Dźwiękowiec, akustyk, nagłośnieniowiec, realizator dźwięku…to ktoś kto dla nas muzyków jest nierzadko tak ważny jak instrument, na którym gramy czy twórczość którą prezentujemy publiczności.
O tym jak dużo zależy od osoby (osób), która decyduje, jak nasza muzyka brzmi na koncertach, przekonał się dobitnie każdy z nas muzyków, kiedy nie “grało” jak należy – oby zdarzało się to jak najrzadziej!
NIE-przyjemność pracowania z kimś, kto raczej powinien rozwijać kable na scenie, niż realizować monitory odsłuchowe, lub stać za tzw. “heblami” to cenne doświadczenie – każdy muzyk lub solista powinien mieć jako realizatora osobę zaufaną i odpowiedzialną.

Jak możesz znaleźć realizatora dźwięku dla swojego muzycznego projektu i czym powinieneś się kierować się przy jego wyborze?
Jak powinieneś komunikować się z realizatorem, którego dopiero poznałeś przy okazji np. festiwalu, na którym występujesz, a chcesz czuć się komfortowo na scenie podczas koncertu?
Dlaczego nauka realizacji dźwięku (podstaw) jest tak przydatna nam muzykom?

Przydatne linki

Transkrypcja

To jest podcast Muzykalności, odcinek 7.

Podobno nie ma tak dobrego koncertu, którego nie da rady położyć słaby dźwiękowiec. Jako muzycy żyjemy w czasach, w których muzyka akustyczna jest raczej wyjątkiem, a na co dzień na scenie korzystamy ze wzmacniaczy, mikrofonów, odsłuchów i kilometrów kabli. Kto ma to wszystko ogarnąć? Realizator dźwięku potocznie zwany akustykiem. I tu pojawia się kilka pytań:

  • Jak możesz przygotować siebie lub swój zespół w sytuacji, gdy przyjdzie ci pracować z realizatorem na scenie?
  • Jak przed, w trakcie i po koncercie powinieneś komunikować się z akustykiem, żeby publiczność usłyszała taką muzykę, jaką chcesz jej przekazać, a z drugiej strony byś ty mógł występując słyszeć to, co grasz i śpiewasz?
  • Jak możesz rozpocząć swoją przygodę z nagłaśnieniem koncertów i dlaczego warto, żebyś jako muzyk poświęcił chociaż odrobinę czasu, by dowiedzieć się, jak działa sprzęt, który podczas występu staje się częścią twojego instrumentu?

 

Pytań jest wiele i postanowiłem odpowiedzieć na nie razem z moim gościem. Realizator dźwięku live, współpracujący z wieloma artystami, a na stałe z Kayah oraz Polskim Radiem, realizuje koncerty zarówno symfoniczne, ale również wiele festiwali, między innymi TOPtrendy Festiwal, współpracuje z teatrami oraz chętnie dzieli się wiedzą, ucząc realizacji dźwięku, przy okazji jest supersympatycznym człowiekiem: Tomek Budkiewicz.

Z tej strony Tomek Glinka, słuchasz właśnie podcastu Muzykalności, jeśli jesteś tutaj pierwszy raz, to zachęcam cię do posłuchania odcinka zero, w którym wyjaśniam, czym jest ten podcast i opowiadam trochę o sobie. Zapraszam też do wysłuchania odcinka numer sześć, czyli poprzedniego odcinka, w którym z doktorem Piotrkiem Kejną rozmawiamy o tym, jak grać na instrumencie muzycznym, żeby nie bolało. Te odcinki oraz wszystkie inne aktualnie dostępne odcinki znajdziesz na stronie podcastu muzykalnosci.pl. Tam znajdziesz też ich spisane wersje, jeśli wolisz czytać niż słuchać. Zachęcam cię też do tego, żebyś na stronie muzykalnosci.pl zapisał się na newsletter, bo dzięki temu co dwa tygodnie będę mógł wysłać ci informacje o ukazaniu się nowego odcinka. Zapraszam cię też do polubienia fanpage’a Muzykalności na Facebooku: facebook.com/muzykalnosci, a teraz, nie przedłużając, zapraszam cię do wysłuchania rozmowy z Tomkiem Budkiewiczem.

 

 

Uszanowanie Tomaszu!

Witam.

Zaprosiłem Cię dziś do rozmowy po to, byśmy wspólnie opowiedzieli o realiach pracy realizatora dźwięku. Porozmawiamy też o tym, jak pracować z realizatorem dźwięku tak, żeby udało się nam osiągnąć muzyczny cel, który sobie obierzemy. Odpowiemy też na pytanie: jak rozpocząć pracę jako realizator dźwięku, jak się do tego przymierzyć. Zanim jednak pójdziemy dalej, to opowiedz trochę o sobie, powiedz skąd jesteś, co robisz zawodowo obecnie, co robiłeś wcześniej.

Pochodzę z Mazur, z pięknej miejscowości Nidzica w województwie warmińsko-mazurskim. Od prawie 20 lat pracuję jako realizator dźwięku, od 13 lat jestem związany z wytwórnią Kayax, jestem realizatorem takiej gwiazdy jak Kayah. Obecnie pracuję z zespołem Chemia, z zespołem Roberta Janowskiego, współpracuję z teatrem Rampa na Targówku w Warszawie, gdzie jestem odpowiedzialny za przygotowanie i realizację spektakli sceny musicalowej. Pracuję też jako freelancer – jak ktoś zadzwoni, to chętnie pojadę i coś zrealizuję.

Czyli jak większość muzyków-freelancerów: dzwoni telefon, okazuje się, że jest jakaś trasa, czy jakiś projekt.

Tak, chociaż mam bardzo dużo takich stałych rzeczy typu koncerty Kayah, trochę Teatru Rampa, współpracuję też ze studiem imienia Agnieszki Osieckiej, czyli jestem współpracownikiem Polskiego Radia, ze studiami Władysława Szpilmana, ze studiem Witolda Lutosławskiego, gdzie też realizuję projekty Polskiego Radia. To jest tak, że czasami człowiek siedzi w domu, nie ma nic do roboty, więc dłubie jakieś nagrania, bo pracuje jako realizator studyjny, a jak odezwie się ten telefon, to na jeden termin jest 5-6 zapytań. Tak to jest w naszej branży.


W naszej branży jest tak, że czasami człowiek siedzi w domu, nie ma nic do roboty, więc dłubie jakieś nagrania, a jak odezwie się ten telefon, to na jeden termin jest 5-6 zapytań.

Chciałbym, żebyśmy porozmawiali o tym, jak pracować z realizatorem dźwięku oraz jak pracować jako realizator, ale zanim do tego przejdziemy, chciałbym, żebyś powiedział, jak ty widzisz to, czym zajmuje się realizator dźwięku live.

Realizator dźwięku live jest, tak można powiedzieć, pomocnikiem muzyków, pomocnikiem artysty, generalnie pomaga artyście w tym, żeby słuchacz mógł doświadczyć tych wrażliwości muzycznych, które artysta miał na myśli. Dba o to, żeby całe instrumentarium i to, co się wydobywa ze sceny, było słyszalne w sposób taki, jak artysta sobie wymarzy, zaplanuje, zgodnie z koncepcją projektu, koncepcją produkcyjną. Generalnie jest takim pomocnikiem i przetwornikiem między artystą a słuchaczem. Dba przede wszystkim o to, żeby słuchacz miał komfort i miał te ciarki na plecach, będąc na koncercie.

Też chyba łączy się z innymi dziedzinami, jeśli chodzi o ten występ sceniczny, w takim sensie, że to nie tylko muzyka, ale też współpraca z innymi branżami.

Tak, branża scenograficzna, dekoracje, w przypadku teatru scenografia to kluczowa rzecz, branża oświetleniowa, choreografia, tancerze – musimy współpracować ze sobą.


Realizator dźwięku live pomaga artyście w tym, żeby słuchacz mógł doświadczyć tych wrażliwości muzycznych, które artysta miał na myśli. Jest przetwornikiem między artystą a słuchaczem.

Porozmawiajmy w takim razie o tym, jak pracować jako realizator. Z mojego doświadczenia, kiedy ja uczyłem się realizacji dźwięku w jednej ze szkół policealnych, a jak się okazuje, obaj znamy tę szkołę. Serdecznie pozdrawiamy pana Jacka Złotkowskiego, jeśli słucha tego podcastu…

I pana Waldka Krakowiaka, również.

Oczywiście. To wyglądało w moim przypadku tak, że gdy przyszedłem do szkoły, to moi koledzy z roku już pracowali w branży, tylko ta praca wyglądała tak, że oni albo rozkładali scenę, albo nosili ciężkie paczki. Jak się sezon zaczynał, to wyjeżdżali na kilkanaście dni, wracali na jeden dzień, a potem znowu się pakowali i jechali z jakimś zespołem w trasę. I takie pytanie do ciebie: jak to wygląda w praktyce, czy ta praca jest ciężka fizycznie, czy jest czasochłonna?

Jest czasochłonna i ciężka. Wrócę do tego początku, do noszenia sprzętów, rozkładania sceny. Uważam, że każdy, czy to realizator, czy technik, powinien to przejść. Ja też nosiłem, rozkładałem scenę, dźwigałem paczki, jak zaczynałem – byłem technikiem, tragarzem i jednocześnie realizatorem, to jest potrzebne, żeby zrozumieć całą ideę pracy realizatora i technika oraz całą strukturę pracy w lajfie. Teraz jest może troszeczkę inaczej, jest większy podział, inaczej się to klasyfikuje: są technicy, są stagehandzi, którzy rozkładają te rzeczy, są technicy od powieszenia systemów liniowych…

Wytłumaczmy, to są takie głośniki, które wiszą nad cena, zazwyczaj w kształcie banana.

Tak, albo grona i są wygięte pod odpowiednimi kątami, żeby słuchacz stojący blisko sceny, słyszał tak samo dobrze jak ten na końcu audytorium. Jest taka klasyfikacja: są inżynierowie dźwięku, którzy zajmują się przygotowaniem aparatury, wystrojeniem jej – jest to bardzo ważna funkcja w całej ekipie dźwiękowej, nie wiem nawet czy nie najważniejsza, bo jeśli system jest dobrze wysterowany, to każdy realizator sobie poradzi z realizacją nawet trudnym miejscu. Często bywa tak, że mamy hale z różnymi pogłosami, kościoły i tak dalej – bez inżyniera dźwięku jest ciężko sobie poradzić ze daną aparaturą, a realizator dźwięku nie jest w stanie ogarnąć wszystkich systemów, które są dostępne w naszym kraju, czy nawet w Europie, żeby znał każdy procesor, więc od tego są ci ludzie. Chociaż często zdarza się tak, że realizator dźwięku jest też inżynierem dźwięku, więc sobie przygotowuje aparaturę, stroi ją. Co dalej? Jest przede wszystkim współpraca z ludźmi, z ekipami: ekipą oświetleniową, ekipą sceniczną, logistyka związana z montażami i z przygotowaniem, dystrybucją, kabli prądu – to jest dużo takich małych zagwozdek związanych z tym, żeby to wszystko ładnie się udało i było wielkie show.

No właśnie, bo to z boku wygląda tak, że ten człowiek sobie tylko stoi za konsoletą, jest jakieś światełko, jakieś heble i tak dalej, ale tak naprawdę dużo rzeczy dzieje się dookoła i to jest zespół ludzi, którzy nad tym pracują po to, żeby ten jeden człowiek mógł osiągnąć efekt, który sobie zamierzył: i zespół, i on jako realizator.

Oczywiście. Pamiętam, że jak zacząłem pracę w GMB Pro Sound – firmie, w której marzyłem pracować – to była taka sytuacja, że na początku pojechałem na trzy koncerty, szefowie i realizatorzy chcieli mnie przetestować, czy dam sobie radę, a okazało się, że wróciłem po dwóch tygodniach i już byłem pracownikiem. Zostałem i sobie poradziłem – to było dla mnie takie WOW.

Wspomniałeś o akustyce pomieszczeń. Realizacja dźwięku, taka techniczna, tak jak teraz się to dzieje, to jest stosunkowo młoda dziedzina. Kiedyś budowało się specjalne akustyczne sale po to, żeby jakiś określony rodzaj muzyki zabrzmiał tak a nie inaczej. Jak to jest: czy są takie rodzaje muzyki, których się nie nagłaśnia, gdzie ktoś na przykład do ciebie dzwoni i mówi: „słuchaj nagłośnij mi koncert”, a ty odmawiasz?

Tak, są takie. Często jest tak z muzyką klasyczną, z muzyką klasyczną dawną, gdzie tak naprawdę nie stosuje się nagłośnienia, chociaż bywają miejsca, szczególnie mówię tutaj o studiach Polskiego Radia – nie mówię już o emisji, tylko o samym nagłośnieniu, czasami stawia się te dwa mikrofony podpórkowe, żeby jeśli jest to duża sala, jak na przykład Studio Witolda Lutosławskiego, które jest dużym miejscem, akustycznym, brzmi bardzo dobrze, jeśli chodzi o muzykę klasyczną, często stawiam jakieś dwa mikrofoniki, żeby móc puścić to dalej, żeby to jakoś uzupełnić, bo wiadomo, że jeśli na scenie gra kwartet smyczkowy, to tak do połowy sali słychać fajnie, akustycznie, ale już dalej, szczególnie jak jest audytorium teatralne czy amfiteatralne, to nie zawsze dźwięk dochodzi dobrze. Często jest też tak w przypadku muzyki jazzowej. Miałem kilka koncertów jazzowych, właśnie w studiu Lutosławskiego, gdzie tak naprawdę nie stosowaliśmy prawie w ogóle mikrofonów, ani nie korzystaliśmy z nagłośnienia, ponieważ specyfika grania danego gatunku muzyki pozwalała na to, że w zupełności zespół radził sobie akustycznie. Często bywa tak, że dogłaśniamy tylko niektóre instrumenty, czy to w muzyce klasycznej, czy to jazzowej, również w muzyce dawnej.

Kilkukrotnie podczas różnych imprez, kiedy ja byłem muzykiem na scenie, a ktoś obsługiwał mnie, co jest bardzo miłe, to spotkałem takich realizatorów, którzy deklarowali, że są muzykami i zawsze w takich okolicznościach czułem się jakby bardziej „dopieszczony”. Pytanie do ciebie: czy według ciebie bycie muzykiem ułatwia bycie realizatorem dźwięku?

Zdecydowanie, dlatego że kiedy muzyk ma do czynienia z nagłośnieniem, wie czego chce. Widać, że taka osoba jest „ogarnięta” czyli wymaga konkretnych rzeczy, jeśli chodzi o partie odsłuchowe. Gdy stoi na scenie, wymienia, co konkretnie potrzebuje do monitora. Obserwując przez wiele lat, stwierdzam, że muzycy, którzy mają trochę do czynienia z realizacją dźwięku, grają jakby innymi poziomami na scenie – dbają nie tylko o swój komfort, ale również o komfort kolegów.

Moje pytanie dotyczyło sytuacji odwrotnej, czyli mamy realizatora, który jest muzykiem i pytanie jest, czy to pomaga realizatorowi?

Oczywiście pomaga. Ja grałem na gitarze i do tego instrumentu podchodzę dosyć indywidualnie, można powiedzieć. Pomaga mi to, że wiem, że jeśli ktoś gra na danym przesterze, to wiem, jak to ogarnąć, jak to nagłośnić. Jeśli ktoś przynosi zestaw, paczkę, czy combo gitarowe, czy nawet jest gitara akustyczna albo klasyczna, gdzie trzeba nagłosić mikrofonowo, wiem jak do tego podejść. To, że grałem na gitarze, pomaga mi wydobyć w nagłośnieniu danego instrumentu to, co muzyk sobie założył. Często jest kwestia związana z samymi efektami gitarowymi. Ostatnio współpracowałem z moim kolegą, który jest klawiszowcem, pianistą i on zwracał uwagę na takie rzeczy, o których ja musiałbym chwilę pomyśleć, żeby to wydobyć, żeby te smaczki wycisnąć z klawiszy.

Czyli warto, jeżeli ktoś jest muzykiem i chciałby się tym zająć. Czy są jeszcze jakieś inne predyspozycje do tego, żeby być realizatorem dźwięku, takie, które się rzeczywiście przydają?

Oczywiście duża cierpliwość, dużo spokoju i odporność na stres. Często jest tak, że spokój nas ratuje – mamy nad sobą dużo ludzi, i jedni mówią że jest za głośno, drudzy mówią że jest za cicho i tak dalej. Każdy realizator, każdy muzyk się z tym spotkał, wszyscy wiemy, o czym mówię. Trzeba mieć do tego duży dystans, dużo spokoju i cierpliwości, i robić swoje. Tak samo na scenie, tak samo w pracy z muzykami, artystami – szczególnie artyści mają swoje lepsze czy gorsze dni i musimy im pomóc, bo my jesteśmy dla nich, nie oni dla nas, my jesteśmy, żeby im pomóc. Często tłumaczę młodym ludziom: podejdź do artysty, zapytaj, czy wszystko w porządku, czy dobrze się słyszy na scenie, czy nie jest za głośno. Ja ze swoimi artystami i przed koncertem, jeśli mamy ciężki koncerty i ciężkie miejsce do zagrania, i po koncercie rozmawiam o tym, jak było, co mi się podobało, a co nie. O tym, co mi się nie podobało rzadko mówię, ale mamy chwilę dyskusji na ten temat po koncercie i lubię na ten temat rozmawiać, bo to potem wprowadzam dalej w swoich poprawkach. Co jeszcze? Cierpliwość i chęć pracy z ludźmi – to jest też bardzo ważna cecha. Realizator dźwięku musi umieć i musi chcieć pracować z ludźmi.

No właśnie, à propos tej cierpliwości. Na pewno też często ci się zdarzało, raczej pewnie w klubowych sytuacjach, kiedy masz zamkniętą przestrzeń i trafia się taki muzyk, który widać, że gra solo życia od początku do końca albo na przykład ma swoją wizję, z której w ogóle nie chce ustąpić. Taka sytuacja jest dość trudna, bo tej cierpliwości może ci w pewnym momencie zabraknąć. Jak sobie radzisz z takimi sytuacjami?

Często jest tak, że w przypadku zespołów, z którymi współpracuję na stałe, wchodzę jakby na ten grunt stricte muzyczny. Nawet pracując w takich projektach jak koncerty „A jednak coś po nas zostanie” Przemysława Gintrowskiego, gdzie aranżację zrobił Jasiek Stokłosa, często mówię, że na przykład dana partia albo nie pasuje, albo trzeba ją ciszej zagrać, albo inaczej, wtedy przekazuję dyrygentowi swoje uwagi, dotyczące tych utworów.

Czyli to jest taka ścisła współpraca.

To jest ścisła współpraca i to jest dwustronne, bo Jasiek często pyta mnie, czy nie jest za głośno albo czy to w miksie nie wystaje. W klubowych sytuacjach jest tak, że generalnie staram się jakąś ideologię albo filozofię dobrać, żeby podejść do tego muzyka i mu delikatnie wytłumaczyć. Akurat sobie przypomniałem taką sytuację, że trzy-cztery lata temu współpracowałem z zespołem x i miałem lekkie przepychanki z basistą, ponieważ on za bardzo się rozkręcił. Metodą prób i błędów, podchodząc do niego z uśmiechem, delikatnie mu ściszałem gałkę głośności na piecu tak, żeby on nie zauważył, że mu zjechałem prawie 25%. No i zaczął koncert, grał ciszej i stwierdził, że było bardzo fajnie.

To jest taka fajna historia, bo w jakiś sposób wiąże się z zaufaniem. Wy się nie znaliście, on musiał ci zaufać, bo nie miał innego wyjścia tak naprawdę, ale ta praca wiąże się z tym, że trzeba ufać temu człowiekowi, który stoi za heblami, bo nie ma tak dobrego koncertu, którego nie schrzaniłby słaby realizator.

To jest też kwestia przygotowania do tego koncertu. Jeśli pracuję z kimś nowym albo nawet gdy zmieniamy repertuar, to są próby. Kayah ma wiele projektów z Marcinem Wyrostkiem, czy z Royal String Quartet, czy Transoriental Orchestra – to jest tak, że ja, jako realizator dźwięku, uczestniczę w próbach, wiem, co jest grane. Nie wyobrażam sobie pracy realizatora na stałe z bandem, który nie odbędzie prób muzycznych, realizacyjnych, dźwiękowych i przygotuje się do tego. Kiedyś była taka sytuacja w Studiu im. Agnieszki Osieckiej, że graliśmy bardzo dużo koncertów i tak naprawdę dostawaliśmy w weekend 3 do 4 koncertów do zagrania o różnych godzinach, część była nagrywana do puszki, a później była retransmitowana i tak naprawdę nie wyrabialiśmy z „przemiałem” tych zespołów.

Powiedz, co to jest puszka.

Puszka to jest nagranie do komputera i później jest retransmisja z tego – tak się mówi potocznie. Była taka sytuacja, że nie wyrabialiśmy, jak tak graliśmy trzeci czy czwarty weekend z rzędu po trzy, cztery zespoły. Bywało tak, że dziennie grało się dwa koncerty, to już człowiek nie wiedział, co gra, co to jest za zespół – mówię o takich mniej znanych zespołach. Ale tak jak wspomniałem wcześniej, nie wyobrażam sobie, żeby realizator pojechał i nie przygotował się. Staram się przygotowywać do każdego koncertu, uczestniczę w próbach, często jest tak, że w przypadku koncertów Gintrowskiego, czy jakichś koncertów, na których gra orkiestra symfoniczna, dostaję nuty, analizuję sobie całe utwory, uczestniczę w pełnych próbach, często jeszcze, nim orkiestra dostanie wydrukowane nuty, to ja dostaję piloty od aranżera czy dyrygenta i sobie analizuję, co może mnie zaskoczyć.

Powiedziałeś o przygotowaniu, czy jest jakaś różnica w przygotowaniu do dużego i do małego koncertu?

Podchodzę raczej do tego jednakowo. Wiadomo, że muszę sprawdzić sprzęt na jakim będę grał. Jeśli jadę ze znanym zespołem, to nie ma problemu, bo wiem, jakie ma wymagania, a jeśli jadę z kimś nowym, to staram się chwilę z każdym z muzyków porozmawiać – często jest to w busie – na czym grają i jakich używają efektów i tak dalej. Staram się nie jechać na koncert, jeśli nie przesłucham sobie materiału z próby, czy innego, który da mi ogląd, co oni grają: czy to jest koncert, materiał z YouTube albo innej platformy muzycznej – dostęp do materiałów jest praktycznie nieograniczony. Chyba, że to jest nowy zespół, który gra nowy repertuar, to wtedy proszę albo o demówki, albo o możliwość uczestniczenia w próbie.

O ile dobrze pamiętam, to zaczynałeś z Kayah jako monitorowiec.

Tak, zaczynałem z Kayah jako monitorowiec, później byłem frontowcem i znowu jestem monitorowcem.

Mój znajomy, który nauczył się realizacji koncertów w ten sposób, że najpierw zaczął jeździć, rozkładał sprzęt jednemu z perkusistów, potem zaczął tę perkusję nagłaśniać, a potem przeskoczył do roli monitorowca. Przebył właśnie taką taką drogę. Teraz pytanie do ciebie: od czego powinna zacząć osoba, która myśli o tym, żeby nauczyć się realizacji dźwięku?

To była dobra droga. Moim zdaniem każdy, nim zasiądzie za stołem, powinien się zapoznać z całym tym środowiskiem, z technologią podpinania, ustawienia mikrofonu, jakie są zależności, co się dzieje na scenie w danym momencie, czy gramy na wedge’ach, czy gramy na systemach dousznych – to wszystko ma wpływ. Taki człowiek obserwując to z boku, już sobie wyobraża, jak można by było zrealizować daną rzecz. Ćwiczyłem 20 lat temu, mając nagrany na minidysk bębny, stopę i werbel, wykręcałem to na małym mikserku i uczyłem się w taki sposób, nim pojechałem na duże realizacje, czy stanąłem za stołem. Starałem się zawsze patrzeć od strony backstage’u, jaki się hałas wydobywa, jak głośno gra zespół na scenie – to wszystko ma wpływ na realizację. Potem kolejna droga, kiedy będzie mógł dotknąć mikrofonów, spróbować podpiąć, ustawić po swojemu i tak dalej. Jeśli będzie miał możliwość posłuchania tego, wpłynie to na jego wizję danego miksu, wizję zespołu. Często jest tak, że to właśnie muzyk zespołu wie, co dokładnie powinno być słychać w danym momencie.


Moim zdaniem każdy, nim zasiądzie za stołem, powinien się zapoznać z całym tym środowiskiem, z technologią podpinania, ustawienia mikrofonu, jakie są zależności, co się dzieje na scenie w danym momencie.

Tu mówimy o takim organicznym doświadczeniu, a jeśli chodzi o jakieś szkoły?

Teraz jest dużo szkół. Wiem, że oprócz Wydziału Reżyserii Dźwięku na Akademii Muzycznej imienia Fryderyka Chopina w Warszawie…

Ale tam już trzeba mieć przygotowanie.

Tak, tam wymagane jest przygotowanie muzyczne. W Warszawie jest kilka szkół, nie pamiętam ich pełnych nazw. Są szkoły, które przygotowują do tej pracy. Sam uczyłem w takiej szkole i przygotowywałam do pracy od samego początku: od pracy na dokumentacji technicznej danego wydarzenia, poprzez wirtualne soundchecki, podpinanie, noszenie paczek, budowę kabli, praktyki w teatrach. Generalnie tutaj jest najważniejsza praktyka, teorię można wykuć, ale praktyka daje nam to, że pewnie podchodzimy do danego sprzętu, do realizacji – praktyka jest niezbędna. U mnie też było tak, mój nauczyciel, który mnie wszystkiego nauczył, stawiał na praktykę, teorii było bardzo niewiele. Tłumaczył mi zasady działania kompresora, wytłumaczył i mówił: proszę bardzo, masz kompresor, baw się, jak sam się nie pobawisz, jak sam do czegoś nie dojdziesz, to nikt cię tego nie nauczy.

Czyli można by powiedzieć, że wyróżnikiem takiej dobrej szkoły jest to, jakiego rodzaju praktyki oferuje, bo to powoduje, że można or razu sprawdzić się „w boju”. Teorię pewnie można sobie znaleźć gdzieś w internecie, nie jest to takie trudne, ale jednak jak stajemy za tą konsoletą, to wtedy się dzieje.

Konieczna jest praktyka, obycie ze sprzętem. Teraz mamy dostęp do sprzętu, firmy bardzo często robią szkolenia związane z obsługą konsolet, czy nagłośnień, często prezentują nowości, więc zapraszają techników, realizatorów na różnego rodzaju seminaria, szkolenia, prezentacje. Wszystkich zachęcam do tego, żeby brali udział, bo naprawdę warto. Ja kiedyś też jeździłem na takie wydarzenia, teraz już mam mniej czasu, ale też chętnie korzystam z różnego rodzaju prezentacji – są chociażby targi we Frankfurcie…

…do którego mamy stosunkowo niedaleko.

Tak jest.

Przejdźmy teraz trochę do tematu, jak pracować z realizatorem. Ja, koncertując z jednym z zespołów, miałem taką sytuację, że nasz realizator był członkiem zespołu, był wymieniany w składzie, przedstawiany na koncertach – dla mnie to była bardzo komfortowa sytuacja, ponieważ wiedziałem, że gdziekolwiek nie pojedziemy i jak bardzo nie byłyby gładkie ściany, jak bardzo sprzęt nie byłby dziwny, bo nie jeździliśmy wtedy ze swoim sprzętem, albo jakiś nie do ogarnięcia dla mnie, to byłem spokojny, że tam z przodu będzie okej. Pytanie do ciebie: jak ważne jest zaufanie do tej osoby, którą wybieramy sobie na realizatora? I drugie pytanie: jak z twojego doświadczenia pracują zespół, jak sobie układają tę relację realizator-zespół? Czy to jest członek zespołu, czy freelancer, do którego się dzwoni?

Zaufanie jest najważniejsze, bo od nas zależy, czy klient będzie zadowolony, czy słuchacz będzie zadowolony czy nie. Czy realizator poradzi sobie z ciężkim miejscem, to jest kwestia doświadczenia, obycia i tego co może w danym momencie wydobyć z określonego pomieszczenia. Dobrze jest też znać prawa fizyki, żeby wiedzieć, jak to ogarnąć. Na zaufanie trzeba sobie zapracować. W niektórych zespołach jest tak, że ciężko sobie na nie zapracować, bo cały czas stawiają duże wymagania, często też testują realizatorów, sprawdzając, czy słuchacz jest zadowolony, czy jest to przeniesienie tej wrażliwości muzycznej ze sceny na słuchacza. Myślę, że zespoły generalnie cenią sobie współpracę ze stałym realizatorem, bo to daje ogromny komfort.


Zaufanie jest najważniejsze, bo od nas zależy, czy słuchacz będzie zadowolony czy nie.

Wcześniej powiedziałeś o tym, że bywasz na próbach.

Oczywiście. Nie wyobrażam sobie innej sytuacji, szczególnie jak pracuję z nowym zespołem. Nawet jak pracuję z młodymi zespołami, to często jest tak, że ich odciążam od zrobienia ridera, często nawet zajmuję się logistyką, pełnię rolę kierowcy, road managera – to jest komfort dla artysty. Wiem, po zespołach, z którymi współpracuję, że jak wysyłam zastępcę, to są niezadowoleni, jak jadę, to są bardzo zadowoleni. To nie jest kwestia tego, że ktoś coś źle robi, tylko tego, że przez lata wypracowaliśmy sobie pewien schemat i oni wiedzą, że kiedy ja stoję, a sala będzie taka czy inna, czy to będzie kościół, czy filharmonia, to zawsze będzie dobrze.

Rozumiem. Jestem członkiem zespołu albo solistą i chciałbym nawiązać współpracę z realizatorem, który nie zrobi krzywdy ani mi, ani mojej muzyce. Gdzie mam go znaleźć?

Często jest tak, że to jest „poczta pantoflowa” albo się chodzi na koncerty i słucha, jak ktoś je realizuje. Często do mnie docierają muzyce poprzez polecenia przez innych kolegów. Teraz mamy na Facebooku założoną grupę dla realizatorów dźwięku, zastępców, techników i tak dalej, tam często publikowane są posty typu: poszukiwany jest realizator dla zespołu.

Czyli tam może się zapisać każdy?

Tak, oczywiście. Często jest tak, że zespół chce pracować z konkretnym człowiekiem, wtedy czy mnie, czy któregoś z kolegów można znaleźć na przykład na Facebooku, czy przy okazji innych realizacji. Ostatnio zadzwonił do mnie zespół, który znalazł do mnie kontakt w jakimś starym riderze zespołu, dla którego już nie pracuję i nawiązaliśmy współpracę.

A jeżeli mamy taką sytuację, że jedziemy na koncert, na przykład jakiś duży festiwal, jesteśmy początkującym zespołem, który jeszcze nie nawiązał współpracy z realizatorem, dojeżdżamy na ten festiwal, a tu wszyscy biegają naokoło, ktoś nosi jakiś sprzęt, jeden zespół schodzi drugi wchodzi, zaraz mamy wejść na próbę dźwięku, jest jakiś realizator, którego nie znamy. Jak sobie ułożyć w głowie, a potem w praktyce współpracę z tymi ludźmi, których tam spotykamy, żeby ta współpraca przebiegła po pierwsze w przyjaznej relacji, a po drugie żebyśmy byli zadowoleni, by ten człowiek zrobił to, na czym nam zależy, a nasza muzyka zabrzmiała tak jak trzeba?

To jest kwestia też współpracy w ekipie technicznej. Przygotowujemy sobie cały setup sprzętu, input listę, cały zestaw mikrofonów, żeby to bardzo sprawnie szło. Mamy teraz możliwość pracy ze stołami cyfrowymi, więc można, jeśli są wcześniej próby na przykład linecheckowe, to możemy sobie wstępnie jakiś miks danej kapeli zapisać. Ja tak robię, gdy zespołów jest kilka, sytuacja festiwalowa, to staram się gdzieś znaleźć, co grają, a jak nie to idę na scenę i pytam muzyków o to, co grają, jak grają – tak z reguły dzieje się na festiwalach rockowych, podczas prezentacji zespołów, czy konfrontacji. Rozmawiam z muzykami albo przygotowują mi setlistę, w której na przykład piszą: w tym utworze ważny jest klawisz, w tym gra prawa gitara solo, w tym lewa. Staram się z nimi rozmawiać i to jest fajne, że podchodzi do nich realizator i interesuje się ich muzyką, a nie są traktowani jak piąte koło u wozu. Ja sam, będąc na scenie, gdy przychodził do mnie realizator i pytał, co chcemy i jak, to czułem się miło, że zostałem doceniony. Dla tych młodych ludzi na scenie być może to jest ich sztuka życia. Często później przychodzą podziękować, że fajnie im się grało, że zostali potraktowani profesjonalnie. Bardzo lubię takie konfrontacje.

No właśnie, ja z własnego doświadczenia zauważyłem, że warto być otwartym, żeby się komunikować z tym realizatorem, podejść do niego w taki sposób, że on chce nam pomóc, a nie zaszkodzić. Często zauważam, że tacy realizatorzy, którzy są nastawieni czasem niechętnie, zmieniają optykę, gdy widzą muzyka, który jest sympatyczny, niekoniecznie zna technikalia, ale zależy mu na tym, żeby dobrze się współpracowało. Zawsze witam się z realizatorami przed i żegnam się po, nieważne, czy ich znam, czy nie, bo potem wielokrotnie spotykałem się z taką sytuacją, że na jakimś kolejnym festiwalu ten realizator witał się ze mną i przypominał mi, gdzie razem graliśmy – to jest miłe. Tak naprawdę nie wiem, kiedy tego człowieka kolejny raz spotkam.

Możemy go spotkać za tydzień, za rok, może za dziesięć lat i będziemy dalej współpracowali. My się wymieniamy jako realizatorzy dźwięku, często spotykamy się również na różnych festiwalach, „spendach” muzycznych i fajnie jest, gdy zespół odbiera mnie miło jako realizatora, widzi, że chcę im pomóc i jestem dla nich, ja to też z reguły podkreślam, że jestem osobą wynajętą do pomocy, a nie oni są dla mnie. Dzięki temu nawiązujemy fajną relację. A na koniec jesteśmy zadowoleni, przybijamy sobie piątkę i żegnamy do następnego razu.

Tak było właśnie w naszym przypadku, gdy poznaliśmy się trzy lata temu na jednym z koncertów.

Dokładnie tak.

Tomaszu, zbliżamy się powoli do końca. Mam do ciebie jeszcze kilka szybkich pytań. Dla wielu instrumentalistów, wokalistów, muzyków, strona techniczna to jest „czarna magia” – XLRy, phantomy, bramki szumów. Co ty jako zawodowy realizator poradziłbyś takim osobom, które kompletnie nie czują tego technicznego bełkotu, a chcą sobie jakoś poradzić z tą sceną? Czy one powinny zacząć się tego uczyć? Czy powinny choć trochę zapoznać się z tym tematem, by sobie to ułatwić? Czasem jest tak, że muzyk ma naprawdę dużo do powiedzenia swoją muzyką, ale jest stłamszony tym, że jak wychodzi na scenę, musi walczyć z mikrofonem albo są sprzęgi, brzęki, kłóci się z realizatorem i to mu bardzo przeszkadza.

Doceniam muzyków, którzy podchodzą do realizatora i chcą przekazać swoje sugestie – ja jestem ich rękami, bo oni się nie znają. Często sadzam wtedy tego muzyka, członka ekipy, czy osobę, która zna się na repertuarze, przy mnie i mówi mi: zróbmy tak, prosiłbym cię o więcej pogłosu, jaśniejszy wokal, ciemniejszy wokal – bardzo to doceniam, bo to pomaga bardzo szybko wykreować miks zespołu. Niejednokrotnie spotykałem się z ludźmi, którzy nie mieli o tym zielonego pojęcia, a stawali za stół – były sprzęgnięcia, nie było nic słychać, wszystko wyło, buczało. Często takim młodym ludziom mówię, że ja im chętnie pomogę, przygotuję setup konsolety, wykręcę podstawowy sound, a oni mogą sobie realizować proporcje, bawić się efektami – jestem otwarty na takie rzeczy. Sugeruję takim muzykom taką totalną współpracę. Nie pchajcie się za konsoletę, skoro nie znacie systemu, czy obsługi urządzeń. Powiedzcie realizatorowi o tym, co chcecie osiągnąć, jak to ma mniej więcej brzmieć. Możecie puścić realizatorowi jakiś kawałek, żeby realizator, który realizuje was po raz pierwszy, usłyszał, jaka struktura instrumentów, faktura, jak to jest grane i tak dalej. A nie siadajcie za stół, którego nie umiecie obsługiwać, bo możecie tylko nabroić realizatorowi i będzie „dramat”.


Sugeruję muzykom totalną współpracę. Nie pchajcie się za konsoletę, skoro nie znacie systemu, czy obsługi urządzeń. Powiedzcie realizatorowi o tym, co chcecie osiągnąć, jak to ma mniej więcej brzmieć.

No właśnie, bo teraz jest taka sytuacja, że dzięki temu, że są różne aplikacje, sprzęt jest taki, że możemy się właściwie sami nagłośnić, mając iPada i połączenie drogą radiową. Często współpracowałem z takimi zespołami i cenię sobie ten komfort, że sam mogę sobie wykręcić odsłuch, jeżeli tego potrzebuję. Wielu ludzi teraz bierze się za realizację, tak?

Tak, ale to jest bardzo prosta realizacja na zasadzie proporcji i bazowania na gotowcach, gotowych setupach, presetach i tak dalej. To tak jak mamy w platformach DAW (Digital Audio Workstation) – mamy wykręcony instrument pod tytułem bas, wchodzimy i już jest dobrana kompresja, equalizacja i na tym bazujemy. Takie coś jest chyba tylko w stołach sterowanych z iPadów, nigdy się tym nie bawiłem, ale ktoś mi ostatnio mówił, że są gotowe takie presety, które można przywołać i z nich skorzystać. Sam korzystam, jeżdżąc z zespołem Chemia i z takim projektem Stage Fever z tego, że na scenie muzycy pracują z iPadami, tabletami i robią sobie sami monitory ze względu na to, że w danym momencie mają pełen dostęp do swojego odsłuchu, a nie muszą machać do realizatora, by zmienić sobie proporcje. Jest to wygodne.

Szczególnie kiedy gramy na uchu i potrzebujemy dokładnie ustawić sobie proporcje.

Dokładnie tak. Zrobiłem szkolenie w jednym i drugim zespole, nauczyli się obsługiwać bardzo prostą aplikację, działającą na zasadzie „głośniej-ciszej” – nic im więcej do szczęścia nie jest potrzebne i sami sobie to obsługują. Mówię tutaj o dostępnych narzędziach jak tablety. Oczywiście jest również wiele gotowych soundchecków danych artystów, można sobie ściągnąć ślady i popracować sobie na mikserze, podłączając sobie komputer i robić tak zwany virtual soundcheck, czy też popracować sobie na zarejestrowanych śladach innego zespołu – można sobie to ćwiczyć. Można się, uczyć jak zastosować plugin w konsolecie cyfrowej, kompresor, czy bramkę i poznać ich zasady działania.

Ponownie wracamy do tego punktu, że praktyka jest najważniejsza.

Tak. Gdy uczyłem, to duży nacisk dawałem na praktykę. Wiem po swoich uczniach, którzy pracują teraz w ekipach dźwiękowych, że ta praktyka bardzo im się przydała. Jeden z moich uczniów – Mateusz Kujawa, który jest jednym z realizatorów, zastępujących mnie w Teatrze Rampa – został przeze mnie tak przygotowany, że nie miał problemu, żeby wsiąść za jakąkolwiek konsoletę, oczywiście jest kwestia obycia, przyzwyczajenia do pracy, szybkości, tego, co ja wyrabiałem sobie przez wiele lat, ale byłem zdziwiony, że tak szybko sobie poradził.

Powiedziałeś o tym, że realizator przesiada się z konsolety na konsoletę. Warto powiedzieć tym, którzy bardzo nie lubią tej całej technicznej strony, że wiedza jak działa konsoleta to podstawa. Z każdą konsoletą jest tak samo, jeśli chodzi o zasadę jej działania, podobnie jak z samochodem: wsiadasz i chcesz gdzieś dojechać. Konsoleta służy do tego, żeby nagłośnić, uwydatnić to, o co chodzi muzykom, czy aktorom, w zależności od tego, co realizujemy.

Jeszcze jedna bardzo ważna kwestia: należy pamiętać o tym, że to są narzędzia, a wszystko jest w naszej głowie, w naszym uchu. Konsoleta i wszystkie inne urządzenia pomagają nam zrealizować to, co jest w naszej głowie…

…a nie są celem samym w sobie.

Same nie zagrają.

Tomaszu, zbliżamy się powoli tak naprawdę do końca [śmiech]. Jeszcze takie pytanie: czym dla ciebie jest muzyka?

Sposobem na życie, ale nie mówię tu o życiu zarobkowym, tylko o tym, że bez muzyki nie jestem w stanie funkcjonować. To jest coś co ukształtowało moją psychikę, moją wrażliwość, to jest coś, co pomaga mi funkcjonować w sferze psychiczno-filozoficznej. Bardzo lubię muzykę, nie ma dnia, żebym jej nie słuchał, chyba że jestem po trzydniowym festiwalu rockowym, ale wtedy słucham innej muzyki. Staram się słuchać różnej muzyki i dostrzegać w niej różne aspekty, różne kolory, pomysły muzyków. Uwielbiam słuchać muzyki, często mi towarzyszy przede wszystkim w jeździe na koncerty, jak jadę samochodem, to mam zawsze swoje płyty, które ze sobą zabieram. Często też słucham radia, audycji Polskiego Radia, które retransmituje koncerty, między innymi te realizowane przeze mnie, słucham również muzyki klasycznej, koncertów jazzowych – w Programie Pierwszym czy Drugim Polskiego Radia, w Trójce. Muzyka jest ze mną non stop.

Czyli można powiedzieć, że udało ci się połączyć chęć obcowania z muzyką z pracą zawodową?

Tak. Tak naprawdę zaraziłem się tym wszystkim jako młody muzyk, gitarzysta – wtedy nie mogłem wytrzymać, że codziennie nie mogę sobie pograć. Tę całą magię zobaczyłem w studiu nagrań: że to można zarejstrować, odtworzyć potem, jaki jest proces tego tworzenia, później praca na scenie. Powiedziałem sobie: chcę być realizatorem dźwięku, chcę pracować z muzyką, to mnie strasznie kręci – i tak to się zaczęło. Mój nauczyciel – Rysiu Schmidt – pozdrawiam go serdecznie, który tak naprawdę mnie ukierunkował i dzięki niemu jestem w tym miejscu, w którym jestem, zaczął ze mną rozmawiać na pierwszym spotkaniu. Gdy zdecydowałem, że chcę się nauczyć realizacji, przyszedłem do jego studia – byłem młodym, wypłoszonym chłopakiem – dał mi dziesięć płyt, u niego na stole leżało zawsze bardzo dużo płyt, wybrał je, kazał mi ich posłuchać i przyjść na rozmowę w kolejnym dniu. To było coś, co mnie zaraziło, bo dał mi dostęp do muzyki, której nigdy nie słyszałem: muzyki hip-hopowej, muzyki metalowej, ciężkiej, tam był każdy gatunek.

Czyli ta wszechstronność jest kluczowa.

Tak. Teraz staram się słuchać muzyki, na której się wychowałem, na co dzień muzyki deathmetalowej czy metalowej nie słucham.

A zdarzały ci się takie realizacje?

Realizowałem kilka koncertów zespołów deathmetalowych. Uczestniczyłem w nagraniu ostatniej płyty Behemotha, Jasiu Stokłosa zaprosił mnie do współpracy, ponieważ aranżował orkiestrację. Gdy przysłał mi próbki tego, co będziemy nagrywali, na początku złapałem się za głowę i pomyślałem: trzeba się z tym zmierzyć. Od razu Internet, przesłuchałem sobie wcześniej kilka nagrań Behemotha. Jakiś rok, czy dwa lata temu natknąłem się na YouTubie na filmiki z sesji nagraniowych Behemotha w Gdańsku i Białymstoku. Zainteresowało mnie to, jak się robi taką muzykę, bo ten gatunek nigdy nie był przeze mnie bardzo przyswajalny. Wcześniej słuchałem ostatniej płyty Korn, kapeli wszystkim znanej.

Moja ulubiona kapela newmetalowa.

Byłem też wielkim fanem zespołu Nightwish. Jakieś dziesięć, czy piętnaście lat temu wpadła mi przypadkiem w ręce ich płyta i bardzo mi się spodobała. Do dziś jestem fanem tego zespołu. Jak mam ochotę na ciężkie granie to teraz po tym Behemocie wyszukuję takie kapele. Obserwuję Instagrama Nergala, który sam chodzi na takie koncerty i podrzuca tam taką muzykę. Dla mnie to przygoda, kolejna dziedzina muzyki, z którą wcześniej nie miałem do czynienia. Chociaż udało mi się kilka takich koncertów zrealizować.

To jest na pewno ciekawe doświadczenie. Tomaszu, bardzo ci dziękuję, że przyjąłeś moje zaproszenie.

Dziękuję.

Gdyby ktoś chciał się z tobą skontaktować, jak cię można znaleźć?

Można mnie znaleźć na Facebooku – Tomasz Budkiewicz – nie mam swojego fanpage’a, ale jeśli ktoś mnie znajdzie, to chętnie porozmawiam. Mój adres mailowy to [email protected] – zapraszam, można do mnie pisać, można się ze mną kontaktować, gdyby ktoś potrzebował zasięgnąć rady, to służę pomocą. Od razu nie odpisuję, ale proszę o cierpliwość, bo często jest tak, że tych zapytań mam bardzo dużo i schodzi mi z odpisywaniem.

Jeszcze raz serdeczne dzięki. Trzymaj się, cześć!

Dziękuję również.

 

 

Będąc muzykami czasami zdarza nam się zapominać o tym, jak odpowiedzialna, trudna logistycznie i stresująca może być praca jednego człowieka lub grupy ludzi, dzięki którym nasza muzyka może wybrzmiewać wśród publiczności. Scena to nie tylko artysta i jego twórczość, ale też właśnie ci ludzie, dzięki którym możemy generować nasz przekaz, nawet wtedy gdy na widowni jest kilkaset, kilka tysięcy lub kilkadziesiąt tysięcy naszych fanów. Osobiście miałem okazję realizować kilkukrotnie koncerty, stojąc za konsoletą w małych klubach, dopiero wtedy na własnej skórze poczułem, jak bardzo jest to odpowiedzialne i czasem niewdzięczne zajęcie. Mam nadzieję, że moja rozmowa z Tomkiem Budkiewiczem też trochę przypomniała ci o tym, że warto się uśmiechnąć, przybić piątkę, warto zadbać o pozytywną relację z realizatorem dźwięku, z którym przyszło nam pracować, bo to najczęściej jest krótka współpraca, ale ta współpraca się na pewno w przyszłości powtórzy. Jest kilka firm obsługujących festiwale, jest kilka firm obsługujących kluby i na pewno prędzej czy później przyjdzie nam pracować z tym realizatorem lub z ekipą, która z tym realizatorem pracuje, więc fajnie, żeby ta relacja była pozytywna, żeby obie strony były po koncercie zadowolone z tej współpracy. Z drugiej strony podstawowa wiedza z zakresu działania konsolety i nagłaśniania różnego rodzaju instrumentów, a przynajmniej instrumentu, na którym grasz, bardzo się przydaje. Mi osobiście to nie raz uratowało skórę i bardzo zachęcam cię do tego, żebyś poświęcił trochę czasu i spróbował chociaż nauczyć się podstaw. To jest, jak powiedzieliśmy w rozmowie z Tomkiem, jak z jazdą samochodem: jeżeli raz nauczysz się jeździć samochodem z, powiedzmy, manualną skrzynią biegów, to tak samo jest z konsoletami, nieważne, czy to jest konsoleta cyfrowa, analogowa, czy są odsłuchy, tak zwane wedge’e, czy odsłuchy douszne, to wszystko się powtarza. Zmienia się sprzęt, zmienia się opakowanie, tak jak właśnie w samochodzie: możesz mieć samochód takiej lub innej marki, ale cały czas zasada działania jest ta sama, więc jeżeli uda ci się raz nauczyć, a nie jest to naprawdę trudne, to potem za każdym razem jesteś w stanie przynajmniej wiedzieć, o co możesz poprosić realizatora. Jeżeli masz jakieś swoje konkretne ustawienia, dzięki którym wygodnie ci się gra lub pracuje na scenie, to wtedy łatwiej jest się skomunikować, dzięki temu, że masz taką wiedzę.

Jeśli masz jakieś pytania i sugestie do tego odcinka lub do kolejnych odcinków, to zostaw je proszę w komentarzu na stronie muzykalnosci.pl/07. Jeśli uważasz że treść mojego podcastu jest interesująca, to zachęcam cię do tego, żebyś podzielił się linkiem do tego odcinka ze swoimi znajomymi i będę też bardzo wdzięczny za to, jeśli zostawisz mi recenzję w iTunes, bo dzięki temu ten podcast może funkcjonować, więcej ludzi dowiaduje się o jego istnieniu i więcej słuchaczy korzysta z tej wiedzy, którą staram się tutaj przekazywać. I to by było tyle na dziś, do usłyszenia w kolejnym odcinku podcastu Muzykalności.

Share This