a Ty słuchasz właśnie podcastu Muzykalności, w którym opowiadam o tym, jak możesz zamienić pasję do muzyki w sposób na życie lub realizować własną muzyczną wrażliwość jako ciekawe hobby.

Na początku bardzo dziękuję za wszystkie miłe słowa i komentarze do poprzednich odcinków.
Dzięki też, że słuchasz Muzykalności.
Tworzenie treści zajmuje mi sporo czasu, jeśli więc uważasz, że to co robię jest wartościowe i chciałbyś, żeby Muzykalności były jeszcze ciekawsze, to proszę o dwie proste rzeczy: zasubskrybuj mój podcast w aplikacji, w której go słuchasz i podziel się tym odcinkiem ze swoimi znajomymi w mediach społecznościowych (czy to na FB, IG, czy Tweeterze).
Dzięki temu będę mógł dotrzeć do nowych osób, które jeszcze nie miały okazji posłuchać Muzykalnosci.

W poprzednim odcinku zapowiedziałem niespodzianki – czas wywiązać się z obietnicy.

Pierwsza niespodzianka to fakt, że na stronie z tym odcinkiem – muzykalnosci.pl/20 możesz obejrzeć zapis rozmowy, której zaraz wysłuchasz.
Pomyślałem, że sprawdzę, czy taka formuła przypadnie Ci do gustu – ja czułem się trochę skrępowany (światła, make up, kamery), ale być może od czasu do czasu nagram odcinek, w którym nie tylko się usłyszymy, ale również zobaczymy.
Koniecznie daj mi znać na [email protected] lub w komentarzu pod filmem, co myślisz o takim uzupełnieniu treści podcastowych.

Drugą niespodzianką jest mój dzisiejszy gość. Jeśli słuchasz podcastów lub interesujesz się rozwojem osobistym i produktywnością, to na pewno kojarzysz Miłosza Brzezińskiego. Jeśli nie, to myślę, że po wysłuchaniu tego odcinka bardzo szybko to nadrobisz. Osobiście, kiedy startowałem z moim podcastem, nie spodziewałem się, że przyjdzie nam spotkać się z Miłoszem tak szybko.

Trzecią niespodzianką jest możliwość otrzymania książki „Wy wszyscy moi ja” Miłosza Brzezińskiego – z dedykacją specjalnie dla Ciebie.
Co powinieneś zrobić, by taką książkę otrzymać?
Zapraszam do wysłuchania naszej rozmowy o motywacji artystycznej.

Uszanowanie Miłoszu!

Uszanowanie Tomaszu! Uszanowanie Państwu, bo nie oszukujmy, że jesteśmy tu sami.

No właśnie. Warto powiedzieć, że oprócz tego, że nas słychać, to jeszcze nas widać. Ci, którzy nas słuchają, mogą nas też obejrzeć. Cieszę się, że przyjąłeś zaproszenie do tego, żeby porozmawiać ze mną i podzielić się swoimi przemyśleniami, doświadczeniami, ale też swoją wiedzą na temat motywacji artystycznej. Jeszcze raz tylko przypomnę, że ci, którzy chcieliby nas zobaczyć, to link do YouTube’a znajdą na stronie www.muzykalnosci.pl/20. Mamy też małą niespodziankę dla widzów i słuchaczy, ale o tym powiem na koniec.

Dla tych, co wytrwają.

Dokładnie.

Ja też dziękuję ci bardzo za zaproszenie. W sumie też się cieszę, że tu przyszedłem, to takie niecodzienne miejsce, bo sztuka się niekoniecznie kojarzy z produktywnością, a właściwie powinna, ale dojdziemy do tego.

Muzyka (sztuka) niekoniecznie kojarzy się z produktywnością, a właściwie powinna.

Tak jest. Na początek chciałbym zacząć od takiego pytania, które może trochę wyczyści przedpole, bo będziemy rozmawiali o motywacji artystycznej. Chciałem się ciebie zapytać: kim według ciebie jest artysta?

Właściwie to ja do końca tego nie wiem, odpowiem jak Natalia Kukulska, że bardziej to czuję, niż wiem. Odpowiem taką historyjką: czasami artysta robi coś, co się wydaje, że każdy mógłby zrobić, na przykład naklei paproch na środku sztalugi, powie, że to jest „Wiosenna namiętność” albo tak jak Johnny Cage stworzył utwór „4 minuty 33 sekundy”, w którym to utworze nic się nie dzieje, po czym artysta wstaje, kłania się i wszyscy mu biją brawo. Wtedy myślimy, że nie potrzeba ani konserwatorium muzycznego, ani nawet znać zapisu nutowego, żeby to zrobić i że to moje 5-letnie dziecko, by stworzyło. I to właśnie nie jest sztuka. Artysta to jest ktoś, kto tworzy coś takiego z jakąś intencją, jest przekonany, że to tak miało wyglądać, żeby on mógł o tym opowiedzieć i może z tym dalej żyć. Jak mu ktoś zarzuci, że to nie jest to, to on szczerze i intencjonalnie jest w stanie to obronić, że on to tak właśnie widzi i tak to miało wyglądać. To jest dla mnie artysta, bez względu na to, jak to wygląda, czy to jest zrobione dla widza czy słuchacza w sposób opieszały, niedoskonały, czy lapidarny i tak dalej, ale jeżeli ktoś ma intencję, czuje, że to powinno było tak wyglądać, że to się powinno było tak ukazać, oto istnieje i teraz już artysta w pewnym sensie może przez chwilę przynajmniej odetchnąć z ulgą, że to powstało i z niego wyszło, po prostu jest i będzie prawdopodobnie dłużej od niego na świecie, to jest to dla mnie artysta.

Czasami artysta robi coś, co się wydaje, że każdy mógłby zrobić.

Niejednokrotnie w swoich wywiadach, podcastach, ale też książkach wspominasz o motywacji artystycznej jako o takim bardzo specyficznym, wyjątkowym zjawisku – to jest temat naszego odcinka i chciałbym się zapytać, jak to jest, że niektórym się w jakiś sposób udaje wzbudzić w sobie takie myślenie, takie podejście do działania, że nieważne, co by się działo, czy się wali, czy się pali, ja to robię, czuję, że to jest to, a niektórym niestety się to nie udaje. Chociaż chęci są ogromne, to tam nie ma woli, żeby pójść w tę stronę.

To jest straszny temat w pewnym sensie dlatego, że motywacja artystyczna jest takim terminem, który praktycznie ukułem tak dla funu, żeby opowiedzieć o czymś, co nie jest do końca wolicjonalne, to nie jest coś takiego, że ktoś postanawia, że będzie artystą. Być może jest tak, że te muzy mówią do wszystkich, ale nie wszyscy je słyszą – chcielibyśmy przynajmniej w to wierzyć, ale artysta z jednej strony nie ma życia łatwego z wielu powodów, a z drugiej strony nie do końca ma wybór tego życia. To nie jest prawdopodobnie coś takiego, że motywację artystyczną można w sobie jakoś wypracować: chodzić bardzo długo albo słuchać muzyki i to jakoś nas przyjdzie, albo oglądać obrazy i to w nas przesiąknie, ona po prostu w pewnym sensie się w nas pojawi. Żeby być mniej duchowym, a bardziej być może brzmieć akademicko, to powiem, że po prostu różnym ludziom się różne rzeczy do dopaminy doklejają i artystom akurat się być może w jakiś sposób dokleja tworzenie sztuki, czyli łączenie kropek w sposób zaskakujący dla wszystkich innych dookoła, potrzeba bycia bardziej producentem niż konsumentem w tym kontekście, że mnie nie tylko wystarczy konsumowanie tej wrażliwości, ale też czuję, że muszę z tym coś zrobić, bo inaczej jak mi się rzuci na uszy to nie mogę i muszę coś z tego wykonać.

To nie jest tak, że ktoś postanawia że będzie artystą.

Ta motywacja artystyczna ma więcej wspólnego z takim neurotycznym podejściem do życia, że ja po prostu muszę coś zrobić. Mówię o tym dlatego i piszę o tym też dlatego w książkach, że to jest taki klasyczny typ motywacji, z którym my nie do końca możemy wiele zrobić, to po prostu się w nas dzieje i nie możemy tego zbudować. Pytasz się, co zrobić, by coś z tego wytworzyć. Prawdopodobnie trzeba wylosować taki układ nerwowy, jak się rodzimy i mieć szczęście, że nam rodzice do końca nie wmówią, że mamy być na przykład gastrologiem albo proktologiem, chociaż podejrzewam, że proktolog-artysta też mógłby się zdarzyć, natomiast my nie chcemy w medycynie do końca takiego artystycznego myślenia, bo medycyna akurat sufit innowacyjności ma bardzo nisko, my nie chcemy, żeby ktoś nas zoperował i zaszył w artystyczny sposób, tylko chcemy nie umrzeć, czyli chcemy, żeby on za bardzo nie wychodził poza margines rzeczy, które są pewne i może nie będzie to mega ładnie wyglądało, ale nie umrzemy i pójdziemy do domu. Z tym, że jesteśmy nieładnie zeszyci, będziemy mogli żyć, to się da potem jeszcze „wyklepać”. Natomiast w stosunku do artystów my się raczej spodziewamy tego, że artysta w widoczny sposób będzie nadwyrężał pewne status quo, które istnieje na świecie. Jeżeli ktoś zagra „Dla Elizy” zgodnie z zapisem nutowym, to nie jest to sztuka i to musi zostać bardziej podciągnięte, żeby to nadwyrężało formę, której się spodziewamy.

Od artysty oczekuje się tego, że będzie on nadwyrężał pewne status quo na świecie.

Teraz wracając do twojego pytania – artyści wykraczają poza właściwie wszystkie konwencje, które mamy w tym kontekście. Artysta to jest osoba, która chodzi po świecie „bez skóry”, ona czuje bardziej, widzi bardziej, denerwuje się wszystkim bardziej, innych denerwuje bardziej. Ze wszystkimi się trudno żyje, najczęściej nasi najbliżsi nam o tym przypominają, ale artyście jest jeszcze trudniej, artysta wszystko czuje i widzi bardziej, próbuje to jakoś skanalizować i coś z tym zrobić, dlatego on urąga wielu modelom. Weźmy na przykład taki model Maslowa, który każdy zna, bo on jest ładny, jest w trójkącie. jest też nieprawdziwy, ale w sumie jest ładnie, wszystkim się podoba i tam jest napisane, żeby się samorealizować, trzeba mieć zabezpieczone wszystkie inne potrzeby, a to w ogóle nie jest prawda. Jak ktoś jest artystą, to może nie mieć żadnej potrzeby zabezpieczonej i ostatnią rzecz, którą zrobi w życiu dogorywając, będzie napisanie trzech wersów jakiegoś sonetu i umrze, nawet go nie dokończywszy, ale to jest silniejsze od wszystkiego i dlatego ta motywacja artystyczna jest bardziej przymusem, ona jest bardziej imperatywem do zrobienia czegoś, artysta się nie zastanawia, czy chce coś zrobić, jeżeli ma w czymś przerwę, bo na przykład musi chodzić po ziemniaki albo pracuje w korporacji i nie ma szansy być artystą, albo nie widzi tego sposobu, żeby zostać artystą, to ta chęć wytworzenia czegoś w nim nabrzmiewa – rodzina w końcu mówi: weź coś namaluj, bo po prostu już się nie da z tobą wytrzymać. Albo mąż mówi, że wyjeżdża na 2 tygodnie, a żona ociera pot z czoła i mówi: wreszcie, bo już myślałam, że nie urodzisz tego jeża. Człowiek jedzie na dwa tygodnie, wraca i czuje, że to się rozluźniło.

Artysta to jest osoba, która chodzi po świecie „bez skóry”, ona czuje bardziej, widzi bardziej, denerwuje się wszystkim bardziej, innych denerwuje bardziej.

To jest bardziej motywacja artystyczna, taki przymus wewnętrzny, jakaś wrażliwa chęć odpowiedzenia na coś, jak ja sobie ten świat w środku układam i go rozumiem, chęć przekazania tego innym,co inni chętnie łapią, konsumując potem to nasze dzieło i wchodząc z nim w jakąś relację, niż to, że ja mogę sobie nad tym pracować, jak mi się nie chce. Jak ktoś mówi tak: napisałbym książkę, ale nie wiem – jak nie wiem, to nie pisz [śmiech]. Może być coś takiego w życiu, jak wylosowałeś dobry układ nerwowy, że znajdziesz coś takiego, że będziesz miał do tego jakąś motywację, to może być klejenie modeli, przenoszenie jeży na drugą stronę jezdni, ludzie wymyślają różne historie. Oczywiście jest masa osób, które do niczego nie mają prawdopodobnie jakiegoś takiego imperatywu, bo ich układ nerwowy generalnie ledwo trybi, walczy o życie od rana do wieczora i nie starcza mu zasobów, by wygenerować coś więcej, ale być może warto szukać, choć, jak już powiedzieliśmy, życie artysty jest przez to bardzo ciężkie, bo on jest upierdliwą osobą do przebywania w okolicy.

Może być tak, jak wylosowałeś dobry układ nerwowy, że znajdziesz coś takiego, że będziesz miał do tego jakąś motywację.

Z tego, co powiedziałeś, odnoszę wrażenie, że musimy tę motywację artystyczną dostać fabrycznie, żeby ona się uwidoczniła w nas, uzewnętrzniła w pewnym momencie.

Tak.

A czy jest taka możliwość, żebyśmy ją w sobie jakoś obudzili, kiedy już mamy -naście, -dzieścia lat?

Mnie się wydaje, że to raczej się toruje coś, co my w sobie mamy od dawna, przynajmniej tak pokazują biografie, z którymi mamy do czynienia, to jest coś, co mamy w sobie od dawna, tylko to się do pewnego momentu krystalizuje w postaci jakiejś naszej większej nerwowości, dużej introwersji, braku zainteresowania niektórymi kwestiami, a innymi bardziej, naszej takiego bardzo impulsywnego podejścia do życia. My mamy niestety taki problem w systemie edukacji, że u nas sztuka jest na bardzo niskim poziomie, a nie powinna. Sztuka właściwie powinna być na takim samym poziomie w Polsce jak język polski i matematyka. Wiele nurtów w pedagogice już do tego wraca, dlatego że sztuka daje możliwość wypowiedzenia się wielu osobom w jedyny możliwy dla nich sposób, czy to przez ruch, co akurat w przypadku dzieci jest bardzo użyteczne, czy to przez obraz, czy przez coś innego i ona wtedy w ogóle nie dyskryminuje. Muzyka jest właściwie przez wielu uznawana za najszlachetniejszy sposób uprawiania sztuki, ponieważ muzyki w ogóle nie trzeba rozumieć, żeby ją czuć. Jak patrzysz na obraz, to możesz powiedzieć: jaki ładny obraz, ale możesz nie wiedzieć, co tam jest namalowane, jaki to jest nurt malarstwa i co autor chciał powiedzieć i dlaczego na przykład ktoś czyta list, a w sumie nie powinien, bo w tej epoce się nie czytało albo jak patrzysz na Vermeera, to nie wiesz, dlaczego on takie scenki rodzajowe malował, albo co się dzieje u Matejki, ale możesz posłuchać Bacha i beczysz. Bach, jeśli chodzi o zawiłość muzyczną jest szczytowym osiągnięciem ludzkości, już nigdy muzyka nie była tak skomplikowana, jak ta, którą pisał Bach, potem zaczęła się tylko upraszczać, ale nie szkodzi. Możesz być totalnym kołem, odpalić sobie coś, co w ciebie wceluje, pierwszy raz to słyszysz i beczysz jak koza.

U nas w Polsce sztuka jest na bardzo niskim poziomie, a nie powinna, bo sztuka umożliwia wypowiedzenie się osobie, która w żaden inny sposób nie mogłyby się wypowiedzieć.

Być może dla takich osób, które nigdy nie miały styczności z muzyką i nagle odkrywają, co to im w mózgu robi, jak zaczynają „plumkać”, uprawiać sztukę jakiegoś rodzaju, jest to jakiś sposób na odzyskanie równowagi, na odzyskanie spokoju, to tak się w nas zbiera, musimy to zrobić, uporządkować i to się dzieje. Jeżeli ktoś ma szczęście w to wcelować, bo na przykład rodzice zapisali go na harmonię albo kupili mu sztalugi, dostał je od cioci, lub znalazł je u babci na strychu, zaczął stawiać litery i okazało się, że z jakiegoś powodu po prostu lubi stawiać litery, bo artyści często odpowiadają, że stawianie tych znaków to nie jest jakaś super przyjemność. Hemingway powiedział, że w sumie jak siadasz do tekstu, to krwawisz i koniec. Powiedział też, że pierwsza wersja wszystkiego to gówno, co w sumie też jest prawdą w wielu dziedzinach. Wspomniany wcześniej Bach był w stanie poprawiać po 400 razy trzy nuty obok siebie. On zresztą twierdził, że nie komponuje, tylko szuka Boga w tym wszystkim. On szukając tego spokoju, poprawiał trzy kolejne nuty po sobie po 400 razy i nagle się okazywało, że to jest to, co miało być – nawet w takich swoich relatywnie prostych utworach. Aby w coś takiego wcelować w swoim życiu, to w sumie najprostszym sposobem jest eksplorować, spróbować i zobaczyć, co się stanie. Pasja nie jest czymś, co możemy wysiedzieć, pasja to jest coś takiego, co spływa na nas w trakcie robienia.

Pasja nie jest czymś, co możemy wysiedzieć, pasja to jest coś takiego, co spływa na nas w trakcie robienia.

Czasami w naszym życiu nic się nie dzieje, siedzimy sobie na kanapie i ktoś tam mówi: chodź, skoczymy ze spadochronu. Mówimy: nie, ze spadochronem? Ale w sumie moglibyśmy pomyśleć: właściwie czemu nie, nic się nie dzieje, zobaczymy, co się stanie. Skaczesz ze spadochronem i myślisz: Boże, ja mam 60 lat i dopiero to odkryłem. Albo ktoś nam mówi: chodź, poobserwujemy karpie w Japonii. A Ty: to jednak karpie, one są takie jak ja i zachwycasz się tymi karpiami.
– Co ty oczadziałeś z tymi karpiami?
– Tak, te karpie do mnie mówią, jestem jednym z nich.
– No dobra, okej, jasne, zostań tam.
Chyba Frank Zappa powiedział, że rozmawianie o muzyce jest jak tańczenie o architekturze, więc gdy próbujemy wytłumaczyć pasję, a to zjawisko jest tak silnie emocjonalne, to do pewnego stopnia jest to pozbawione sensu, ale na pewno nie da się, mówię to do osób, które lubią tańczyć, wytłumaczyć komuś, co jest fajnego w tańczeniu. Jak zatańczysz to w końcu, to powiesz tylko „kurna” i to jest jedyna impresja, którą masz. Dlatego eksplorowanie jest sposobem na sprawdzenie, czy być może przypadkiem coś tam jest.

Pasja jest zjawiskiem tak silnym emocjonalnie, że do pewnego stopnia jest pozbawiona sensu.

Eksplorowanie jak najbardziej. Ale myślę o tym, że w dzisiejszych czasach to nie jest takie proste, żeby sobie tak po prostu dać szansę na tę eksplorację. Jest tyle rzeczy dookoła, które odciągają nas od tego, żebyśmy mogli być jakoś kreatywni albo żebyśmy mogli się ponudzić – to jest po prostu trudne.

Ja bym wręcz powiedział, że my jesteśmy po prostu zmęczeni, nie tylko pracą, bo pracujemy na pewno więcej niż powinniśmy i chciwość struktur biznesowych właściwie tylko do tego doprowadza, ale jesteśmy zmęczeni zabawkami i zmęczeni wyborem. Oglądanie wieczorne seriali być może ma swoje źródło w tym, że my jesteśmy już za bardzo zmęczeni, żeby cokolwiek zrobić, ale jednocześnie nam szkoda pójść spać. Nie idziemy spać wcześnie, bo nam szkoda naszego wolnego czasu. Powiemy: to już? Pójdę teraz spać i ta fajna część mojego dnia się skończy. Już przewijam, jakby teleportuję się do tego momentu, w którym wstaję do roboty znowu. Więc napieramy, idziemy spać o pierwszej, drugiej, niektórzy później, żeby przeciągnąć ten moment, w którym docieramy do chwili, w której robimy coś, co nas kręci, a to się właściwie powinno zadziać wcześniej. Muszę też powiedzieć uczciwie, że pracy nad własnym charakterem nic nie zastąpi, co często też powtarzamy. Oczywiście, że ludzkość jest tworem własnych narzędzi, my tworzymy narzędzia, a potem te narzędzia tworzą nas, zawsze tak było od niepamiętnych. Żaden inny gatunek na ziemi tak nie ma i osoba rozsądna powinna się do tego zaadoptować. Nie powiem, że jestem artystą, w sumie napisałem jedną powieść, więc pewnie jakbym nagiął bardzo, to bym tam dopłynął, ale artystom pomaga na przykład to, że wiele rzeczy jest przenośnych, nie muszę mieć ze sobą całego studia, bo mogę mieć tylko jego kawałek.

Jesteśmy zmęczeni zabawkami i zmęczeni wyborem.

Większość tekstów, utworów, czy czegokolwiek innego może powstawać w międzyczasie, ja mogę szlifować kawałki, mogę mieć zawsze ze sobą szkicownik, mogę mieć zawsze ze sobą jakąś klawiaturę, którą podłączam do telefonu, który w sumie jest mocnym urządzeniem, jeśli chodzi o jego możliwości obliczeniowe albo mogę mieć słuchawki i komponować. Mówienie o tym, że to nas „jedzie” z jednej strony, że czujemy się przez to, mówiąc nieelegancko, „dymani”, a nic nie daje, jest mówieniem na wyrost. Oczywiście, tak jak ze wszystkim trzeba mieć w tym umiar, niestety w przypadku tych urządzeń one nie są neutralne. Firmy, które właściwie zawiadują tymi urządzeniami, robią to specjalnie po to, żebyśmy nie mogli od nich wstać, czyli próbują zrobić z nas konsumentów, a nie producentów. Niektórym ludziom to przeszkadza, na przykład artystom w jakiejś tam mierze to przeszkadza. Natomiast, czy będziemy mieli zawsze tyle czasu na komponowanie, ile potrzebujemy, czy na tworzenie sztuki? Raczej nie. Ale czy to jest dobrze? Też do końca nie wiemy, bo jak popatrzymy sobie na przykład na cykl produktywności osób, które tworzą, to one też nie ślęczą całymi dniami nad sztalugami, mają swoje okresy produktywności i okresy takiego eksplorowania świata, patrzenia, co się dzieje, o co chodzi, co mnie dotknie, jak mam to rozumieć. Wielu pisarzy pisze rano, po południu idzie i pije ze znajomymi, oni im opowiadają historie. „Stary człowiek i morze”, w sumie historia noblowska, jest historią opowiedzianą Hemingwayowi. Dickens pił przez pół doby, Bukowski w zasadzie przez cały czas.

Opierał na tym swoją markę.

Tuwim też mówił, że trzeźwość jest stanem przejściowym. Ja nie mówię o tym, żeby pić cały czas, ale o tym, że to jest taki moment afiliacji, że jestem z ludźmi, coś robię, a potem jest ten moment, kiedy jestem sam i się coś dzieje. I te dwa momenty zostają przez artystów wielokrotnie oddzielone. Na pewno to zmęczenie przeszkadza i zabawki przeszkadzają, ale wszyscy jedziemy na tym samym wózku, trzeba to zaorać.

A czy myślisz, że kiedy już tę motywację artystyczną w sobie odnajdziemy, to ona będzie trwać bez końca? Czy to źródło może się wyczerpać?

Może i to się często wiąże z jakimiś zmianami w naszym życiu. Potrzebujemy pewnej konstrukcji mentalnej, nad którą mamy do pewnego stopnia kontrolę i znowu coś, co jest w tle naszej rozmowy, a jednak istotne, a mianowicie kondycji układu nerwowego, żeby to działało. Zobacz, że jak jesteśmy chorzy, to nas odcina od wszystkiego głębszego, nawet sudoku nie rozwiążemy, nie interesuje nas, jak się czują inni ludzie, bo sami chcemy nie umrzeć, ani nas nie interesuje jakoś twórczość specjalnie, chociaż niektórzy uważają, że głodny artysta to w ogóle robi najlepiej.

Jak jesteśmy chorzy, to odcina nas od wszystkiego głębszego.

Do pewnego momentu pewnie to działa, ale potem już niestety jest walka o życie, więc nie bardzo, choć znamy takich, którzy już umierali z głodu i nadal tworzyli. Czy znasz historię „Bolera” Ravela? Każdy mniej więcej wie, co to jest „Bolero”, bo to jest taki utwór radiowy, że się go puszcza i idzie się na obiad. On słynie z tego, że w takim okresie głębokiego, moglibyśmy powiedzieć, impresjonizmu w muzyce, kwiecistego, jak powiedział twórca „Małego Księcia”, że sztuka czy mistrzostwo zaczyna się wtedy, kiedy już nie możesz nic odjąć, a nie wtedy kiedy nie możesz nic dodać, a tu artyści dodawali. I oto Ravel, człowiek z korzeniami hiszpańskimi, idzie na plażę w swoim różowym kostiumie kąpielowym i słyszy takie tarararara, mówi, że musi zrobić w tył zwrot i zaczyna pisać. Komponuje utwór, który właściwie przez cały czas się w ogóle nie zmienia, jego temat się ani o nutę nie zmienia, zmienia się tylko to, co się dzieje w tle tego utworu, a i to nie jakoś specjalnie, że „tyłka nie urywa”. Więc on bardzo daleko wychodzi poza swoją formę, on wręcz obsesyjnie zaczyna myśleć o tym małym kawałku utworu, o tym małym kawałku melodycznym, który mieli w kółko w głowie i jakiś czas później on zapada na chorobę degeneracyjną układu nerwowego, konkretnie kory mózgowej i w końcu nie pamięta, jak się pisze, nie potrafi się porozumieć z otoczeniem, utyka w stuporze, powtarzając te same czynności i umiera. Okazuje się, że obsesyjne myślenie o bardzo krótkich tematach i fragmentach, czynnościach jest pierwszym objawem takiej choroby umysłowej, więc „Bolero” Ravela tak naprawdę jest pierwszym objawem, z którego Ravel nawet jeszcze nie zdradzał sobie sprawy, a który znamy u wielu pacjentów, który kończy się tym, że ludzie potrafią po 500 razy dziennie przelewać wodę z jednej szklanki do drugiej i nic więcej nie potrafią zrobić, a w efekcie zapominają, jak się je, a potem jak w ogóle się cokolwiek robi – stoją i patrzą w ścianę. Utwór ten, który podejrzewam, też się zacznie państwu kojarzyć bardziej z chorobą niż z jakąś kreacją artystyczną, pokazuje, że my czasami możemy niestety w wyniku czegoś w życiu na przykład dostać udaru i nam to coś poprawi, bo na przykład od tego udaru robimy się lepszymi artystami niż byliśmy do tej pory, ale możemy dostać udaru i nas od tego odetnie.

Przykład Hemingwaya, który jednak popełnił samobójstwo – jego układ nerwowy sporo przeszedł, on był też obciążony rodzinnie takimi chorobami układu emocjonalnego, limbicznego i mentalnymi przypadłościami. Moment, w którym w związku z licznymi perturbacjami artysty, w którym powiedział, że człowieka można zabić, ale nie można pokonać, on popełnia samobójstwo, bo czuje, że tego w nim nie ma, nic do niego nie mówi, że on nie wie, co ma dalej ze swoim życiem zrobić, co jest ewidentnie efektem fizjologicznym, a nie jakimś takim, że on przestał słuchać. Zresztą on tych prób samobójczych miał parę, kilka razy żona mu odciągnęła strzelbę od brody, ale za którymś razem nie zdążyła, natomiast jemu wszystko sprawiało coraz większą trudność, on już musiał w końcu pisać na stojąco, nie mógł siedzieć, wszystko go bolało, był na morfinie, to też ciężko – nie każdy jest Witkacym. Widać, że my czasami nie mamy niestety nad tym kontroli, dlatego też uważam, z takiej perspektywy artystycznej, że póki się ma taką możliwość i słychać, jak ta muza do nas mówi i wiemy mniej więcej co, to trzeba napierdzielać, trzeba przebierać nogami.

Póki się ma taką możliwość i słychać jak muza do nas mówi, to trzeba napierdzielać.

À propos tych chorób, o których mówisz, to można powiedzieć, że one są pewnego rodzaju ograniczeniami. Wspominasz o tym w jednej ze swoich książek, że te ograniczenia powodują, że tak naprawdę jesteśmy bardziej kreatywni.

My sobie je czasem nakładamy.

Chyba nikt nie chciałby sobie nałożyć ograniczenia w postaci choroby.

Myślę, że raczej z chorobami jest tak, że wolimy ich nie mieć, chyba, że komuś coś umożliwiają w życiu, ale raczej nie. Chociaż Chińczycy mówią, że jak masz jedną chorobę, to przynajmniej się regularnie kontrolujesz i ciężej jest zapaść na drugą, najgorzej mają te osoby, które uważają, że na nic nie są chore, bo jak już są diagnozowane, to lekarz mówi, że teraz to możemy tylko dać na tacę, bo już medycyna tam nie sięga. Natomiast rzeczywiście mamy takie poczucie, że jak byśmy się uwolnili, to nam to pomoże, a tymczasem artyści wyglądają na lepiej działających, kiedy nałożą sobie jakieś ograniczenia. My wszędzie mamy te ograniczenia, w malarstwie przede wszystkim ograniczeniem jest sztaluga, w tańcu ograniczeniem są możliwości ludzkiego ciała, w produkcji jakiejkolwiek ograniczeniem jest budżet, mamy budżet i musimy, z tym co mamy udziergać coś, żeby to wyglądało jak milion dolców, chociaż mieliśmy na to budżet dwóch rodzin z blokowiska, które się składają na zrobienie filmu dokumentalnego. W muzyce to może być jakiś wymóg danego utworu, w literaturze może być heksametr, sonet, kryminał. Poprawny kryminał w literaturze napisany jest w taki sposób, że on nie może się odbyć w innej epoce, niż się pojawił, czyli tam musi być taki główny temat, że jakby dokonać transplantacji w inny moment, to już traci sens, czyli kryminał w stanie wojennym musi żywotnie dotyczyć kwestii związanych ze stanem wojennym, żeby też pokazywał przekrój społeczny – jak od tego odejdziesz, to to już nie jest to taki prawdziwy kryminał. Wiele mamy takich przykładów rzeczywiście i one pomagają nam połączyć kropki w taki sposób nieoczywisty.

Najgorzej mają te osoby, które uważają, że na nic nie są chore, bo jak już są diagnozowane, to lekarz mówi, że teraz to możemy tylko dać na tacę, bo już medycyna tam nie sięga.

To jest trochę jak z opowiadaniem dowcipów, dowcip drugi raz opowiedziany już tak bardzo nie nie śmieszy, bo wydaje się, że w dowcipach robi nam zwarcie na neuronach fakt, że coś jest nie tak. Jest taki dowcip, że rozmawiają dwa pączki, jeden mówi do drugiego: wiesz co, ostatnio próbowałem się dostać na studia, a ten drugi mówi: co przyjęli cię? A ten pierwszy odpowiada: no co ty, pączka? Zacny suchar milordzie. I to jest ten moment, w którym mózg zdaje sobie sprawę, że się dał w coś wpuścić, a teraz już jest za późno i LOL HD. Tak samo jest w muzyce. Czasami staramy się zrobić coś, wiemy, z czego to wyszło, możemy to do czegoś przykleić, ale jednak to jest trochę inne. Najprościej ten efekt uzyskać właśnie w taki sposób, nakładając sobie jakieś ograniczenie. Na przykład, że nie będę używał jakiegoś tonu przez cały utwór albo nie będę używał litery „e” pisząc całą powieść – jeden z francuskich artystów tak zrobił – albo że muszę się zmieścić w jakieś tam sztaludze albo w jakimś miejscu. Okazuje się, że pomimo tego, że mieliśmy namalować Panoramę Racławicką albo Przedpole Grunwaldu, ale wymyślamy sobie, że zrobimy to na znaczku pocztowym, to nagle nasze myśli idą w takie miejsce, że nas to „jara” – WOW, teraz dopiero rozumiem, tak na znaczku zmieścić Pola Grunwaldu, to trzeba ze trzy kropki postawić, jakie to musiałyby być kropki! Każdy artysta to po prostu czuje, że aż mu dreszcz przechodzi po plecach i to nie od tego, że mogę zrobić, co chcę i za ile chcę. To samo mamy w biznesie, że jak ktoś ma masę hajsu i praktycznie brak ograniczeń, to robi paździerz. Myślę, że najbardziej cierpi na tym marketing, jak ktoś ma masę pieniędzy, to na pewno wpompuje w Facebooka i w Google, a wiemy, że to ma najgorsze przełożenie ze wszystkiego, że ci potentaci reklamowi, których teoretycznie nie da się obejść, z drugiej strony zarzut marketingowców wobec nich jest taki, że oni tępią z myślenia tak, że przestajesz być zupełnie kreatywny, nie myślisz jak to zrobić, nie mając środków, żeby było dobrze, tylko po prostu w 15 sekund wpadasz na pomysł, który nie działa, ale jesteś kryty, cały budżet pchnąłeś i już nie masz, co wydać, więc możesz pójść do domu. Kreatywnością wypada się wykazywać wszędzie i myślenie o ograniczeniach w tym kontekście jest myśleniem artystycznie użytecznym, bo artysta musi szukać sposobów dotarcia do własnej ekspresji. Nie wiem, co by tu zrobić – wtedy nic nie przychodzi nam do głowy.

Jak ktoś ma masę hajsu i brak ograniczeń, to robi paździerz.

Z własnego doświadczenia wiem, jeśli chodzi o bogaty warsztat niektórych muzyków, nawet moich znajomych, którzy wykonują muzykę, to często jest tak, że osoby o bogatym warsztacie, świetnym wykształceniu, wręcz wirtuozi, jeśli chodzi o swój instrument, tam często nie ma nic pod spodem, te osoby nie mają nic do powiedzenia, bo one są świetnymi wykonawcami, można do nich zadzwonić w nocy o północy, a oni następnego dnia przyjadą, tak jakby grały z zespołem, z którym wcześniej nie występowały, ale jeżeli mają dać coś od siebie, to tam się nic nie dzieje. Często jest to zabawna sytuacja, dlatego że takie osoby chciałyby gdzieś się pokazać, ale nie mogą.

Nie potrafimy tego obejść. Taka granica między dobrym rzemieślnikiem a artystą jest granicą najczęściej dostrzegalną tylko dla osób, które się na tym znają – dla innych artystów albo dla krytyków sztuki, o których też w sumie nie do końca łatwo, bo łatwo jest im wiele rzeczy zarzucić, a zwłaszcza zarzucają ci, którzy się nie znają. Jak mówi stare przysłowie: błogosławieni ci, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie próbują przyoblec tego w słowa. Rzeczywiście tak tutaj jest, ale z drugiej strony nie wolno takim osobom chyba zabronić próbować, możemy powiedzieć, gdzie jest ich miejsca, on często same to wiedzą. Bycie wirtuozem jest użyteczną rzeczą, bo jak jesteś takim ninją, który potrafi wziąć wiele instrumentów do ręki, czyli masz wiele narzędzi walki i korzystasz ze swojego otoczenia jak prawdziwy James Bond, gdy jak coś przychodzi ci do głowy, to potrafisz odpowiednie dać rzeczy słowo, dobrać taki środek wyrazu, który idealnie pasuje do tego, co czujesz. Na pewno będziesz bardziej precyzyjnym snajperem niż wtedy, kiedy umiesz na przykład grać tylko na gęślach, basetli, czy puzonie – będzie ci ciężej wyjść poza takie fikuśne sposoby ekspresji, nawet jeśli je usłyszysz, zakładając, że taka możliwość istnieje, więc w pewnym sensie dojście do poziomu mistrzowskiego na instrumencie nie jest niczym trudnym, ale nie jest dla każdego dostępne, żeby te osoby miały coś do powiedzenia. Jeśli czuję, że mam coś do powiedzenia, to praca nad własnym warsztatem, zdaniem wielu, jest obowiązkiem takiej osoby, ona powinna umieć wykorzystać jak najwięcej środków ekspresji i cały czas to doskonalić. Czyli ja nie tylko zastanawiam nad tym, co chciałbym powiedzieć i jakby to miało brzmieć, wyglądać, ale też, czego ja się mogę więcej nauczyć w ramach tego, co robię, czegoś więcej dowiedzieć, nawet o psychologii. Na przykład w muzyce akurat tej psychologii jest całkiem sporo, bo psychologowie lubią muzykę ze względu na jej walory terapeutyczne.

Granica między dobrym rzemieślnikiem a artystą jest najczęściej dostrzegalna tylko dla osób które się na tym znają.

W muzyce mówi się, że każda melodia w pewnym sensie jest przez mózg percypowana jak zagadka i że zwrotka to jest takie zapytanie, a refren to jest odpowiedź, dlatego mózg czuje napięcie przed refrenem. Często w takich piosenkach zwrotka jest taka „nijakaśna”, tak jak We will rock you – my czekamy tylko na to, że będzie można potupać i poklaskać albo jest taki refren, który jest bardzo melodyjny, bardzo charakterystyczny, a zwrotka jest takim tylko narastającym oczekiwaniem na to rozwiązanie. To jest trochę właśnie jak pisanie kryminału: zagadka, zagadka, zagadka – a to chodziło – i znowu zagadka, zagadka – a to chodziło! Mając taką świadomość w muzyce, jak już dokonujesz redakcji tego, co zrobiłeś i poprawiasz, jak mówi Neil Gaiman: po pierwsze musisz oszukać słuchacza, że zaplanowałeś to wszystko od początku, że to od początku tak miało być, to jest pierwszy twój szkic, wstałeś rano, usiadłeś, zajarałeś, powiedziałeś: o wiem, wiem Jezioro Łabędzie, wstałeś, a po 15 minutach to już było całe „dmuchnięte”. Chyba tylko Stewart z Eurythmics był w stanie napisać cały album w ciągu godziny, ale takich osób jest mało i w sumie ciężko z nich czerpać przykład, bo większość z nas nie potrafi wykręcić takiego numeru.

Mówi się, że każda melodia w pewnym sensie jest przez mózg percypowana jak zagadka.

Dla większości osób to jest proces żmudny, proces wielokrotnego poprawiania pojedynczych liter, kawałków, przeciągania, dodawania synkop, dodawania wysokiego tonu, gdzie są same niskie, bo wiemy, że mózg strasznie się jara, jak coś takiego wywali ni w pięść, ni w oko, on się aktywizuje, bo próbuję się zorientować, o co chodzi. Zastanawianie się, jaka jest aktualnie panująca formuła, żeby za nią troszkę wyjść, żeby ona została nadwyrężona, żeby nie odtwarzać jej kropka w kropkę, bo to się wtedy robi nudne. Stąd też tak nas interesują covery, bo tak by w ogóle nas nie kręciły. Ja mówię, ze swojej działki, bo na muzyce się nie znam na tyle, żeby aż ekstrapolować, co wy tam rozumiecie. Ale mówię ze swojej działki, bo jak wiesz to wszystko, to myślenie o tym, że to ci będzie przeszkadzało – nie mamy na to dowodów. Smutna prawda jest taka, że wiedza merytoryczna pomaga w życiu, gdyby tak nie było, to byśmy nie stali, tu gdzie stoimy i może oczywiście nam zawadza, że mamy dużo wiadomości, ale one się odklejają. Część tych rzeczy my zarzucamy, stwierdzamy, że powinna tu być synkopa, bo zgodnie z literą pisma powinna, ale w pewnym momencie mówimy: ja pierdzielę, tu nie może jej być, ja czuję, że jej tu nie ma i świadomie to zrobię, że jej nie będzie. Potem wszyscy zwracają na to uwagę, zastanawiają się, co autor miał na myśli, czy to chodziło o to, że umarł mu ojciec, ten ojciec był synkopą i jej zabrakło – później piszą na ten temat doktoraty, a ty się cieszysz.

Smutna prawda jest taka, że wiedza merytoryczna pomaga w życiu, gdyby tak nie było, to byśmy nie stali, tu gdzie stoimy.

Miłosz, pomówmy jeszcze o jednej rzeczy, bo motywacja artystyczna to jest jedno, ale też ona jest czymś napędzana – coś może ją napędzać, coś może jej nie napędzać. Co według ciebie jest takim paliwem tej motywacji artystycznej?

Są takie dwa elementy, które bardzo cenimy w procesie kreatywnym i wydaje mi się, że one są bardzo użyteczne. Pierwsze jest to, żeby mniej więcej wiedzieć, co się ze mną dzieje, jak ja na to reaguję, ale żeby też wiedzieć, co się dzieje dookoła, czyli jakaś świadomość, na przykład polityczna lub społeczna. Mówi się tak bardzo o tym ładnie, że sztuka nigdy nie jest neutralna politycznie, że ona albo cię aktywizuje politycznie, albo powoduje, że jesteś biedny politycznie, co w sumie dla polityki jest ważne, bo jedyne czego na przykład dyktator, tyran, czy ktokolwiek, kto jest opresyjny, chce od ciebie, to żebyś niczego nie robił. Wystarczy mu, jak powiesz: nie widzę zła, nie słyszę zła i tak dalej. Opresor zawsze wymaga od ciebie bierności, to jest jedyna jego prośba do ciebie: nic nie rób i wszystko będzie dobrze. Dlatego sztuka nigdy nie jest neutralna politycznie i nawet się tak ładnie mówi, że ona uspokaja niespokojnych, a spokojnych niepokoi. Tak ona ma mniej więcej wyglądać, żeby do tego dojść, trzeba mieć świadomość otoczenia, tego co się dookoła mnie dzieje, co jest problemem, czym się ludzie zajmują. Nawet jak piszesz takie siermiężne hity jak ona kocha mnie, a ja jej nie kochałem albo ona mnie kochała, a ja ją też kochałem, ale moja matka nas nie kochała. Najczęściej wybieramy takie rzeczy, które w ogóle wszystkich dotyczą, tak jak mówią autorzy hitów amerykańskich: jak coś wszystkich dotyczy, to wszyscy to wezmą do siebie – w takich chwilach smutku masa osób będzie tego słuchała. Muszę więc wiedzieć, jakie problemy mają ludzie, nie tylko ja, choć oczywiście najłatwiej czerpać z siebie, ale niekoniecznie, bo ile ja mogę z siebie wyczerpać.

Sztuka nigdy nie jest neutralna politycznie.

Wielu z nas się codziennie nad sobą zastanawia i w większości przypadków do niczego nie dochodzimy, bo tam w środku niewiele jest i do niewielu rzeczy mamy dostęp, ale jak ktoś coś opowie, że był mały i tata go bił, a jemu to nic nie zrobiło albo że zdechł mu chomik, a ten chomik przypominał mu matkę, albo podobały mu się jakieś piosenki i chłop, albo poznał chłopaka w kinie letnim i miał bez dachu samochód – coś tam zaczynamy rzeźbić z tego powodu. To inni ludzie są dla nas najczęściej źródłem inspiracji, dlatego w procesie eksplorowania inni ludzie są użyteczni, choć teoretycznie uważa się, że artysta to jest osoba, która patrzy w pustkę jak Święty Benedykt, jak Budda. Budda patrzył w pustkę, a potem odespał, najadł się i dopiero doznał oświecenia – to taka kolejność. Ona jest nieprzypadkowa, zawsze, jak mówi Mountain, pocieranie się o inne mózgi działa, to inni ludzie generują w nas kreatywność. Czy w Bizancjum, czy w Paryżu, czy w Rzymie, czy w Londynie – wszędzie te wielkie ośrodki intelektualne, to były zawsze ośrodki, gdzie była masa osób, a nie samotny człowiek kontemplujący księżyc, jak u Friedricha na obrazach. Nawet jeżeli grupy poetów wyjeżdżały gdzieś do Szwajcarii nad jezioro, to były grupę poetów. Mamy dwa sposoby szukania inspiracji, pierwszy, że jeździsz po świecie, obeżresz się i nagle zrozumiesz, o co ci w życiu chodzi, a drugi to jest taki, że jeździsz 50 lat w to samo miejsce i próbujesz je wycisnąć do ostatniego wiórka dla chomika, żeby wszystko z niego wyjąć. Oba te sposoby są dobre, oczywiście zakładając, że masz taką intencję, bo podróżowanie bez intencji najczęściej do niczego nie doprowadza. Były grupy poetów, które jeździły razem, oni rozmawiali, poprawiali się nawzajem, tak jak w Polsce Skamandryci, czy tak jak Arystoteles, Platon. Oni wszyscy siedzieli na kupie i rozmawiali ze sobą o tym przez jakąś część doby, co się mogło stać – to był moment eksploracji rzeczywistości. Potem zostawali z tą wiedzą, z tymi kropkami, które mają w głowie i następowało, jak mówią Amerykanie, exploitowanie tej rzeczywistości, czyli patrzenie, czy to, co ja wiem i co wszyscy wiedzą, nie da się połączyć w jakieś inne kropki. Tym się zajmuje nie tylko postęp, innowacyjność, ale też zajmuje się tym sztuk, która gardzi powtarzaniem tej samej formy, a jak ją powtarza, to powtarza ją często po to, żeby z niej szydzić.

To inni ludzie są dla nas najczęściej źródłem inspiracji.

Oczywiście mamy tę witkacowską skłonność do kiczu, lubimy krasnale ogrodowe, coś nas kręci w takich discopolowych prostych rytmach, my czujemy do tego ciągoty, nie oszukujmy się, że wszyscy docieramy do wysokiej kultury, która jest zrozumiała tylko dla nielicznych. Nie, my chcemy jednak mieć w tym swoim ogródku muzycznym takiego krasnala. Mało tego, nasz gust muzyczny najczęściej kształtuje się między 15 a 25 rokiem życia i potem już zostaje, tak można sprawdzić, ile lat mają dziewczyny, wystarczy zapytać, jaki mają ulubiony zespół. One najczęściej podadzą ten, który był w danym okresie bardzo popularny. Potem uważamy, że muzyka już się albo nie zmienia, albo to wszystko, co zostało zrobione później, jest liche i miałkie. Terapeuci mówią o takim sentymentalnym guście, który można sobie odpalić, ściągając jakiś album, którego słuchaliśmy, jak na przykład byliśmy w pierwszej klasie liceum. Pierwszy moment jest taki, że my znowu mamy 14 lat, tam w ogóle nic się nie dzieje w tej muzyce, nie chodzi o to, chodzi o to, że nas to po prostu „tyra od zakrystii”, bo pomija wszystkie nasze zabezpieczenia, które mamy w głowie, żeby od razu odpalić takie emocje, które bardzo są sympatyczne. Dlatego nie przykładam jakiejś wysokiej miary do kontaktu z muzą, oczywiście ona do nas mówi i robi to po cichu, więc potrzebujemy momentu wyciszenia, żeby usłyszeć, co ona mówi. 3P: poduszka, pociąg, prysznic – które bardzo dobrze działają, a nie patrzenie w telefon, element nudzenia się jest do tego potrzebny, element nie wrzucania nowych informacji, ale trzeba pamiętać o tym, że ta muza może połączyć tylko z tego, co już w głowie wcześniej było, więc jeśli nie jestem objedzony, jeszcze nie umiem malować, nie umiem muzyki, że tak powiem lapidarnie, bo mamy oczywiście przykłady muzyków, którzy nie znają zapisu nutowego, więc się trochę pohamowałem, ale jeśli nie rozumiem muzyki w ogóle, nie wiem z czym się je, to szansa na to, że zrobię coś wyjątkowego jest mała.

Mamy tę witkacowską skłonność do kiczu, lubimy krasnale ogrodowe, coś nas kręci w takich discopolowych prostych rytmach.

Druga sprawa z tym związana jest taka, że najczęściej artysta który robi dobrą sztukę – w sumie powinniśmy też podkreślić że artystą są się bywa, a nie że artystą się jest – robi dużo. Bardzo niewielu jest artystów, może promil, którzy zrobili mało i zrobili dobrze. Niektórzy uważają, że Vermeer był artystą, a ja nie jestem tego zdania, uważam, że był dobrym rzemieślnikiem, zostało udowodnione, że on przemalowywał obrazy z lusterka. Mnie konkretnie przekonuje do jego techniki przemalowywania fakt, że on malował odcienie, których ludzkie oko nie widzi, czyli jest takie miejsce, gdzie on maluje kafelki, które są biało-czarną szachownicą, ponieważ światło pada od okna, to na tym obrazie najjaśniejszy czarny kafelek jest ciemniejszy niż najciemniejszy biały, nie weźmiesz tego na logikę i nie zobaczysz tego, oko po prostu nie jest w stanie tego odnotować, musiałbyś to przemalować, żeby widzieć.

Najczęściej artysta, który robi dobra sztukę – robi dużo – bardzo niewielu jest artystów, którzy zrobili mało i odnieśli sukces.

Mamy masę takich rzemieślników, o których mówiliśmy i do których ta muza mówi, a oni tego nie odsłuchują, ale jednak potrzebujesz takiego momentu zupełnego odcięcia i robienia dużo, żeby od czasu do czasu ci wyszło coś wyjątkowego. Przetrwało chyba 33 albo 36 obrazów Vermeera, a on też niewiele więcej ich namalował, Wagner też jest takim kompozytorem, który niedużo skomponował, a były to utwory znaczące, ale cała reszta osób napierdzielała. Dla wielu osób Mozart nie jest artystą, jest takim przaśnym kompozytorem, ale Bach, Picasso, który po prostu nie odrywał ręki od kartki, więc jak namalował jakieś swoje kanciaste ryjki, to nie dlatego, że on ładnie nie umiał, on zrezygnował z tego zakresu, który miał, odszedł od tego, świadomie go porzucił, co było tym bardziej dramatyczne dla jego ekspresji, żeby pokazać, co chce namalować. Dlatego jest to jedno z takich założeń, o którym każdy artysta powinien pamiętać, że trzeba robić dużo, nie za bardzo się zastanawiać, czy to mi wyjdzie jakoś super dobrze czy źle, bo ten efekt naszego własnego krytyka jest często efektem, który nas blokuje, bo najczęśćiej nam nie wyjdzie. Jakbyśmy mieli powiedział o wybitnych obrazach Picassa, to jest to promil tego, co namalował, a większość naprawdę „tyłka nie urywa”, więc od czasu do czasu coś nam wyjdzie, trzeba się modlić, żeby to było jak najczęściej, ale zasadniczo trzeba robić dużo, żeby robić dobrze.

Trzeba robić dużo i nie zastanawiać się, czy nam wyjdzie czy nie, bo najczęściej nam nie wyjdzie.

A czy myślisz, że paliwem do motywacji artystycznej mogą być jakieś negatywne emocje albo takie zdarzenia, które nami wstrząsnęły – ja pokażę, zrobię – i człowiek całe życie pracuje, by udowodnić nie wiadomo komu, że rzeczywiście może.

Może być.

Czy z tego może być coś dobrego?

Wzmiankowany już wcześniej Hemingway powiedział, że trzeba pisać po pijaku, ale redagować na trzeźwo i tak samo tu. Generalnie jak zbierają w nas emocje, to powinniśmy się od środków masowego przekazu trzymać z daleka, więc można coś stworzyć, można zapisać inspiracje, można zapisać, że jak o mnie porzucił, to się czułem jak kupa i uznać, że to jest rym tak błyskotliwy, że jeszcze nigdy nikt w historii do tego nie doszedł, a potem jak jesteśmy spokojni, to dorobić coś do tego dalej. Jednak motywacja artystyczna najczęściej ma swoje źródło w interpretacji rzeczywistości, jeżeli te moje wysokie emocje do interpretacji rzeczywistości mogą posłużyć, będą moim środkiem ekspresji, to czemu nie. Nie widzę w tym problemu. Sztuka jest w dużej mierze służbą społeczną. Nam się wydaje, że sztuka jest czymś, co do niczego nie służy, my się często od tej sztuki, zwłaszcza sztuki przez duże „SZ” odcinamy, że lepiej obejrzeć koncert noworoczny, że to już jest do jakiegoś stopnia sztuka – jest na pewno do jakiegoś stopnia, jest bo jest tam parę takich artystów, którzy chcą coś powiedzieć, mówią w taki właśnie sposób i to do wielu osób trafia. Sztuka i artyści są z paru powodów ważnymi osobami w społeczeństwie. Pierwszy powód to taki, że sztuka ma duży walor deizolujący, czyli ona nam pokazuje, że inni ludzie mają te same problemy co my, że inni ludzie też się rozstają, że innym ludziom ktoś umiera i nie umieją sobie z tym poradzić, że każdemu ktoś umiera, że ludziom umierają dzieci, że mają momenty, w których jest ciężko, że inni ludzie mają nieudane małżeństwa. Tymczasem w takim potocznym przekazie na przykład instagramowym ludzie mają życia raczej szczęśliwe, a jak komuś umarł ojciec, to on o tym nie pisze, bo nie o to chodzi w tej zabawie, żebym ja napisał, że mi umarł ojciec. Chyba że mi umarł ojciec, więc pozbierałem wszystkie torebki foliowe, wtedy dodaję hashtag #umarłciojcieczbierajtorebki i tworzę taką zabawę, ale generalnie tego się nie robi. W tym przekazie jesteśmy od siebie odizolowani, socjologowie mówią o tym, że stworzyliśmy wspólnoty samotnych osób w mediach społecznościowych.

Motywacja artystyczna najczęściej swoje źródło ma w interpretacji rzeczywistości.

My się zastanawiamy, czy jak mówię o swoim związku w kategoriach mało romantycznych, chcę się wyprowadzić z domu raz w tygodniu i uważam, że moje dziecko jest nie takie, jak powinno, to kurna tylko ja taki jestem na świecie? Okazuje się, że prędzej w piosence usłyszę, że coś się nie tak zadziało. Dlatego my w tych smutnych chwilach często wolimy słuchać piosenek, bo tam artysta mówi: zdechł mi chomik, przypominał mi matkę – i mówię, kurna, to ludzie też tak mają. Albo się zastanawiam, czy to jest sens odbudowywać, albo czy kopiąc dalej w tej studni, ja się jeszcze do czegoś dokopię. Czy powinnam go porzucić i poznać kogoś nowego? A tu ktoś śpiewa piosenkę: mam 70 lat, miałam już trzech mężów, pierwszego jak miałam 40, drugiego jak miałam 50, a trzeciego jak miałam 70, ten trzeci jest najlepszy. I nagle mówię: kurna, wyprowadzam się! I nie dowiem się tego z Instagrama, bo na Instagramie nikt ci nie powie, że się rozstał. Spotykają się grupy instagramowe: – Poznaj Gosię, a co tam u Zbyszka, bo już widzę od roku, że jesteś sama na zdjęciach, robi ci zdjęcia? – Nie, już z nim nie jestem od roku. Ale nic nie jest napisane, on po prostu zniknął. My się zastanawiamy: to tylko ja jestem taki rąbnięty? Tylko mnie tak nie idzie? Dlatego sztuka zawsze miała funkcję deizolującą, my się dowiadywaliśmy ze sztuki jak żyć, że inni też mają ciężko i że każdy swoją kulkę w życiu kula. To jest pierwszy walor sztuki.

Ze sztuki dowiadujemy się, jak żyć i że inni też mają ciężko .

Drugi walor sztuki to jest negacja tak zwanej akrazji, czyli tego, że ona w dużej mierze pokazuje nam to, co jest dla innych w naszej okolicy ważne, dlatego też kościół inwestował w sztukę. Wiele rzeczy można kościołowi zarzucić, ja nie jestem akurat z tej grupy, bo uważam, że codzienność w kościele jest sprawą budzącą podziw, natomiast prawda jest taka, że gdyby nie kościół to, jeśli chodzi o sztukę w Europie, byłoby naprawdę źle. Kościół był wymarzonym sponsorem dla artystów nie tylko dlatego, że chciał wielkich rzeczy to jeszcze za nie płacił, najczęściej w terminie. Każdy artysta kogoś takiego bardzo lubił. Kościół właściwie pomagał wszystkiemu. Michał Anioł też był nie za bardzo chętny, ale jak mu zaproponowano, ile zarobi za namalowanie czegoś w Kaplicy Sykstyńskiej, to z godnością wystawił tę fakturę, ale dzięki temu my też wiemy, że jeżeli coś się często powtarza w literaturze, w książce, w piosenkach, na przykład ekologia, zaangażowanie polityczne, myślenie o równości,do pewnego stopnia akceptacji – z tego się dowiadujemy, co jest dla nas w okolicy ważne. Krótko mówiąc kultura i sztuka są najlepszą nakładką na biologię, jaką mamy, nie mamy lepszej, bardziej eleganckiej, mówiącej nam cały czas w tle, które wartości są dla nas ważne. Dlatego właśnie uważa się, że sztuka powinna być w szkołach ważniejsza, dlatego że wtedy nie trzeba mówić wprost dzieciom, co jest ważne – one śpiewając piosenki, patrząc na obrazy i obserwując rzeźby, przez skórę dowiadują się, co jest istotne. Dlatego teraz szukamy sposobu, jak mamy sobie sami poradzić z tymi rzeczami i sobie nie poradzimy, o tym wie każdy, kto idzie do lodówki po marchewkę, a wychodzi z kiełbasą, dlatego że my nie mamy piosenek o tym, tak jak zawsze były, mówiących o tym, że jedzenie zdrowe jest ważne. Jakby były takie piosenki, to one by nam się mieliły w głowie, mielibyśmy wiele obrazów dotyczących, nie odsunęlibyśmy się od sztuki, to mielibyśmy mniej problemów z wyborem marchewki, czyli z zachowaniem się tak jak trzeba, kiedy dochodzi do momentu próby. Winston Churchill, kiedy powiedziano mu, że już nie mają pieniędzy na obronę Wielkiej Brytanii i że w związku z tym trzeba by z czegoś zabrać, i ktoś zaproponował przy tym jego stole wojennym, że może zabierzemy ze sztuki, odpowiedział, że kiedy zabierzemy ze sztuki, to czego będziemy bronić. To pokazuje, że sztuka jest o wiele ważniejsza, chodzenie do muzeów, słuchanie muzyki w skupieniu, nie tylko towarzyszące, zastanawianie się nad tym, co się dzieje jest o wiele ważniejsze niż w to jak w dzisiejszych czasach to wygląda.

Kultura i sztuka są najlepszą nakładką na biologię, jaką mamy.

A gdybyśmy mieli tę motywację artystyczną jeszcze jakoś umiejscowić w takim kontekście społecznym, kulturowym. Czy uważasz, że my jako polskie społeczeństwo mamy żyzny grunt o tego, żeby być artystycznie zmotywowanym?

Nie wiem, ale teraz porzeźbmy. To i jest tak, że nie wiem, ale się wypowiem.

Kilka lat temu miałem okazję mieszkać w Danii i tam spotkałem ludzi, z którymi grałem, z którymi miałem okazję współpracować na gruncie muzycznym, no i okazało się, że tam ludzie mają zupełnie inne podejście do tego, w jaki sposób widzą sztukę, w jaki sposób określają siebie jako artystów. Było to ponad 10 lat temu, byłem tym wtedy zszokowany, dlatego że mi się wydawało, że przyjeżdża chłopak z Polski, trzeba cisnąć i tak dalej, a tu się okazywało, że tam był totalny luz. Analizując, dlaczego tak jest, doszedłem do wniosku, że właściwie to wynika z pewnego zabezpieczenia społecznego, świadomości takiego bezpieczeństwa, tego że właściwie nie ważne, co robię, to nie umrę z głodu, dostanę jakiś zasiłek od państwa i będę po prostu robił sobie to, Mogę być artystą, położę łyżkę, zrobię jej zdjęcie, to jest moja sztuka i będę przez całe życie myślał, że jest na przyzwoitym poziomie. No i teraz wracamy do Polski, gdzie jeżeli nie pójdziesz do pracy i nie zrealizujesz pewnego schematu, to będziesz żył na bardzo niskim poziomie, będzie ci ciężko.

W sumie można by powiedzieć, że jest to jakiś trop. Poziom niezadowolenia z rzeczywistości, która cię otacza, jest prowokatywny dla tej motywacji artystycznej, że zwracasz uwagę na to, co się dzieje. Poziom bezpieczeństwa jest poziomem złudnym. My jesteśmy w sytuacji bezpiecznej, ale to nie znaczy, że nie wypada jej regulować, że mamy się zgadzać na wszystko, co się dzieje. Ofiarowaliśmy wolność za bezpieczeństwo, w sumie jest to coś, co często się oddaje. Natomiast to poczucie bezpieczeństwa z jednej strony jest bardzo istotne, ale z drugiej strony wpędza nas w coraz większą chęć bycia bezpiecznym i i doprowadza do tego, że my, oddając kontrolę, w zasadzie doprowadziliśmy do takich sytuacji, że teraz mamy na wszystko najczęściej za mało pieniędzy, ponieważ nie mamy za dużej kontroli nad tym, jak je wydajemy. Doprowadziliśmy do takiej sytuacji, kiedy media społecznościowe, czy świat, w którym żyjemy, wymaga od nas gigantycznej samokontroli. On w zasadzie zakłada, że jeżeli pojawi się na tym świecie ktoś, kto będzie perfekcyjnie samokontrolującą jednostką, to sobie poradzi. Nie ma takich osób, dlatego że każdy z nas jest w stanie przepuścić całą swoją pensję, siedząc na kiblu, pierwszego dnia, jak ją dostanie, byle był zasięg w ubikacji. Wystarczy otworzyć portal zakupowy i jest pozamiatane. Czy to jest dobry pomysł?

Dzisiejszy świat zakłada, że jeżeli pojawi się na tym świecie ktoś, kto będzie perfekcyjnie samokontrolującą jednostką, to sobie poradzi – nie ma takich osób.

To implikuje wiele różnych rzeczy, jak nie mam czasu, to czujemy się bardziej przypileni, że trzeba pracować, a jak trzeba pracować, to nie możemy robić wielu innych rzeczy, na przykład zastanawiać się, czy internet, który wyprodukowaliśmy, jest internetem dobrym, czy nie powinien być dobrem społecznym i sterowanym społecznie, a nie przez dwie duże firmy, czy firmy, które ściągają od nas za darmo informacje, nie powinny płacić za to na przykład podatku społecznego na przykład w Polsce, choćby po to, żebyśmy chronili środowisko. Nie wiem, czy wiesz, ale ochrona środowiska była zawsze dobrem prawicowym, to prawica chroniła środowisko, to było jej główne założenie, bo to jest kraj, my tu mieszkamy i to jest moja trawa, moje drzewo, mój jeżyk, mój jelonek i one mają sobie dobrze radzić, dobrze wyglądać.

O tym wszystkim, co ci powiedziałem, o tych wszystkich problemach wiem, bo ja to w piosence usłyszałem, a nie dlatego, że ktoś zrobił esej polityczny, to artyści widzą poza tą płaszczyzną bezpieczeństwa, że wszystko jest dobrze, że właściwie to w wielu kwestiach spadamy z dziesiątego piętra i mówimy, że na razie wszystko jest w porządku. Artysta stoi w oknie i mówi, że przecież wiadomo jak to się zaraz skończy, przecież my wiemy, co się stanie, że musimy coś z tym zrobić, póki jeszcze można zawczasu coś z tym zrobić.

To artyści widzą, że wielu kwestiach spadamy z dziesiątego piętra i mówimy, że na razie wszystko w porządku – a artysta stoi w oknie i mówi, że przecież wiadomo, jak to się zaraz skończy.

Tak więc poczucie niepokoju i umiejętność wyjścia poza tę kurtynę, która jest w dużej mierze na nas spuszczana, żebyśmy byli nieruchawi, to zawsze taki przyczynek polityczny do rewolucji. Nie wiadomo jak będzie teraz, ale rewolucja następuje zawsze wtedy, kiedy złych warunków nie da się wytrzymać. Czyli póki są złe warunki, ale jeszcze jesteś w stanie to znieść, to rewolucja nie dochodzi do skutku. Mieliśmy wiele państw, w których rewolucji w zasadzie nie było, a było ciężko, bo dało się to znieść. To mniej więcej dzieje się też teraz, masa ludzi protestuje na całym świecie, politycy mają bardzo niski poziom zaufania społecznego i nic z tego nie wynika. Cały czas słyszymy, że ktoś protestuje, ci ludzie sobie pochodzą i w zasadzie niewiele z tego wynika, to nie jest ten efekt, który miały sufrażystki kiedyś, że one kiedyś coś udziergały, teraz praktycznie żaden proces niczego nie udzierguje. To też jest złe, stworzyliśmy jakąś machinę, która pozwala nam się utożsamić z czymś, ale ona nic nie daje. To, o czym opowiadam, to też jest tekst, który usłyszałem w piosence. Wyprodukowaliśmy jakiś system, który wygląda dobrze, bo robimy niby to, co trzeba, a jednak chodzimy w kółko – to jest takie chomicze kółko, kręcimy nim, kręcimy i wysiadamy w tym samym miejscu. Do tego trzeba myślenia kreatywnego, musimy połączyć te kropki w inny sposób niż mamy, oczywiście można to robić w biznesie, można to robić w życiu domowym, jest taki flagowy przykład, że niektórzy, jak się w mydelniczce zbiera woda, rezygnują z mydelniczki i nie kłócą się w domu ciągle, żeby ją wylewać, tylko wywiercają w niej dziurkę. To też jest myślenie kreatywne. Artyści są w tym po prostu mistrzami, bo oni są poza wszystkim. Nie mówię o tym, że oni mają od razu zarabiać miliony, pełnić gigantyczną funkcję społeczną i trzeba im dać nie wiadomo co, ale na pewno o wiele większą niż mają teraz.

A da się jakoś tę naszą rzeczywistość i motywację artystyczną zgrać z otaczającym światem, tak żeby nie być wykluczonym społecznie, bo to często jest tak, że solidnie zmotywowany artysta kojarzy się z kimś, kto niedojada, niedosypia i ciśnie.

Nie wiem do końca. Artysta też często bywa bucem, bywa chamski, bywa osobą, z którą w sumie fajnie jest zrobić sobie zdjęcie, ale nie chcielibyśmy, żeby był naszym kolegą. Po pierwsze musimy odciąć od tego fakt, że osób, które w ogóle z nami wytrzymują, nie ma dużo na świecie i trzeba się w końcu z tym pogodzić. Jak ktoś z nami długo wytrzymuje, to jak mówi stare przysłowie, już z tego samego powodu zasługuje na kwiaty, co innego mama, a co innego żona albo mąż, to są dwie różne kategorie. Fakt, że ktoś nam się podoba to, co pisze, nie znaczy, że on tak cały czas żyje i się unosi 20 cm nad chodnikiem, bo on może być równie dobrze bucem. Dlatego my też często oddzielamy artystów jako osoby od tego, co one tworzą. Regularnie to widzimy, że jest autor, ale potem jak coś powie, to myślimy, że lepiej niech używa metafor, bo jak nie użyje metafory, to w ogóle nie wie, co się dzieje dookoła niego, a jak używa metafory, to wie, to samo z piosenkarzami. Muszę powiedzieć, że ten kontakt z osobowościami wybitnymi jest w tym kontekście bardzo skażony, z tego co referują ludzie, w 90 przypadkach na 100 albo nawet większej liczbie to jest rozczarowanie. Artysta nie jest miłą osobą do życia, bycie artystą jest trochę jak bycie urzędnikiem, to jest działalność społeczna w dużej mierze. Może nie do końca wewnętrzna motywacja jest tutaj najważniejsza.

Artysta czasem bywa bucem i kimś z kim chętnie zrobimy sobie zdjęcie, ale nie chcielibyśmy, żeby był naszym kolegą.

Już Arthur Conan Doyle w swoich pamiętnikach z 26. roku pisał, że na pracy społecznej najbardziej traci rodzina i najbliżsi znajomi. I to jest trudne w życiu artystów, że oi są często sami albo wyglądają, jakby nie byli sami, a jednak są, że rodzina musi ich znosić, że inni ludzie ich cenią, a oni mówią, że tak naprawdę to jest gbur, że jak tata pisze piosenki, to wszyscy mają być, kurna, cicho albo on jeszcze większej łaciny podwórkowej używa, bo tata teraz pisze piosenki i cały naród go potrzebuje, bo jest bardem, albo przyjdzie i opierdzieli wszystkich od progu, wszyscy się boją, on się zamyka w pokoju, a o sobie może poczytać i popisać. To są historie o artystach, które my znamy potocznie, teraz pytanie, czy można z tym sobie poradzić? Pewnie paru takich jest, którzy są fajni, ale najczęściej, jak napotykamy historię o kimś, kto jest wyjątkowy, to jest to osoba, która jest społecznie jednostką niepasującą. W byciu artystą jest pewien stopień zgody z tym, co się dzieje i bardzo duży poziom musi być też poziom niezgody. Tak samo z tym, co tworzysz, ty musisz być zadowolony, z tego co zrobiłeś, ale również trochę niezadowolony z tego, co zrobiłeś. Tak samo z tego, co robią inni, nieładnie się wypowiadać, o gustach się nie dyskutuje, on napisał piosenkę taką, jak napisał, ale z drugiej strony musisz też wejść w kontakt z tym, że ta piosenka w pewnym sensie to paździerz, dotąd jest ok, a tu już mógł przestać, trzeba wiedzieć, kiedy przestać, mimo tego, że tego nie powiesz. Godzenie tych dwóch sił w sobie jest strasznie trudne zwłaszcza dla osób, które jak powiedziałem, chodzą bez skóry i wszystko na nie trafia podwójnie. Oni bardzieju się denerwują tym, że zwierzęta umierają, bardziej tym, że ludzie są niesprawiedliwie traktowani przez coś, na co nie mają wpływu, a w sumie się starają, czyli nie są wolicjonalnie złośliwi i straszni. Wszystko ich wewnętrznie porusza i cała rodzina próbuje ich uspokoić, oni zanim się uspokoją, to będzie koniec i go odetnie od tej muzy.

W byciu twórcą musisz być trochę zadowolony, z tego co zrobiłeś i trochę niezadowolony.

Julian Tuwim powiedział kiedyś, że jakby ktoś mu zabronił pisać, to równie dobrze mógłby go zabić i to jest motywacja artystyczna. Dlatego niektórym osobom to przeszkadza bardziej, a niektórym mniej. Artyści też chcą, żeby ich podziwiać, pomimo tego, że nie potrafią obrać ziemniaków i wyrzucić śmieci w domu, bo jednak są artystami. Oni też budują taki obraz siebie. Artysta musi być trochę bezczelny, on musi powiedzieć, że nakleił dwie dżdżownice i to jest papież, ludzie mówią, że to jest obrazoburcze, ale to właśnie chciałem powiedzieć. – My możemy pana wyrzucić z kraju. – Ja rozumiem, ale to jest papież dla mnie. To się musiało tak zadziać kosztem wszystkiego, więc musisz być trochę bezczelny i odważny. Lubię to porównanie Szymona Kobylińskiego, że artysta to jest osoba, która jak nabiera powietrza i nurkuje do dna, to się nie ogląda za siebie, czy wystarczy powietrza, żeby wypłynąć, bo po prostu dla niej ważne jest to, żeby ona złapała tę garść, która jest na dole. A co się potem stanie, to już jest po prostu wszystko jedno. To się musiało zadziać albo umrze.

Julian Tuwim powiedział kiedyś, że jak by ktoś mu zabronił pisać to równie dobrze mógłby go zabić – i to jest motywacja artystyczna.

Zbliżając się powoli do końca, mam do ciebie jeszcze dwa pytania i chciałbym, żebyśmy teraz wprowadzili trochę tę motywację artystyczną na grunt motywacji w ogóle. Mamy styczeń 2020 roku, to jest taki czas postanowień, wiele osób dostało pod choinkę gitarę albo jakiś inny instrument. Co byś powiedział takiej osobie, która próbuje się jakoś zmotywować do tego, żeby zacząć grać na instrumencie, żeby wziąć go do ręki i coś z nim zrobić albo żeby wrócić do ćwiczenia?

Są do tego dwa podejścia. Po pierwsze motywacja w ogóle nie jest dobrym kontekstem do rozważania, bo motywacja działa krótko i nic się na niej nie da zbudować. Motywacja to jest taki moment, że mi się chce i najczęściej mi się zaraz nie chce. To nie tylko dotyczy grania, ale też chodzenia na siłownię i całej reszty rzeczy. Pierwsza sprawa jest taka, że ja powinienem w miarę możliwości, jeżeli nie mam do czegoś talentu, czyli ćwiczę, a mi to nie przeszkadza, że w sumie niczego konkretnego nie robię, tylko brzdąkam. Jak mamy taką osobę, to nie ma problemu. Ja grałem na gitarze przez 3 miesiące bez przerwy, miałem pozdzierane palce, po tych trzech miesiącach grałem zupełnie nieźle, ale rzeczywiście jak dostałem gitarę, to po prostu odkryłem, że ona zawsze była mną, jechała ze mną pod namiot, w ogóle jeździła wszędzie i zawsze chciałem podrywać dziewczynki, chodziłem w powyciąganym sweterku, a potem mi przeszło. Natomiast jeżeli ktoś rzeczywiście chce się do tego przyłożyć, to polecamy dwie rzeczy, zwłaszcza w przypadku młodych ludzi. Po pierwsze, żeby grali coś, co od razu jakoś brzmi, w sumie jak ktoś dostał na gwiazdkę, to trochę za późno, żeby się kolęd uczyć, ale coś, żeby był jakiś koncert. Najczęściej podchodzimy do nauki muzyki od takiej bardzo technicznej stroną, najpierw gamy i pasaże, potem etiudy i to w sumie człowiek gra, słyszy, że tam jest jakaś melodia, ale mu się raczej cofa obiad od tego, bo to „tyłka nie urywa”. Lepiej, żeby napierw coś z tego było. Czasami dzieciom się daje na przykład instrumenty perkusyjne na lekcjach muzyk, puszcza jakieś tło i one grają do tego perkusję. Po pierwszych piętnastu minutach mają łzy w oczach, że jak to się razem wszystko złoży, to wychodzi coś takiego wyjątkowego. Muzyka robi z nami taki numer i potem mówimy: a właśnie, chcecie tak grać, to teraz się trochę cofnijmy i tak dalej, ale żeby było wiadomo, o co chodzi. A druga sprawa jest taka, że trzeba sobie niestety uporządkować otoczenie, ponieważ my jesteśmy o wiele bardziej sterowani sytuacyjnie niż własną konstrukcją mentalną. Możemy sobie założyć, że będziemy grali, będziemy ćwiczyć codziennie, wejdziemy do domu, usiądziemy na kanapie i gitara idzie daleko, a pilot od telewizora blisko, więc powinno być tak, że to pilot jest daleko, a gitara blisko.

Motywacja to jest taki moment, że mi się chce i najczęściej chwilę później już mi się nie chce.

Jest taka metaanaliza, która mówi, że jak ktoś poćwiczy 20 minut dziennie to po miesiącu już będzie umiał, będzie dobrym amatorem. To nie jest, jak się okazuje, wcale dużo, ale po pierwsze trzeba podzielić na małe kawałki, a po drugie zapowiedzieć wszystkim, że będziemy ćwiczyć, żeby do nas nie przychodzili, a nie czy chcemy kawę, bo dawno nie piliśmy albo czy buty możemy odstawić, słuchaj, a czy gdybym umarła, to dalej byś mnie kochał. To nie jest pora na takie rozmowy, więc trzeba poprosić, by całe otoczenie nam pomogło i tak sobie uporządkować wszystko w okolicy, żeby nam też było wygodnie. Czyli nie jest tak, że gitara leży w pawlaczu i my za każdym razem idziemy po drabinkę, z drabinką do pawlacza, z pawlacza wyciągnąć futerał, futerał otworzyć, odkurzyć, nastroić i tak dalej, tylko to wszystko ma być bardzo wygodne do wzięcia. Należy dać sobie czas na zerwanie tego momentu, który jest potwornie upierdliwy, bo na początku, jak się uczymy czegokolwiek, a zwłaszcza jeśli chodzi o muzykę to po prostu nic nie umiemy, to do nas dociera, że nie tylko nie umiemy, ale nam nie idzie, kto w ogóle gitarę tak wymyślił, że struny są w tym miejscu, czy progi, przecież one w ogóle nie są w odpowiednim miejscu. Trzeba mieć prostu przeszczepione pająki jak jakieś chińskie dziecko, żeby to działało. Dopiero potem stwierdzamy, że to w sumie na dłuższą metę jest całkiem niezły patent, żeby to było w tym miejscu, dlatego ten pierwszy moment trzeba zagryźć zęby i się za specjalnie nie zastanawiać, co ja o tym myślę, tylko sobie przejść go, może nie napawając się, ale tolerując proces, w którym partycypuję, wiedząc, że mózg po prostu zaadaptuje się do tego, co ja często powtarzam – nie co ja mu tłumaczę, nie to co mu mówię, nie to co widzę, tylko co robię. On sobie myśli: Tomek to często robi, więc to pewno dla niego ważne, to tyle, co on jest w stanie pojąć, on jakby widzi na zewnątrz tę gitarę, czy cokolwiek innego, co przed nami leży i jak zaczniemy, okazuje się, że łapiemy z tym przepływ, czyli że to nas w jakiś sposób balansuje, że nam pomaga, że się dobrze czujemy, jak to porobiliśmy, to dopiero zobaczy, czy to jest dobry patent. A może potem się okaże, że inny instrument, może się potem okazać, że w ogóle nie granie tylko śpiewanie, pisanie tekstów albo też bycie producentem muzycznym, choć to ostatnio faktycznie nie jest jakoś specjalnie poważana profesja, ale może się okaże, że w ogóle muzyka bardziej nas interesuje na poziomie konsumenta, a nie twórcy i nie możemy się od niej odkleić, ale to przyjdzie. Początek to na pewno dzielenie dużego na małe, krótkie momenty i jak najlepsza aranżacja otoczenia. Ty masz na przykład dzisiaj to czapkę z kluczem wiolinowym, to jest taki element, który nazywamy elementem tożsamościowym, bo jak ktoś jest artystą, to on jest artystą. Sformułowanie „jestem artystą” jest budowaniem czegoś na poziomie własnej tożsamości, że ja po prostu jestem człowiekiem, jestem mężczyzną, jestem artystą, to jest o wiele głębsze niż wiele innych rzeczy że lubię na przykład coś robić. Najczęściej się tym ratujemy, kupujemy sobie czapeczki, żeby już z daleka było widać, kim ja jestem. Zresztą trzeba powiedzieć, że jest to trochę pułapka naszego konsumpcjonizmu w dzisiejszych czasach, który raczej bardzo nam ułatwia definiowanie tego, kim jestem przez to, co kupuję. Jak ktoś jest fanem Polonii, Legii albo GKS-u, to ma odpowiedni szalik, a jak ktoś jest weganinem, to kupuję wegańskie rzeczy i ma takie siatki z napisem, że jest weganinem.

Sformułowanie „jestem artystą” jest budowaniem czegoś na poziomie własnej tożsamości, że ja po prostu jestem człowiekiem, jestem mężczyzną, jestem artystą, to jest o wiele głębsze niż wiele innych rzeczy że lubię na przykład coś robić.

To wynika też z chęci przynależenia do jakiejś społeczności.

Nie powiem, że to nie pomaga, bo pomaga, ale wszystkiego nie załatwi, bo jednak w tym przypadku nic tak nie buduje tożsamości jak taka czynność kreacji, czynność stworzenia czegoś i coraz większe, coraz takie szersze „torowanie” tego nerwu słuchowego, który zajmuje się słuchaniem naszej muzy, czyli najczęściej najpierw gramy cudze piosenki, a potem odkrywamy, w których momentach one nam nie pasują, potem stwierdzamy, czego tam brakuje i potrafilibyśmy to zrobić lepiej, a potem nam wychodzi cała piosenka nasza. Ona na początku jest oczywiście straszna, nam się wydaje, że oto ludzkość dotarła do szczytu kreacji muzycznej i artystycznej, tylko jeszcze tego nie rozumie, jesteśmy Mesjaszami, 2 lata później stwierdzamy, że jednak dobrze, że nikt tego nie zobaczył i cały czas się rozwijamy. Na ten początek na pewno bardziej postawiłbym na to, żeby ustalić, kiedy to konkretnie w ciągu w ciągu doby będzie i całe otoczenie społeczne i fizyczne było do tego przygotowane, ponieważ to otoczenie nas od tego odciągnie, w jakiejś mierze też żebyśmy byli objedzeni i wyspani. To co często w sumie powtarzam to, że to kolejny dzień ustawia nam następny, czyli jak myślę o tym, że jak teraz obejrzę jeden odcinek serialu więcej, to jutro nie będę miał siły, żeby popisać albo pomalować, bo już się na tyle znam. I teraz, czy to jest warte tego? Czy ja w ogóle pamiętam ten odcinek ostatni, który oglądałem poprzedniego wieczoru i co to w moim życiu zmieniło? A czy ja pamiętam swój utwór, który będzie taką rzeczą, która właściwie non omnis moriar trochę zostanie dłużej po mnie, więc pomimo świata, który zachęca nas do tego, żebyśmy byli bardziej konsumentami niż producentami, to warto, żebyśmy zachęcali dzieci i siebie, żebyśmy byli jednak bardziej producentami i wchodzili w ten kontakt ze sztuką, bo on jest ważniejszy niż myślimy, a do tego to otoczenie jednak powinno być przystosowane przez nas, bo nikt tego za nas nie zrobi.

Nic tak nie buduje tożsamości jak czynność kreacji.

Miłosz, już tak na koniec: czym dla ciebie jest muzyka?

Nie odpowiadam na takie osobiste pytania w podcastach najczęściej, ale to już jest pytanie, na które kiedyś odpowiadałem. Ja jestem podpięty pod muzykę cały czas, nawet czasami jak śpię, też jestem podpięty pod muzykę. Jestem osobą, która ma nieduże wykształcenie muzyczne, bardzo lapidarne, jestem też osobą, która jak dowiedziała się, że już nie musi grać, to przestała, jak odjęła ręce od instrumentu, to już więcej na nim nie położyła, ale też ciężko powiedzieć, żebym uważał ten czas za zupełnie zmarnowany. Natomiast, jeśli chodzi o muzykę, to słuchawki są dla mnie systemem podtrzymania życia, więc w pewnym sensie to jest dla mnie jak tlen. Słucham muzyki permanentnie, jestem permanentnie wpięty w muzykę, zaraz stąd wyjdę i będę słuchał dalej, więc tak to wygląda. I staram się w miarę możliwości robić to uczciwie, czyli żeby chociaż skapnął promil twórcy i masa hajsu dla wiadomo kogo.

Jestem permanentnie wpięty w muzykę. Słuchawki są dla mnie systemem podtrzymania życia.

Miłoszu, bardzo dziękuję ci za to spotkanie i za tę rozmowę.

Ja również dziękuję.

Było mi niezmiernie miło. Mam wrażenie, że przybliżyliśmy temat motywacji artystycznej od różnych stron i aspektów. Myślę, że słuchacze i widzowie, którzy będą mieli okazję oglądać i słuchać tej rozmowy, wyciągną coś praktycznego dla siebie.

Ja też na to liczę, że będzie jakiś praktyczny wniosek, chociażby taki, żeby swój kontakt ze sztuką uważać za ważniejsze niż do tej pory, a dla wszystkich, którzy się poczuwają, że są artystami, w sumie to jest takie zajęcie jak rozmnażanie gupików, że to jest o wiele ważniejsza rzecz, naprawdę można się w nią angażować z czystym sumieniem.

Ja jeszcze chciałbym tylko dodać, że dla słuchaczy i widzów mamy do rozdania dwie książki Miłosza Brzezińskiego z dedykacją, jedyne co trzeba zrobić, żeby taką książkę otrzymać, to wystarczy, że wejdziesz na stronę www.muzykalnosci.pl/20 i tam w formularzu odpowiesz na pytanie: czym dla ciebie jest muzyka? Proste i nie proste. Potem zupełnie subiektywnie razem z Miłoszem wybierzemy dwie osoby, które te książki otrzymają. Macie czas do 13 lutego.

Miłosz jeszcze raz bardzo dziękuję za rozmowę.

Dziękuję Tomku bardzo, dziękuję Państwu, że wytrwaliście!

Na zakończenie dodam, że linki do osób i stron wymienionych w tym odcinku, a także transkrypcję i zapis wideo rozmowy, której właśnie wysłuchałeś oraz formularz do udzielenia odpowiedzi na pytanie: „Czym dla Ciebie jest muzyka?” znajdziesz na stronie muzykalnosci.pl/20

Przypomnę też, że każdy kolejny odcinek muzykalności ukazuje się co dwa tygodnie w czwartek.
Jeśli zatem chcesz być na bieżąco i dostać info o jego ukazaniu się prosto na twoją skrzynkę email, to koniecznie zapisz się na newsletter na stronie muzykalnosci.pl.

Ja nazywam się Tomek Glinka, dzięki, że ze mną byłeś i do usłyszenia w kolejnym odcinku podcastu Muzykalności.

Share This