Granie na weselach to dla wielu muzyków temat tabu, przykra powinność i powód do zakłopotania.?
Dla innych jednak jest to radosny czas wyrwania się z jazzowych alteracji, ciasnego orkiestrowego anturażu lub rockowych skór i ćwieków.?
Wódka, kiełbasa i disco polo wciąż są esencją wielu takich wydarzeń.
Rzeczywistość jednak ( również ta muzyczna) może wyglądać inaczej.

Co zrobić by wesele nie plamiło muzycznego honoru, a bigos „dżobowego” garnituru?
Czy koniecznie trzeba na weselu grać 10 godzin bo inaczej ” nam nie zapłacą”?
Jak zadowolić wybrednych nowożeńców i pozostałych gości pozostając w zgodzie ze swoją muzyczną wrażliwością?

W kolejnym odcinku podcastu „Muzykalności” zapraszam Cię do wysłuchania rozmowy z Marcinem Odyńcem.
Marcin jest w „weselno-eventowej” branży już ponad 10 lat i ma sporo sprawdzonych sposobów na to jak możesz się zorganizować, by przetrwać sezon weselny.
Zasada „Trzy P”: prestiż, przyjemność, pieniądze to jeden z nich.
Chcesz dowiedzieć się więcej?
Posłuchaj mojej rozmowy z Marcinem.

Przydatne linki

Transkrypcja

To jest podcast Muzykalności, odcinek piąty. 


Będąc mieszkańcem naszego kraju zapewne przynajmniej raz w życiu miałeś okazję wziąć udział w imprezie weselnej. Jako muzyk, być może zdarzyło Ci się również grywać na takich imprezach lub prowadzić zespół regularnie obsługujący wesela i bankiety.

Jeśli:

  • chciałbyś, aby Twój sezon występów weselnych nie był maratonem i walką o przetrwanie;
  • zastanawiasz się, jak zorganizować pracę swojego zespołu tak, abyś ty jako szef, klient, z którym pracujesz, i muzycy, z którymi grasz, byli zadowoleni w takim samym stopniu;
  • chcesz dowiedzieć się, jak wygląda przebieg dobrze muzycznie zorganizowanej imprezy od kuchni (nawet dosłownie);

 …to opowie o tym mój dzisiejszy gość – muzyk i założyciel zespołu SaxAndSix – Marcin Odyniec. 

 

Z tej strony Tomasz Glinka. Bardzo mi miło, że słuchasz kolejnego odcinka podcastu Muzykalności.Choć odcinek może wydawać się trochę długi, to polecam, żebyś został z nami do końca. Jeśli już grasz lub zastanawiasz się nad graniem zarobkowym, to znajdziesz tu wiele dobrej praktyki, której wprowadzenie – Tobie jako muzykowi – bardzo ułatwi życie. Co więcej, Marcin mówi też o tym, jak ułatwić sobie pracę, jeśli zarządzasz zespołem tego typu. Nie przedłużając, zapraszam Cię do rozmowy z Marcinem, a po niej pojawię się jeszcze na chwilę solo, by podzielić się z Tobą własnymi wnioskami.

Uszanowanie, Marcinie!

Uszanowanie, witaj!

Zwykle na początku rozmów z moimi gośćmi zadaję im pytanie o to, czym się zajmują, co robią na co dzień i tak dalej. Ale pomyślałem, że – ponieważ mamy tutaj człowieka z tak zwanej branży – to chciałbym Cię zapytać, tak na rozgrzewkę, bez jakiego utworu nie może odbyć się żadne dobre wesele.

Bez Sto lat. To jest zabawna historia, dlatego że w większości krajów na świecie (takich zachodnich) nie śpiewa się Sto lat – jest Happy Birthday, albo coś w tym rodzaju, jakieś urodzinowe okazjonalne piosenki. Natomiast przy toastach – to różni międzynarodowe albo zagraniczne wesela od polskich, że jest dużo toastów, dużo przemów – wszyscy piją „zdrowie” (cheers). Mówimy o weselu tej młodej pary i w tym miejscu nie za bardzo można śpiewać Sto lat. Młodzi nie bardzo rozumieją, że, zamiast wypić „zdrowie”, jeszcze jest śpiewanie nie wiadomo czego. Natomiast rzeczywiście jest tak, że – z racji tego, że robimy imprezy w Polsce i to są zazwyczaj, mimo wszystko, międzynarodowe imprezy, gdzie są też goście z Polski – to jest to też forma pokazywania naszej tradycji, naszej kultury, więc nawet nie próbujemy na siłę tego przemycać, tylko wręcz jest takie oczekiwanie. Gościom z zagranicy się to podoba – łapią słówka i śpiewają z nami Sto lat z jakimś akcentem i to budzi bardzo pozytywne emocje.

Super. OK, w tym odcinku porozmawiamy głównie o dwóch rzeczach: o tym, jak Ty zorganizowałeś funkcjonowanie swojego zespołu muzycznego i o tym, jak poukładałeś relacje z zespołem i z funkcjonowaniem firmy – bo trochę już ta firma jest na rynku. Porozmawiamy też o tym, jak przetrwać czas intensywnych wyjazdów, grania na weselach, grania na eventach. Na te i inne pytania odpowiemy z perspektywy zarówno Twojej – jako osoby, która takim zespołem zarządza – oraz takiego „szeregowego” muzyka. Zanim zaczniemy, opowiedz trochę o sobie: powiedz, czym się zajmujesz, na co dzień, skąd jesteś i jakie jest Twoje muzyczne doświadczenie poza zespołem SaxAndSix, o którym będziemy zaraz rozmawiać.

Generalnie jestem muzykiem, który dość późno zajął się profesjonalnie muzyką. Zacząłem się uczyć grać dopiero w szkole średniej, i to w wieku osiemnastu lat, czyli jako dorosły człowiek – a wcześniej muzykowałem. Umówmy się, było to takie raczej proste granie na gitarze w sytuacjach domowych. Funkcjonuję głównie w Warszawie, tutaj się urodziłem, tutaj mieszkam z rodziną – aczkolwiek, oczywiście, gramy w całej Polsce. Do tej pory nie zdarzały się wyjazdy zagraniczne z moim bandem, chociaż nawet pojawiały się takie zapytania, oferty, wyceny. Często jest tak, że muzycy z Polski gdzieś tam jeżdżą – nawet grając eventowo czy weselnie – do okolicznych krajów, za granicę. To wynika, na przykład, z dość dużej Polonii – chociażby w Niemczech czy w krajach ościennych, zachodnich i często Polacy tam robią imprezy, więc się wyjeżdża.

Czyli – Twoje doświadczenie muzyczne zaczęło się tak profesjonalnie od osiemnastego roku życia. Nie jesteś muzykiem, który grał od dziecka i uczył się w milionie szkół muzycznych.

Właściwie, to moja edukacja muzyczna wtedy się zaczęła – doświadczenie muzyczne jeszcze trochę później, dlatego że ja zacząłem uczyć się grać na saksofonie w wieku osiemnastu lat, a pracować w zawodzie – jeszcze później. W tym czasie wielu moich kolegów z branży funkcjonowało już na rynku muzycznym… chałturniczym – tak go nazwijmy (to jest w ogóle bardzo dobra nazwa) – i grało tak zwane „joby” w wieku trzynastu, czternastu lat. To jest taki standard: gdy ktoś już umiał coś tam zagrać na instrumencie, to – nawet jak chodził do szkoły muzycznej – grał sobie imprezę. Ja zacząłem to robić w wieku już dość dojrzałym. Natomiast, jeżeli chodzi o to, jakie szkoły skończyłem: rzeczywiście, skończyłem średnią szkołę muzyczną i wyższą uczelnię, na saksofonie. Oprócz tego gram bardziej riffowo na gitarze – nie jestem solowym gitarzystą, jestem takim samoukiem – ale na tyle jestem ogarnięty, że mogę pełnić funkcję muzyka towarzyszącego w zespole. Życie zawodowe przekonało mnie do tego, żeby iść w kierunku zabawy z różnymi instrumentami, do bycia takim trochę multiinstrumentalistą, więc zdarza mi się dośpiewać chórki w zespole, zdarza mi się grać nawet na flecie. To jest też ważny i ciekawy epizod: byłem w ognisku muzycznym, gdzie grałem na fletach prostych.

To się przydaje na kontraktach potem [śmiech].

W sumie, miałem do czynienia już wcześniej z jakąś edukacją muzyczną (taką prostą), ale to nie jest coś, z czym można wychodzić na scenę, bo – umówmy się – grając muzykę jazzową, rozrywkową, popową ciężko się przebija z fletami prostymi, to jest śmieszny instrument. Ale, faktycznie, można wykorzystywać nawet taki śmieszny instrument do jakiegoś show, żeby było ciekawie.

Czyli właściwie jesteś nie saksofonistą, nie flecistą, nie gitarzystą – tylko jesteś muzykiem.

Tak, chociaż niektórzy mówią: muzykantem [śmiech].

No właśnie, mam pytanie à propos zespołu, który prowadzisz: czy wy jesteście orkiestrą, bandem, muzykantami, kapelą czy zespołem?

Wiesz co, to tak naprawdę zależy od tego, kto o nas mówi. To jest w ogóle ciekawa sprawa, bo…

Gracie na weselach i na eventach.

… każdy z nas robi wiele rzeczy. To nie jest tak, że nasz zespół jest stricte weselny, ani tak, że gramy tylko w tym zespole. Można to rozróżnić: wiele zespołów grających na weselach, to są ludzie, którzy w tygodniu mają jakąś pracę zawodową, często zupełnie niezwiązaną z muzyką, więc są amatorami, lubią grać – grają lepiej lub gorzej – i w weekendy sobie dorabiają i to naprawdę bardzo różnie działa.

Do tego jeszcze dojdziemy, ale opowiedz mi najpierw o samym zespole: jak długo istnieje, kto jest w składzie, czy skład się zmieniał na przestrzeni lat.

Skład się zmieniał, co wynika z koncepcji. Wszyscy jesteśmy zawodowymi muzykami i to nas trochę wyróżnia. To też powoduje, że nie jesteśmy zespołem stricte weselnym. Skład to sześć osób minimum – trzymamy się tego, to jest taka moja zasada (z którą wcale nie jest łatwo iść przez życie chałturnicze), dlatego że chcemy grać stricte na żywo. Do tego stopnia, żeby nawet nie mieć jakichś loopów, tak zwanych aranży (różnie to jest nazywane w branży). Profesjonalni muzycy często korzystają z takich dodatkowych rzeczy granych gdzieś w tle. Muzycy, którzy nas w tym momencie słuchają, wiedzą co to jest SPD-S, co to są ścieżkowe odtwarzacze; i to jest normalne, że nawet profesjonalne zespoły artystyczne grają z takimi rzeczami. Ja sobie wymyśliłem, że wszystko, co jest zagrane, co słychać z głośnika, ma być zagrane na żywo. Mamy perkusistę, który oczywiście może korzystać z elektronicznych zabawek, ale ma bębny akustyczne. Mamy basistę, który również może użyć syntowego basa z klawisza, ale generalnie gra na basówce. Mamy klawiszowca, który jest nie tylko pianistą, nie tylko radzi sobie świetnie z fortepianem, ale również potrafi ogarnąć syntowe sytuacje, takie typowo klawiszowe. Mamy gitarzystę, który jest dobrym solowym gitarzystą, ale też śpiewa, jest solowym wokalistą. Jestem ja, taki człowiek orkiestra, który robi wszystko. Oczywiście założenie było takie, żebym grał głównie na saksofonie, ale z racji tego, że chcemy być jak najbardziej wszechstronnym zespołem i mieć jak największe możliwości, gram też numery rockowe na gitarce (mamy drugą gitarę). Są numery, gdzie gram solo na saksofonie. Są numery, gdzie potrzebujemy brassów i Grześ gra je z klawisza, a ja mu w tym towarzyszę – więc robimy coś à la sekcja dęta. Są też numery, gdzie ja nie mam żadnego zadania, a przyda się, żeby ktoś pograł na jakimś marakasie, tamburynie czy zaśpiewał chórki, dośpiewał jakąś warstwę i takie rzeczy robię. Nie mogę też nie wspomnieć o najważniejszej osobie ever, czyli oczywiście o wokalistce. Wokalistka to gwiazda, osoba, która ma najważniejsze zadanie w zespole, a pełni – tak można powiedzieć – najmniej ról, bo ona nie nosi sprzętu, nie biega między gośćmi. W naszym przypadku, w tym momencie (i mam nadzieję, że jeszcze na długo) jest nią fenomenalna wokalistka Monika Kręt, którą uwielbiamy, bo jest mega osobą – i osobowością – a wśród wokalistów i wokalistek bywa z tym różnie. Często jest tak, że ktoś świetnie śpiewa, ale komunikacyjnie jest ciężko. Fakt, że jesteśmy oprócz tego przyjaciółmi i naprawdę świetnie się czujemy razem i spędzamy dobrze czas, widać też na scenie i to się udziela słuchaczom.

A jak długo istniejecie jako zespół?

Od 2010 roku. Jeszcze pytałeś o zmiany w składzie: to szybciutko nadmienię, że w zasadzie w tym momencie, z pierwotnego składu, zostałem tylko ja. Ale dużo tych zmian nie było, generalnie gramy w stałym składzie. Aczkolwiek rzeczywiście jest tak, że jesteśmy – tak, jak ty – muzykami i każdy z nas szuka różnych rozwiązań, nie zawsze chcemy dać się zaszufladkować na całe życie. Często te zmiany w składzie nie wynikają nawet z tego, że się pokłóciliśmy albo rozstaliśmy w jakiejś nieprzyjemnej atmosferze. Nie, absolutnie nie. Często wynika to z tego, że ktoś rozpoczyna jakąś nową drogę, chce coś zmienić.

À propos tych zmian w składzie: granie wesel w Polsce dla wielu muzyków jest tematem tabu. Dla jednych to jest zło konieczne, dla innych to jest chałtura albo powód do zakłopotania, a dla innych – tak jak dla ciebie – jest to sposób na życie. Powiedz mi, dlaczego zdecydowałeś się prowadzić właśnie taką muzyczną działalność, a nie zostałeś na przykład muzykiem orkiestry albo nie wyjeżdżasz na kontrakty.

Można powiedzieć: los tak chciał. Nie ustaliłem sobie jakichś konkretnych założeń, jak zaczynałem edukację – zwłaszcza, że zacząłem ją na tyle późno, że była to forma eksperymentu. Bardzo mocno się w to zaangażowałem i dużo pracowałem samodzielnie: ćwicząc i pracując z instrumentem. Wiedząc, że zaczynam bardzo późno, byłem maksymalnie zaangażowany w edukację muzyczną. A założenie zespołu było efektem tego, że już grałem w jakichś zespołach i mi się to nie podobało, po prostu czułem się z tym źle. Już miałem rodzinę, już mi się dziecko urodziło i wiedziałem, że muszę utrzymać rodzinę. Coś robię, nie podoba mi się to, więc albo przestanę być muzykiem i zajmę się czymś innym (a też innymi rzeczami zajmowałem się w życiu, więc pewnie bym mógł), albo – jeżeli mam być muzykiem, muszę iść jakąś drogą, którą już mam w jakiś sposób przetartą, sprawdzoną. Dzięki temu, że byłem dosyć dobrze radzącym sobie muzykiem, takim grającym na ucho – ja mam słuch harmoniczny, bardzo dobry – nie musiałem mieć wielu lat edukacji, żeby improwizować, tylko proste melodie grałem na ucho (i cały czas, oczywiście, tak jest). Radziłem sobie bez problemu, więc wiele zespołów dzwoniło do mnie z założeniem: „on przyjdzie i zagra”.

Czyli zanim założyłeś SaxAndSix, to już grywałeś.

Tak, niestety tak… mówimy o weselach?

Tak. No i powiedz właśnie, jak to jest od strony bycia muzykiem, jakie trudności napotykasz w graniu na weselach?

Dużym problemem jest właśnie to, o czym powiedziałeś: że to jest żadna chwała, wręcz wstyd – bo przychodzisz grać do zespołu, w którym w ogóle nie liczy się warsztat. Nie liczy się to, czy masz coś do powiedzenia muzycznie, masz jakiś pomysł – wręcz chodzi o to, żeby tylko spędzić jakoś czas, wyciągnąć z tego pieniądze, a najlepiej przy okazji jeszcze się najeść i napić. I to jest bardzo ciężkie w większości sytuacji weselnych. Tu nie chodzi tylko o zespoły, ale również DJ–ów i szeroką gamę usługodawców. Z drugiej strony muzycy, którzy chcą zarobić czy dorobić w sezonie wakacyjnym, trochę nie mają wyboru, bo nawet jeśli grają w orkiestrach, zespołach kameralnych (jazzowo czy klasycznie), to okazuje się, że w lipcu i sierpniu, poza większymi festiwalami, raczej nie ma za dużo wydarzeń. Bo studenci wyjechali, bo nie ma koncertów klubowych, bo nie ma eventów. Wtedy te wesela są takim trochę smutnym obowiązkiem i karą. W związku z tym, wielu muzyków robi to tylko i wyłącznie w celu przytulenia jakichś pieniędzy, „bo muszę, bo przecież cały rok muszę mieć na chleb”. Swoją drogą, zespoły weselne często biorą do składów chłopaków, którzy uczą się jeszcze w szkole i traktują to naprawdę dorywczo.

Czyli wtedy w ogóle nie ma mowy o zespole, o ludziach, którzy w jakiś sposób się dogadują, albo chociaż trochę lepiej się znają i mają inną relację, niż na zasadzie spotkania się na tak zwanym jobie.

Trochę tak… Wiesz, nie chcę tutaj oceniać, oczywiście, relacji między ludźmi, bo często jest tak, że są to ludzie, którzy się znają i lubią. Ale można ocenić tutaj walory wykonawcze: czyli – nie ma chemii, to nie ma koncertu. Nie ma uczucia, że ci ludzie chcą razem coś zrobić, tylko przychodzą coś odbębnić. Dzieje się to na każdej płaszczyźnie – również tej profesjonalnej. I tu można nawiązać do naprawdę dobrych cover bandów, które grają na fenomenalnych eventach. Jest znana i rozpoznawalna wokalistka, a muzycy – oczywiście też fenomenalni, świetni – są z łapanki, grają na każdej imprezie z innym składem, bo oni też muszą zarobić. I jak ma koncert z Anią Dąbrowską czy z kimkolwiek innym, to gra koncert, ale jak ma wolną sobotę i jest do zagrania tak zwany cover, to go zagra.

Lub tak zwany „kotlet”.

Tak, tak… albo koncert z obiadem – niektórzy tak to nazywają [śmiech]. Teraz mówimy o zespołach weselnych, ale muzycy grający jako sidemani w różnych składach – i koncertowo, i zawodowo – też jakoś nie bardzo chwalą się tym, że grają w cover bandzie – nawet jeżeli to jest prestiżowy, agencyjny band. To jest dla nich tylko zarobek.

No właśnie, ja też oczywiście mam swoje przemyślenia na ten temat i doszedłem do wniosku, że podstawowa różnica między koncertem a takim występem użytkowym, jakim jest wesele, event czy występ cover bandu, jest taka, że na koncert przychodzą ludzie po to, żeby posłuchać Ciebie jako Ciebie. Czyli chcą przyjść na przykład na Marcina Odyńca, bo znają go i wiedzą, jaka to marka. Z kolei na wesele czy na imprezę firmową ludzie przychodzą, bo chcą się pobawić. W takim wypadku muzyk jest takim dodatkiem, który ma tę zabawę zapewnić, ale nie jest to aż tak istotne, kto nim tak naprawdę jest.

No tak, to prawda. Teraz jeszcze jest jedna rzecz: człowiek, który idzie na koncert, idzie na wybranego artystę. Nie z nastawieniem, że na przykład będzie tańczył, tylko że posłucha sobie Nicka Cave’a i jeszcze będzie miał przeżycie duchowe. A człowiek, który idzie na imprezę, idzie z nastawieniem: „ja chce się dobrze bawić”. Oczywiście do tego dochodzi jakiś alkohol, znajomi – lub nieznajomi, bo mogę być osobą towarzyszącą na weselu i nikogo nie znać. Fajnie, gdyby takie osoby też się bawiły. Zdarza się, że artysta, grając jakąś swoją solową twórczość, może być bardzo hermetyczny i mieć swoją publiczność, która przychodzi na jego koncerty i jest zachwycona. I teraz: zrób coś takiego na weselu! Taka impreza jest totalną klapą, jest położona. Dlatego taki zespół musi być dużo bardziej elastyczny. Mnie też oczywiście zdarza się grać koncerty i artystyczne rzeczy, ale z racji tego, że cover band SaxAndSix jest moim zespołem, ja go prowadzę, to pochłania mi dużo czasu, jeśli chodzi o granie. Gramy dość dużo, nie tylko na weselach, ale też na różnych imprezach, więc ciężko jest wziąć mnie do innego składu na stałe. Ale oczywiście działam artystycznie, więc mam dość dużo również takich doświadczeń. Czasem sobie myślę (nie wiem, czy się z tym zgodzisz), że człowiek, zespół, który chce zagrać dobre wesele i zrobić z niego naprawdę świetną imprezę, staje przed bardzo trudnym zadaniem. Powinien zrobić to tak, żeby ludzie z jednej strony świetnie się bawili, z drugiej strony mieli dobre wrażenie estetyczne, a z trzeciej – żeby ci, którzy nie lubią wesel ani zespołów weselnych, poczuli się na tej imprezie trochę tak, jak na koncercie – a ci, którzy w ogóle się nie znają na muzyce, lubią tylko disco polo i prosty rytm, też się pobawili. Trzeba być i uniwersalnym, i zagrać dobrze – czyli być dobrym warsztatowo, ale również nie przyjść obrażonym (z nastawieniem: „ja gram tutaj za karę, bo muszę”), tylko dobrze się bawić. Tak naprawdę należy zagrać wesele, jakby się grało koncert z najfajniejszym składem, z najlepszą muzyką na świecie, na przykład z Dawidem Podsiadło.

Zespół, który chce zagrać dobre wesele i zrobić z niego naprawdę świetną imprezę, staje przed bardzo trudnym zadaniem. Powinien zrobić to tak, żeby ludzie z jednej strony świetnie się bawili, z drugiej strony mieli dobre wrażenie estetyczne, a z trzeciej – żeby ci, którzy nie lubią wesel ani zespołów weselnych, poczuli się na tej imprezie trochę tak, jak na koncercie

Jest to kwestia właśnie tego nastawienia. W pierwszym odcinku, w którym rozmawiam z Marcinem Żytą na temat kontraktów muzycznych, on również wspomina o tym, że granie tak zwanych chałtur nie jest wcale takie proste, bo musisz być uniwersalny. Łatwiej jest być artystą, mieć swoje grono odbiorców – może nawet mniejsze, ale takie, które rzeczywiście przychodzi na ciebie i chce usłyszeć to, co im zaproponowałeś wcześniej (czy to na YouTubie, czy to gdzieś na jakiejś stronie internetowej, na której mogą Cię posłuchać). A tutaj, w przypadku wesel, przychodzą ludzie z tak zwanej łapanki i teraz musisz zagrać tak, żeby wszyscy byli zadowoleni. Zarówno ten wujek, który marzy o walczyku – i jak tego walczyka nie będzie, to impreza będzie położona; i Młodzi, którzy niekoniecznie chcą tego Martyniuka, ale wiedzą, że jeden musi polecieć, żeby dogodzić choćby temu wujkowi. Dobra, ale porozmawiajmy jeszcze o innej sprawie. Jak to wygląda od strony prowadzenia zespołu?  Jakie trudności napotyka osoba, która już od prawie dziesięciu lat prowadzi taki zespół?

To są rzeczy, których w ogóle nie brałem pod uwagę zaczynając działalność. I to jest zresztą bardzo dobre, że pewne rzeczy robi się małymi krokami. W tym momencie dużą trudnością jest to, że jest masa pracy, która pochłania czas człowieka, a która jest zupełnie niezwiązana z muzyką. Moi kochani koledzy z zespołu bardzo mocno to doceniają i to jest dla mnie świetne, że oni rozumieją to, że stawki w zespole są ustawione w jakiś sposób i dla nich to oczywiste, że – jakby tak podzielić, zobaczyć, ile kto zarabia, jaka jest suma zespołu (każdy może to policzyć, to nie jest tajemnica) – ja zarabiam dużo więcej. Ale prawda jest też taka, że dzielimy obowiązki między siebie i uważam, że to dobrze działa. To jest mój zespół, ale w kwestiach muzycznych, wykonawczych czy tego, co się dzieje na imprezie, każdy ma równe zdanie, każdy może przyjść i powiedzieć, co uważa. Jeżeli wokalistce jakiś numer się nie podoba, prostu źle się z nim czuje, to szukamy innego kawałka. Czasami bywa tak, że gramy numer, który jest fajny i ktoś poprosił, żebyśmy go przygotowali – ale gramy go tylko raz, po czym dochodzimy do wniosku, że go odkładamy – mimo, że włożyliśmy w niego czas, energię, pracę, zrobiliśmy aranż. To tylko przykład tego, że nie może być tak, że jeżeli jest zespół, to jest i szef, który trzyma go twardą ręką – można się z nim napić wódki, ale on wszystko robi po swojemu i ma wszystkich innych w nosie (dzieje się tak często w małych, playbackowych, weselnych zespołach). A u mnie jednak bardzo dużą jakość uzyskujemy przez to, że wszyscy czujemy się zespołem.

Po pierwsze trzeba zrobić promocję, która, w przypadku sześcioosobowego bandu grającego na żywo, nie jest łatwa. Ciekawostka, o której jeszcze nie wspomniałem: jestem też DJ-em i w ogóle didżejką zacząłem amatorsko zajmować się wcześniej, niż graniem na saksofonie. Oczywiście nie robiłem tego bardzo zawodowo, ale radzę sobie z tym na tyle dobrze, że miksuję, zgrywam numery. Sprawdzam się również jako konferansjer, którym również jestem. Mogę robić imprezę w całości didżejsko – i robiłem tak niejednokrotnie, nawet z powodzeniem – bo jeszcze mogę zrobić szalony live act. Nikt się nie spodziewa, że ten gościu, w środku imprezy, po trzech godzinach, nagle wyjmuje saksofon i gra solo do muzy – w ogóle jest wtedy szał.

Ja też miałem okazję widzieć, jak grasz na dwóch saksofonach na raz!

Tak, no są takie cyrkowe sztuczki (ja się tak śmieję: małpa w cyrku). Ale to są właśnie takie drobiazgi. Albo to, że z gośćmi śpiewasz kawałek, że zespół robi stop-time i goście wchodzą i śpiewają refren, zaczynają z nami klaskać… to trzeba poprowadzić, trzeba złapać z nimi kontakt i oni wtedy czują, że jesteśmy dla nich. To są ważne rzeczy, ale jest też dużo łatwiejszych sposobów. Bo jeżeli ja bym miał pracować jako DJ, to, po pierwsze, zrobić ofertę jest bardzo łatwo, zrobić mix w domu, nagrać się i pokazać, że umiem mixować – żaden problem. Przez godzinę mogę siedzieć, miksować numery i wysyłać to klientom; nagrać siebie jakimś aparatem, telefonem, na imprezie, którą prowadzę – żaden problem. A zrobić dobre jakościowo nagranie zespołu, jeśli chcemy, żeby ludzie mieli dobre odczucia, no, to co innego – Tobie nie muszę tego tłumaczyć, bo wiem, że rozmawiamy o rzeczach oczywistych…

Tak, ale nie każdy też jest z tej branży, a chciałbym, żeby także osoby, które nie mają okazji brać udziału w takich imprezach, wiedziały w ogóle, jak te realia wyglądają.

Tak, dla zawodowego muzyka to są rzeczy oczywiste, ale jednak ofertę przygotowujemy dla kogoś, kto może być melomanem, ale nie wie, jak to działa od drugiej strony. A w dzisiejszych czasach wszyscy słuchają YouTube’a, Spotify, Sound Clouda – włączają to z telefonu i są przyzwyczajeni do tego, że gdy włączają w telefonie klip Bruno Marsa, to on na głośniczku telefonu brzmi dobrze. Tylko że nad klipem, nagraniem Bruno Marsa, pracują takie głowy światowe i tak mixują, produkują, że to brzmi na każdym głośniku rewelacyjnie. Teraz wyobraź sobie, że mały cover band z Warszawy, który wszystko robi własnym sumptem, ma zrobić nagranie, które będzie brzmiało tak samo dobrze – bo jeżeli będzie brzmiało dziadowsko, jak z dyktafonu, z remizy, to ktoś może powiedzieć: „po co mam brać cover band, który tak dużo kosztuje, skoro wezmę DJ-a i zabrzmi to świetnie”. To są problemy techniczne. Druga rzecz: zrób sesję zdjęciową, a później wokalistka wyjeżdża na kontrakt za granicę, zmienia ci się solistka, a ktoś pyta: „Będzie inna dziewczyna? A przecież masz kogoś innego na zdjęciach…”. Podobnie z samą obsługą klienta – spotykam się z kimś i za każdym razem, jak rozmawiam z ludźmi, to tłumaczę, że nie jestem wielbłądem. Opowiadam o rzeczach, które są oczywiste – w zasadzie nawet spisałem je w formie tak zwanych gotowych pytań i odpowiedzi (FAQ), ale tego i tak nikt nie czyta, bo ludzie wolą się ze mną spotkać – zresztą ja to lubię.

Trochę ponarzekaliśmy, ale powiedz mi jeszcze: co wyjątkowego znajdujesz w tej pracy?

Wyjątkowe jest to, że jestem sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Więc prowadząc cover band, mając na sobie bardzo dużo zobowiązań i odpowiedzialności, muszę się podporządkować. Jadąc na kontrakt podporządkowuje się temu, że trzy miesiące nie ma mnie w domu – może zarabiam dobre pieniądze, może zwiedzam świat, ale nie cieszę się tym tak, jak jadąc na przykład z rodziną – nawet grając w fenomenalnych miejscach: w Hotelu Gołębiewskim, Victoria, gdzieś tam. Jak jadę na taki wyjazd z przyjaciółmi czy z rodziną i mam wolny czas, to się nim cieszę, idę do SPA. A w momencie, kiedy jestem z bandem, to nawet, jak skorzystam z sauny, to tylko dlatego, że mam trochę wolnego czasu i idę się przygotować mentalnie do tego, że za chwilę wychodzę na scenę. Nie cieszę się tym w taki sposób. Myślę, że u muzyków, którzy zwiedzają świat jeżdżąc na kontrakty, to wygląda tak: pierwszy tydzień czy dwa to jest zajawka, a później to jest po prostu trudna praca – każdego dnia ktoś przychodzi, rzuca ci nuty na pulpit, grasz show, grasz czasami to samo dzień w dzień (może nie dzień w dzień, ale prawie – zależy, czy ktoś gra combo, czy ktoś gra w „słowowym” bandzie. Miałem taką propozycję, z której wycofałem się w ostatniej chwili, bo po prostu byłem bardzo blisko narodzin dziecka, wróciłem już po tym i pomyślałem, że nie chcę tracić tego elementu. Podobnie jest z graniem orkiestry typu big-band – jest jakiś szef, ktoś ma jakiś pomysł, jest jakiś menedżer, który podejmuje decyzję. Nawet oglądałem takie filmy, A Mo’ Better Blues czy inne, które, może skrótowo, pokazują właśnie, że ktoś podejmuje za mnie decyzję. I w sumie jakbym był na jego miejscu, to być może bym pałał do tego pełnym zrozumieniem. No, bo trzeba zarobić; zespół musi zarobić, musi zrobić jakąś La La Land (nie przepadam za tym filmem, ale jest tam taka historia, że człowiek dokonuje wyborów i musi się podporządkować).

Oczywiście ktoś powie: „no, panie Marcinie, a pan na weselach, gdzie ludzie chleją wódę, patrzy na to wszystko” (a my w ogóle nie pijemy, jak gramy – mamy takie założenie i lubimy profeskę…), a ja myślę sobie, że ci ludzie dobrze się bawią, przybijam im piątkę i jestem elementem tego, że dajemy innym ludziom radość, szczęście – to jest w ogóle mistrzostwo. I jeszcze do tego nie muszę się podporządkować, a z ludźmi, z, którymi to robię, cieszymy się wspólnie, że to robimy. To jest w ogóle najlepsza sprawa w tym, co robię, i koszt jest bardzo prosty. Przez to, że nie jesteśmy zespołem na każdą okazję, bo nie gramy disco polo, nie gramy po dziesięć godzin, łączymy nasz występ z setami didżejskimi (póki gramy na żywo, to gramy na żywo), ale i tak dziewięćdziesiąt procent Polski nas nie wybierze, bo jest dla nich za drogo. Dzwonią do nas i słyszą cenę, słyszą, że nie gramy do piątej czy szóstej nad ranem na żywo i komentują: „za takie pieniądze, proszę pana… czy wy macie te instrumenty ze złota?”. Więc to jest problem. Trzeba dotrzeć z promocją bardzo daleko, bardzo szeroko, mieć dobre materiały i znieść z pokorą to, że, mimo że dziennie mam na skrzynkę mailową dwadzieścia zapytań o ofertę, to efekt jest taki, że w miesiącu nie podpisuję dwadzieścia czy trzydzieści umów.

No tak, ale właśnie zgodnie z tymi zasadami, które sobie ustaliłeś – tym, że nie jesteś ciastkiem z kremem i nie chcesz każdemu dogodzić, nie chcesz po prostu brać wszystkiego – to ten klient, który do Ciebie przychodzi, też jest taki, który zgadza się z Twoimi zasadami i dzięki temu masz z głowy cały ten problem tłumaczenia, opowiadania, dopasowania się, bo ten klient już wie, z kim będzie miał do czynienia.

Dokładnie. To jest polaryzacja rynku i tę polaryzację możesz robić sztucznie – to się robi cenowo zazwyczaj, prawda? Coś jest tanie, więc jest dla wszystkich, coś jest drogie, to się inaczej sprzedaje – na przykład odkurzacze. Muszę pojechać do człowieka specjalnie, ale za to ten odkurzacz kosztuje pięć tysięcy złotych. Ale chodzi też jeszcze o jedną rzecz – zaczyna być mega frustrujące to, że masz świadomość, że wkładasz trzy razy więcej pracy w zwykłego joba. Trzeba uzbroić się w takie mentalne przygotowanie, żeby później mieć pewien spokój duszy, że nie robisz tak zwanych pustych przebiegów. Jesteśmy muzykami, mamy świadomość tego, że możemy włożyć bardzo dużo energii w dzieło artystyczne wiedząc, że finansowo nam się to nie zwróci. Ale jest też taka fajna zasada (kiedyś powiedziała mi to moja teściowa, ona jest muzykiem) – zasada „Trzy P”: prestiż, przyjemność, pieniądze. Jeżeli coś robisz w muzyce, jeżeli masz spełnione te trzy P, czyli: koncert, impreza prestiżowa, dobre pieniądze i jeszcze ci to sprawia przyjemność – to najlepiej na świecie! Rób to jak najczęściej! Jeżeli masz dwa P, też jest nieźle. Wyobraźmy sobie imprezę, gdzie nie masz pieniędzy w ogóle – na przykład Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy – ale masz prestiż i masz przyjemność z występu. Super! Jeszcze masz poczucie tego, że coś zrobiłeś dobrego. Rewelacja! Ale, jak masz tylko pieniądze, to jest taka sytuacja, o której na początku rozmawialiśmy, gdy omawialiśmy postawę muzyków: „muszę to zrobić, ale się tego wstydzę, nikomu o tym mówić nie będę. A jak tylko będę miał cokolwiek innego, to zrezygnuję z łatwością”.

Jest taka fajna zasada „Trzy P”: prestiż, przyjemność, pieniądze. Jeżeli coś robisz w muzyce i masz spełnione te trzy P, czyli: koncert, impreza prestiżowa, dobre pieniądze i jeszcze ci to sprawia przyjemność – to najlepiej na świecie! Rób to jak najczęściej! 

Słyszałem też, że były robione takie badania, prawdopodobnie przez amerykańskich naukowców, na temat tego, że im gorszej jakości masz pracę, tym potrzebujesz większych pieniędzy, żeby tę pracę wykonywać, w sensie, żeby w ogóle dojechać z zadaniem do końca – żeby w jakiś sposób to sobie zrekompensować. Ponieważ chciałbym, żebyśmy rozmawiali o dobrej praktyce zarządzania zespołem, to Ty wspomniałeś już trochę o rodzinie i o tym, że masz życie prywatne, wiadomo. No właśnie, i jak to jest? Spotkania z klientami, próby z zespołem, pilnowanie strony internetowej, Facebooka, kręcenie promocyjnych filmów, księgowość, administracja, realizacja dźwięku. Dużo tego jest, można by jeszcze długo wymieniać. Jak Ty sobie to poukładałeś logistycznie, żeby to wszystko się jakoś zmieściło w dwudziestu czterech godzinach?

Zupełnie niepolskie podejście w wielu kwestiach przejawiam – to bardzo ważne dla mnie odkrycie, do którego sam doszedłem. Oczywiście dużo też słucham ludzi i jestem gadułą (to zresztą wiesz, bo my się ze sobą dobrze znamy od paru lat… od parunastu? czy dziesięciu?). Jestem gadułą, co mi w pewien sposób ułatwia może kontakt międzyludzki, ale to też dla wielu osób jest męczące. Ja się uczę tego, żeby starać się w miarę merytorycznie docierać z przekazem, ale też charakteru nie przełamiesz… Ważne jest to, żeby sobie pomagać innymi ludźmi. Ludźmi, którzy są gotowi z tobą pracować, którzy cię darzą zaufaniem i na których możesz liczyć.

Słuchaj, ja mam taką propozycję, bo tu przygotowałem kilka takich pomocniczych pytań à propos…

Śmiało…

… tej logistyki. Kto u ciebie podpisuje umowy?

Ja. Mam działalność gospodarczą. Umowy są na mnie, aczkolwiek, jeżeli chodzi o SaxAndSix, bywa i tak, że z jakichś przyczyn logistycznych może to zrobić połowa muzyków, którzy ze mną pracują i chyba większość jest na swojej działalności, z racji tego, że, oprócz tych działań, prowadzą jeszcze swoje. Ale generalnie, za band odpowiadam w całości ja – prawnie i nie tylko prawnie.

Zdarza ci się brać na przykład kilka imprez pod rząd?

Tak. Nawet chętnie.

Jak znoszą to muzycy?

Bardzo się cieszą. Ale to jest to wszystko, o czym rozmawiamy, że nie robimy wszystkiego sami. Ja też nie robię wszystkiego sam. Po pierwsze, jest kierowca, który nas wiezie. Mamy zewnętrzną ekipę techniczną, też przyjaciół, którym ja często mogę pomóc. Przy mniejszych imprezach też pomagam w instalacji… ale generalnie to nie jest tak, że mam w garażu przyczepkę ze sprzętem i jeżdżę. Współpracuję z przyjacielem, który ma firmę nagłośnieniową. Dzięki temu, że ja mam z nim stałą współpracę i jest też moim dobrym znajomym, to mam dosyć dobre ceny. Nie będę tu, oczywiście, wchodził w szczegóły, bo to są pewne układy, które, mam nadzieję, jednak wszystkim się opłacają. Dogaduję się też w taki sposób, że zespół nie gra po dziesięć godzin, tylko gra (jeśli to jest wesele) tak zwany dłuższy event i to też pomaga muzykom. Jak grają do 1:30, to są w stanie funkcjonować w ogóle, bo stracić głos na jednej imprezie może osoba, która później cały tydzień sobie go leczy, ale jeżeli Monika ma studio, uczy śpiewania, pracuje z ludźmi, to może zagrać nawet trzy koncerty z rzędu – ale koncerty, a nie dziesięciogodzinne imprezy…

Czyli właściwie te imprezy z tobą, to bardziej są zbliżone do tego charakteru. Są krótsze, są bardziej intensywne. Ci muzycy mają więcej siły, więcej energii, którą mogą też wygenerować.

Czyli wesela zbliżone do eventów – o to ci chodzi?

Tak, a nawet bardziej do koncertów. No, bo jeśli mówimy o krótszym czasie… trudno nazwać koncertem coś, co trwa dziewięć godzin. Oczywiście, są takie przypadki w historii muzyki, pewnie moglibyśmy coś wymienić, ale jeżeli wesele trwa dziesięć godzin, no, to nie sposób jest wygenerować takiej samej energii, jaką generuje się w ciągu półtorej godziny.

Tak, ale „Gansi” na Śląskim zagrali 3 h 40 min. Byłem tam, mierzyłem z zegarkiem w ręku i naprawdę da się… i to całkiem energicznie.

No i zobacz, jak teraz wygląda Axl Rose. 

Wiesz, ale powiem Ci, że jak jechałem na ten koncert, byłem przekonany, że będzie gorzej, że przez połowę koncertu w ogóle go nie będzie na scenie, ale dawał radę… ale to nie jest tak, że my teraz zabieramy coś ludziom. Chodzi o to, żeby zrobić to w taki sposób, co może jest nie do końca możliwe, bo jeszcze nie urodził się taki, co by każdemu dogodził – to są takie hasełka, które pomagają na co dzień, nie? Natomiast impreza weselna musi trwać, bo ona ma pewne etapy. Możesz się na to obrazić… bo ja tu jestem gwiazdą, ja grałem z Whitney Houston, proszę Ciebie (co z tego, że Houston była włączona przez DJ-a, ale grałem z nią, prawda?). A jeżeli podejdziesz do tego ze zrozumieniem specyfiki imprezy, ale z rozwiązaniami gotowymi, do których jeszcze potrafisz przekonać – nie na zasadzie: „no, dobra, damy im coś niefajnego opakowanego w ładny papierek” (bo często duże firmy tak robią, tak działają) – tylko naprawdę myślisz o tym, żeby znaleźć rozwiązanie, które będzie świetne dla wszystkich, to się da zrobić. My na przykład mamy taki patent – i to wiele zespołów coverowych tak robi – że łączymy występ zespołu z występem DJ-a, ale ponieważ ja też zajmuję się didżejką, to… tak długo, jak fizycznie jestem w stanie, to DJ-em jestem ja, więc konferansjer na imprezie się nie zmienia. Muzycy o 1:30 albo jadą do domu (jak impreza jest w okolicach Warszawy) albo ktoś ich podwozi (i tak zazwyczaj w domu mamy kierowcę), więc oni pakują się i jadą, nie są obciążeniem dla nikogo. Nie masz takiej sytuacji, że jest godzina 3:30 i na scenie jest więcej ludzi niż na parkiecie. A z drugiej strony, ten DJ też nie ma funkcji zapchajdziury. Wspominaliśmy o repertuarze. I teraz popatrz: masz gościa na weselu – Krzysiek (to jest brat ojca panny młodej) – on ma za tydzień rocznicę ślubu. I on chce zadedykować swojej żonie Kawiarenki. Zespół tego nie gra… i on przychodzi po tej 1:30 i mówi: „Panie DJ-u, mam taką prośbę, ja rozumiem, wszystko fajnie tam gracie i tak dalej, ale my mamy taki utwór…”. I ja mogę spełnić jego życzenie, a on się ucieszy, ale on weźmie do tańca Krystynę, zatańczy… i masz, po pierwsze, to, że zespół nie katuje się tym, że teraz ktoś przyjdzie i powie: „Zagrajcie coś szalonego…”, a my tego nie gramy. Tylko masz etap imprezy, który jest po 1:30. To jest już mniej oficjalny etap. Każdy może przyjść zamówić, co chce. A jeżeli młodzi wyrazili zgodę – ja też z młodymi się spotykam i rozmawiam o każdym elemencie imprezy, więc czasem dostaję życzenia, listę repertuarową – to będzie zaraz mix pięciu numerów disco polo. Proszę bardzo: Jesteś szalona, Łobuzy, Ona tańczy dla mnie. Nie cieszę się z tego, nie jestem szczęśliwy, ale są ludzie na tej imprezie, którzy bawili się świetnie przy zespole, ale na co dzień słuchają disco polo i też są szczęśliwi, że ktoś szanował ten ich gust, taki jaki jest.

No właśnie, bo ty masz różne doświadczenia, i z graniem takich imprez, i też właśnie z klientami, i często ten klient, taki weselny – trudno od niego wymagać, żeby znał się na muzyce – on prostu chce się dobrze bawić. Przychodzi do ciebie, stara się coś tam wyartykułować: „Panie Marcinie, no, żeby było super i tak dalej…”. To jest dla niektórych ludzi najważniejszy dzień w życiu. 

Ale też jest w opisie zespołu, że zespół nie jest dla każdego i na każdą okazję. Zespół na prawie każdą okazję. I co ja zrobię z ludźmi, którym ewidentnie spodobało się nagranie, ale założenie jest takie: „oni mogą fajnie grać, ale my potrzebujemy disco polo. Chcemy, żeby zespół grał zawodowo… no, ale musi grać przez połowę imprezy disco polo”. To tłumaczymy grzecznie, że my nie gramy i jeżeli ludzie są nastawieni na disco polo, no to będą się irytować (a wiesz, bez alkoholu, to człowiek irytuje się po cichu, ale każdy z nas, jak się nabuzuje troszeczkę używkami, to pewne bariery gdzieś tam opadają… to jest i fajne, bo ludzie coraz lepiej się bawią, ale też, jak im coś nie pasuje, to coraz hałaśliwiej zgłaszają swoje uwagi). Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby przyszedł do mnie „Metal” na imprezie i powiedział: „Gościu, kiedy w końcu włączysz Slayera, ile można się bawić do tego, nie wiem, Perfectu czy czegoś tam…”. Ale zdarzyło mi się wielokrotnie, że przyszedł ktoś i powiedział: „Gościu, jak nie włączysz czegoś normalnego, to po prostu, no, zaraz cię stąd wyniesiemy”. No i, oczywiście, obywa się bez rękoczynów, gramy raczej fajne kulturalne imprezy, ale, wiadomo, alkohol też działa i – do czego zmierzam – bardzo ważne jest to (i to by było świetne, jak by na rynku muzycznym w Polsce to działało), żeby była fajna polaryzacja, nie na zasadzie: robię to, bo muszę. Tylko ktoś ma zajawkę na disco polo i jest zespołem, który robi disco polo i robi to zawodowo, gra na weselach, ktoś jeszcze się cieszy, że mój zespół gra disco polo, ktoś inny robi to, co my. Są zespoły, które grają na rockowo, znam takie zespoły – grają wesela typu: dwie gitary, bas, gary i darcie japy, a najbardziej popowy numer, jaki grają, to jest Maanam. A tak poza tym, to jest po prostu rockowizna, super. Natomiast, rzeczywiście uważam, że to połączenie zespołu z DJ-em daje szansę na to, żeby zawodowi muzycy nie bali się zagrać takiej imprezy i dali z siebie wszystko.

Jeszcze zanim przejdziemy do tych muzyków i powiemy o tym, w jaki sposób muzyk powinien według ciebie podchodzić do grania, to jeszcze porozmawiamy o wedding plannerach, bo też pewnie masz z nimi jakiś tam kontakt, to jest ostatnio popularne zjawisko. Ja też, grając czasem imprezy weselne, miałem okazję poznać takie osoby i różnie to bywa – czasem to są osoby wyluzowane, z którymi można się dogadać, które nie tworzą ciśnienia, chociaż mają jakiś tam harmonogram założony do wypełnienia, ale czasem jest tak, że to są osoby, które co do sekundy mają wszystko wyliczone i to już wiadomo z góry, że to się nie uda i po prostu zaczyna się robić ciśnienie.

Tak, tak – z wedding plannerami jest problem… to się zaczyna dużo, dużo wcześniej. Wiesz, bo jak jeszcze to jest zespół typowo agencyjny (używam takich określeń bardziej, żeby były to słowa klucze, nikogo nie chcę absolutnie urazić), to jest taki zespół, w którym po prostu muzycy skrzykują się na jakiś repertuar i tylko grają. Wtedy, jeżeli masz imprezę do poprowadzenia, to bierzesz zewnętrznego konferansjera czy wodzireja… nagłośnienie bierzesz od zewnętrznej firmy, oświetlenie od zewnętrznej i każdy element, i DJ-a też zewnętrznego. To działa sprytnie, wiele agencji tak funkcjonuje. My jesteśmy zespołem, który ma doświadczenie takie, że z jednej strony, oczywiście, możemy wystąpić tylko jako zespół grający koncert czy właśnie na weselu, ale ponieważ ja prowadzę imprezy i też prowadzę często klientów od początku, od podpisania umowy i o wielu rzeczach rozmawiamy, a klienci niemający wedding plannera o wielu rzeczach nie wiedzą, zadają pytania i przy ustalaniu planu, który im nie jest potrzebny, żeby to zrobić dla nich… ja zawsze mówię, że ja swoje wesele już miałem w życiu. To jest ich wesele, to są ich wesela, nie moje… Z wedding plannerami jest tak, że wedding planner planuje dużo więcej niż ja. On ma bardzo dużo odpowiedzialności. Generalnie świat się stał dużo bardziej roszczeniowy. Zwłaszcza klient, który ma pieniądze, wymaga tego, że skoro już płaci, to wszystko ma być tak, jak on sobie wymyślił, ale ma być super idealnie i często wedding plannerzy (niektórych znam bardzo blisko i się przyjaźnimy wręcz), z racji na taki prestiżowy trochę charakter zespołu – no, bo cena i to co robimy, niestety, plasuje nas – niestety i „stety” – w takiej półce prestiżowej. Niestety – dlatego, że naprawdę walczy się o klienta, tak, bo klienci są bardzo wymagający, a „stety” – dlatego, że robimy to co chcemy… ale, wracając do wedding plannerów, to jeszcze jest tak, że oni są zestresowani całym przedsięwzięciem, bo to jest wybór nie tylko tego, co będzie się działo na weselu i „zabawie weselnej”, za przeproszeniem, to jest najmniejszy problem… tylko jaki ma odcień suknia, że ta sukienka, która przyszła, ona nie do końca wygląda, jak ta, co była mierzona, bo ona była na większy wzrost i była podpięta i ona wtedy się układała. I to są rzeczy, których my w ogóle nie „kumamy”. Kurczę, suknia jest stara… Winietki – przy stołach rozmieszczono, karteczki z imionami – mogą obejrzeć na stronie dziesięć rodzajów, wybiorą jeden. Ale nie, oni godzinami rozmawiają o tym. Już są zamówione i wtedy dzwoni panna młoda, Agnieszka, do wedding plannerki, Agaty, i mówi: „Agata, wiesz co, bo ja ci ostatnio wysłałam zdjęcie i nie tak jest…” i ona wszystko wywala do kosza, zamawia kolejne… wiesz, i teraz wyobraź sobie, jeżeli ona ma tak dużo obowiązków, nie ważne ile zarabia, i później przychodzi zespół, i ona mówi zespołowi: – Słuchajcie, to tak, na wejściu przywitanie chlebem i solą jest przed salą. Zespół mówi: – Tak, no, ale my nie wychodzimy przed salę, wiesz my gramy ze sceny. A co możecie zrobić, bo tutaj młodzi chcieliby przed salę, tak tradycyjnie, bo oni są – młoda z Włodawy, młody z Lublina i tam zawsze tak jest, po prostu. – Tak, ale my tego nie robimy. – No, to co możemy zrobić? – No, nie wiem, co możemy zrobić. I wiesz, ona już się denerwuje i myśli sobie: „Kurczę, wzięliby po prostu „harmoszkę” jakąś – co, jak ktoś gra na klawiszach, to na „harmoszce” zagra czy na tym fleciku czy saksofoniku by zagrał, wokalistka weźmie coś tam, tamburyn i zaśpiewa Sto lat, kurczę, i jest robota zrobiona. Czemu oni nie chcą tego zrobić?”. I oczywiście, trzeba rozmawiać – oni nie chcą też takiej fuszerki, oni robią wszystko, żeby było profesjonalnie, ale na wielu rzeczach się nie znają, nie do końca rozumieją – ten taki sztywny plan wynika z tego, że oni są też jakoś rozliczani, jak coś nie wyjdzie – to my tego nie wiemy – ale klient, później się okazuje, że to zauważył. Są różni klienci i różne zespoły. Na przykład wiele zespołów mówi: „Dobra, my gramy czterdziestopięciominutowy set i schodzimy ze sceny” i teraz… kuchnia jest niegotowa z czymś, wedding plannerka, mama, goście siadają do stołów i nie ma w tym czasie niczego. To jest problem – bo wszyscy goście to zauważają, więc zaczyna ustawiać kuchnię z zespołem. Lepiej po półgodzinie, żeby mieć jeszcze te 15 minut zapasu zespołu. Powstaje, w dobrej wierze, taka po prostu wynaturzona koncepcja weselna, że ty stoisz po drugiej stronie i mówisz: „Kurczę, gdybym w piętnaście minut ustalił plan, zrobiłbym to lepiej, impreza byłaby luzem bez stresu, a tu się wszyscy stresują”, a jeszcze cokolwiek wyjdzie nie tak, to dziewczyna przychodzi i drze japę, bo już jej się ulewa, nie raz się to zdarza, bo emocje wchodzą w grę i nie pomagają.

Czyli po raz kolejny dochodzimy do wniosku, że trzeba po prostu z tymi osobami rozmawiać wcześniej…

Tak.

Bardziej poznać się nawet z tą osobą, żeby jakiś taki kontakt był, a nie, że spotykacie się dopiero na imprezie, a tam już jest „napinka”, dużo stresu…

Ja nawet przy imprezach z wedding plannerami robię co mogę, żeby było takie spotkanie przed imprezą. Wtedy też niestety pojawiają się emocje, które ja staram się żartem… typu Familiada, Karol Strasburger… Sucharek jakiś musi jakiś być wrzucony i czasem to pomaga, nie zawsze. Czasami widzę, że się jeszcze bardziej ludzie napędzają, że minuta spotkania została zmarnowana na głupi żart, ale rzeczywiście staram się nawet przy imprezach z wedding plannerami spotkać, przegadać plan. Powiedzieć, co my możemy zrobić, co uważam, że zadziała i dawać też własne sugestie różnych rozwiązań. My jesteśmy też bandem, który w razie czego jest gotów zagrać dłużej niż 45 minut, czyli zagramy godzinę – korona nam z głowy nie spadnie, ale bywają takie sytuacje, niestety, bardzo trudne, że przedłużany set o piętnaście minut bo – miałem tak w tym roku i to niedawno – tort ma być serwowany o dziewiątej, no to gramy do dziewiątej i o dziewiątej jest komunikacja, żeby zagrać dłużej, bo mają być zimne ognie na torcie… a nie ma zimnych ogni… No, dobra, to ile potrzebujecie? Piętnaście minut. Później się okazało, że szefowa wysyła pracownika do miasta obok, bo musi pojechać kupić coś, przywieźć. To nie jest piętnaście minut… jeżeli ktoś by powiedział, że będzie to trwało dłużej, to zrobilibyśmy przerwę i goście by sobie pogadali, potem byśmy grali dalej i tort był godzinę później. A tak, to w efekcie myśmy przedłużali ciągle po 15 minut i zagraliśmy set, który trwał godzinę czterdzieści – masakra. Wiesz, a ludzie są jeszcze „do zagrania”, tak, że trochę elastyczności czasem się opłaca, ale czasem się mści.

OK, powiedz mi trochę jeszcze, jak to jest od strony bycia muzykiem. Z jakim nastawieniem w ogóle taki muzyk powinien podejść do grania wesel? Jak sobie ułożyć te relacje z kolegami z zespołu, z tobą jako szefem, jeżeli na przykład trafiłby do ciebie do zespołu?

U mnie jest w miarę dobrze, bo ja osobom, które dołączają do zespołu, wysyłam link do Dropboxa, linki do prywatnych nagrań na Youtubie, gdzie mamy aranże kawałków, mamy kwity do numerów i często spotykam się z taką opinią – a właściwie zawsze – że jest w szoku, że to jest tak przygotowane. Ale musimy mieć świadomość, że masz od wszystkich plannerów kwity, że masz nagrywki i on wchodzi i tak naprawdę może wykonać pracę domową i wie, co będzie się działo i jest w stanie się przygotować. Wtedy jedna próba, dwie próby, a jak jest zawodowcem, w wyjątkowych sytuacjach, nawet bez próby, zależy jeszcze jaki instrumentalista jest w stanie zagrać imprezę.

Czyli dopuszczasz zastępstwo?

Musisz dopuścić zastępstwa, jeżeli zajmujesz się takim biznesem. Aczkolwiek, co zrobić, żeby nie mieć zastępstw? Trzeba ludziom dać dobrą jakościowo robotę. Czyli wracamy do punktu wyjścia czy jednego z pierwszych punktów. Jeżeli człowiek będzie miał więcej niż tylko pieniądze, będzie miał też przyjemność i będzie czuł, że nawet kiedy gra na weselu, to jest zespół prestiżowy, to rezygnować z tego będzie tylko w wyjątkowych sytuacjach. I ja tak samo bym rezygnował z tego w bardzo wyjątkowych sytuacjach, na przykład gdy zadzwoniłby do mnie Elton John (osobiście, bo od agentów nie odbieram telefonu [śmiech]) i powiedział, że jest potrzebny saksofonista. Takie podejście zawodowe pomaga bardzo i muzycy wchodzą w to, dobrze się z tym czują. Jeżeli ja wchodzę do innego zespołu na „wesółko”, na „dżobika”, to, niestety, liczę się z tym, muszę się z tym liczyć, że nie będę miał tak dobrze przygotowanych materiałów, że będę grał, być może, w składzie, w którym nie będę się czuł komfortowo. Dla mnie najważniejsze jest to, że wizerunek, który ja prezentuję sobą, to jest mój wizerunek, zawsze, nieważne, gdzie dołączasz. Możesz dołączyć do najgorszego DJ-a na świecie, co mi się zdarzało, bo na przykład ktoś mnie poprosił, a ja miałem wolny termin i słyszałem: „Marcin, zrobiłbyś show, resztę robi DJ…”. I ten DJ, to wiesz co robi? Włącza kawałek, wycisza, włącza następny i zgłaśnia. No, masakra – i playlista przygotowana. I teraz, ja mogę stać tam obrażony, że to w ogóle nie są warunki, w jakich ja chcę pracować, a mogę wziąć rurę, dać mu telefon, odpalić ze Spotify’a jakiś numer, bo on go nie ma, czy skądś tam, skąd mam swoje podkłady kupione…

I zrobić robotę…

… ale wiesz, podkładów nie mogę mu dać na pendrive’a, bo on nie włoży tam po prostu, więc daję mu telefon na „jacku”, on to wpina i szukam szybko utworów na Spotify’u, przygotowuję i robię show. Później, w niedzielę, dzwoni do mnie: „Marcin, może byś zagrał, bo mamy taką sztukę…”, albo ludzie na tej imprezie mnie zapamiętali – gdzieś tam ktoś podszedł, wziął wizytówkę, ja prezentuję siebie. Więc jeżeli idziesz grać gdzieś „dżoba” w zespole weselnym, dogrywać do DJ-a i tak dalej, i włożysz w to serce, i zrobisz z tego artystyczną sztukę, to zawsze ci się to opłaci, a w najgorszym wypadku – nie stracisz. Po prostu, to jest moja rada dla wszystkich. Wiesz, wiadomo, że musimy zarabiać i szukamy tych sposobów i te sposoby będą, niestety, cały czas nie do końca pokrywały się z wyobrażeniami.

Musimy zarabiać i szukamy tych sposobów i te sposoby będą, niestety, cały czas nie do końca pokrywały się z wyobrażeniami

A jeśli są zastępstwa, jeszcze wrócę do tego, i zdarza się to np. à propos wokali, to konsultujesz to albo informujesz klienta o tym?

Wiesz co, są czasami wypadki nagłe… Tak jest w ogóle w naszym przypadku – zazwyczaj jak są zastępstwa, to są to wypadki nagłe, czyli na przykład dzwoni do mnie w środę Monia i mówi: [szeptem] – Marcin, jest taka i taka sytuacja…

A ty mówisz: – Halo, halo, kto to?

[szeptem] – Marcin, już rozmawiałam z koleżanką na Messengerze… Rozmawiasz z dziewczyną i …

Jesteś zwolniona. 

Tak – to jest najgłupsze, co można zrobić w ogóle, gdy ktoś się wysypie na imprezie, zrobi coś źle (ale ewidentnie zawalił), jak ja parę razy – mam masę błędów w swojej historii, które mam w głowie i myślę sobie – po co? Po co ja to zrobiłem, bo wiesz… bo też mam jakiś charakter. Z ludźmi trzeba umieć rozmawiać, ze wszystkimi i nie należy psuć sobie układów, jeśli nawet z kimś się nie dogadujesz, to rozstań się, no, trudno. Po co robić jakieś sceny? To wraca… Dobra energia zawsze wraca, zła energia zawsze wraca – czego byś w życiu nie robił. A jak robisz coś takiego, jak ja, gdzie ewidentnie się podkładam wszystkim, bo pracuję z muzykami, którzy są świetnymi muzykami, lepszymi ode mnie – typu: wiem, że śpiewa obok mnie wokalistka i moim marzeniem by było, żeby grać w jej zespole… wiesz o co chodzi. Ale ja tutaj zarządzam sytuacją, więc to jest bardzo ważne, żeby umieć się dogadywać, i żeby był w tym element przyjaźni. I jeżeli ktoś się wysypuje w takiej sytuacji, to najgorsze, co może mieć, to pretensje – lepiej, gdy wtedy szukasz rozwiązań. Ja jestem tak dogadany z muzykami, że każdy sam szuka zastępstwa za siebie. To bardzo pomaga, bo też po prostu rozmawiam uczciwie od początku, że jeżeli ty nie możesz zagrać, bo się rozchorowałeś, cokolwiek – to ktoś, kto przyjdzie za ciebie zagrać, to on gra tak, jak ty byś zagrał, jeżeli on położy sztukę – to tak, jak ty byś położył. Czuj tę odpowiedzialność. To jest normalna sprawa. A że im się podoba praca w zespole ze mną i nam się wszystkim podoba, to też wkładają w to serce, ale też idziemy na kompromisy, bo jestem potrzebny, żeby przygotować takiego człowieka. To ja poświęcam mój czas, bo jesteśmy kolegami, pomagamy sobie. A co z klientem w takiej sytuacji? Jeżeli masz wesele i jest środa, a ja już jestem po spotkaniu omawiającym imprezę, to zastępstwo nie wpłynie na jakość imprezy w żaden sposób, to zdarza mi się już nie przekazywać tej informacji klientom, bo wiem, że to jest trochę nie w porządku, ale mam bardzo dużą rozterkę zawsze… Zależy od tego z kim rozmawiam i jacy są młodzi, jaki jest klient. I to jest też moje ryzyko, to się zdarza naprawdę bardzo rzadko, ale, jak się zdarza, to trzeba się zastanowić, czy taka informacja nie zburzy spokoju… Jak panna młoda ma wchodzić do kościoła z myślą, co się za chwilę będzie działo, bo nie ma naszej Moni kochanej, tylko jakaś tam inna wokalistka – to to jest bzdura, nie chcę jej tego zrobić, wiesz. A z drugiej strony, ja mam taką zasadę, że sto procent uczciwego biznesu – wszyscy wszystko wiedzą. Złota zasada, która, jeżeli jest przestrzegana, sprawdza się, więc generalnie, jeżeli sytuacja jest w jakiś sposób planowana z wyprzedzeniem, to klienci wiedzą, kto zagra, mają podany skład z imienia i nazwiska. Jeżeli ktoś jest na zastępstwie i chcą wiedzieć, kto to jest, to wysyłam nagrania – zazwyczaj to są zawodowcy. Wiesz, typu: nie gra nasz perkusista, więc gra – tak dla przykładu powiem – Marek Sadowski, wiadomo, świetny perkusista – czy, nie wiem, perkusista Brodki. I oni wiedzą, że to jest perkusista, który dobrze gra, czy na przykład z Organkiem gra, czy świetny bębniarz, którego znają z koncertów i mogą sobie posłuchać. Wtedy reakcje są pozytywne: „No spoko, Marcin, przecież znamy go, graliśmy niejedną imprezę, próby zrobiliśmy”. I tutaj jest totalny spokój, ponieważ – tak, jak w biurze – możesz się rozchorować i na spotkanie za ciebie idzie twój kolega, bo jesteś chory, masz L4. To tak samo tutaj. Nikt wesela nie przełoży, rok wcześniej podpisaliśmy umowę czy dwa lata wcześniej. Nie przełoży imprezy, dlatego, że akurat wokalistka ma zapalenie krtani.

Czyli, moglibyśmy to podsumować w ten sposób, że to zaufanie i ta relacja… i z kolegami z zespołu, i też z klientem – powiedzmy, że już jakaś jest – dają ci ten komfort, że możesz z tym klientem właśnie porozmawiać szczerze albo czasem nawet troszeczkę mu pomóc, nie mówiąc, że tu będzie jakaś zmiana… ale wiesz, że ci ludzie, z którymi będziesz pracował, którzy zostali ci poleceni na zastępstwo, których już jakoś znasz, zrobią tę robotę, że ten klient będzie zadowolony, bo już trochę go znasz i już jakąś relację nawiązałeś.

Tak, budowałem zaufanie. A jeszcze powiem ci tak – ja klientów informuję o tym, że nie jesteśmy ludźmi z żelaza i że ja mam zastępstwo za każdego muzyka przygotowane cały czas – bo mam, bo muszę mieć ludzi, którzy znają kwity, i którzy znają repertuar. Informuję ich, zanim podpiszemy umowę. Tak, że to jest sytuacja, kiedy ja w umowie mam zapis, że jeżeli coś komuś się stanie, to ja gwarantuję zastępstwo na podobnym poziomie. Tylko pojawia się pytanie, czy dawać informację w ostatniej chwili. Bo jeśli z wyprzedzeniem, to jest normalna sprawa, ale żeby człowiek się martwił czymś, czym nie powinien się martwić? To jest tylko ta rozterka. Myślę, że to jest uczciwie postawiona sprawa od początku.

Patrzę na czas nagrania. Mogę ci powiedzieć, że już teraz dzierżysz koronę pierwszeństwa, jeśli chodzi o długość podcastu…

As always… [śmiech]

Mam jeszcze dwa pytania, które muszę ci tutaj zadać. Jedno jest takie: Jest maj 2019 roku. Czy ty jesteś w stanie przewidzieć, co będzie hitem parkietu w tym sezonie?

Ja jestem zawsze trochę do tyłu, ponieważ my sprawdzamy, co zadziałało i robię to na zasadzie trochę didżejskiej. Robię sety didżejskie osobiście i sobie sprawdzam numery, które gdzieś tam wchodzą nowe. Ale to, że jest pięćdziesiąt osiem wyświetleń na Youtubie (i numer jest przyjęty ogólnie), nie znaczy, że się sprawdzi. Na przykład No roots – numer, który jest totalnie wypasionym numerem, i ja go uwielbiam…

Jest taki popowy, fajnie się go gra…

…gra się go super i chciałem go zrobić, no ale powiem ci, że ileś razy odpaliłem go na didżejce, miksując go, oczywiście – a ludzie schodzą z parkietu, jakoś nie czują tego. Nie wiem, to jest trochę tak, jak z Tede – Drina goni kolejny drin. A jeśli ktoś jest z mojego pokolenia i przy tym numerze trochę imprezował, to wychodzi na parkiet i wszyscy się bawią. Ale to nie jest numer, który włączę na imprezie sam z siebie. Tylko wtedy, kiedy mam feedback: „takie rzeczy nas kręcą”. Bardzo fajnie działają numery polskich muzyków. Na przykład teraz włączyliśmy do naszego programu utwór Początek. Numer, który nie do końca jest taneczny, ale z racji całej otoczki Męskiego Grania bardzo pozytywnie ludziom się kojarzy, a jest zupełnie niepopowy, nie taki nędzny, że tak powiem. Polska muzyka, którą da się zatańczyć i nie jest nędzna. Tak, to bardzo sztampowy przykład utworu, który jest nietaneczny, a „wchodzi”.

On „wchodzi” też basiście. Tam jest bardzo charakterystyczna linia basu. OK, zbliżamy się już do końca. Powiedz mi jeszcze – zawsze zadaję to pytanie – czym dla ciebie jest muzyka?

Wiesz co… moja żona często przypomina taką anegdotkę. Po tym pytaniu właśnie od razu przyszła mi ta myśl, więc opowiem (może to w ogóle nie pasuje do pytania, sorry). Wracałem z wesela, gdzie wszystko było z playbacku, łącznie z wokalami – przerobiłem naprawdę takie rzeczy i to jest koszmar… I wracałem jeszcze z Białegostoku wtedy, pociągiem… Szedłem spać, a ona przypomniała taką historię, której nie pamiętałem. Że jest godzina dziewiąta czy dziesiąta i spałem parę godzin… schodzę gdzieś tam, wchodzę do pokoju, wychodzę z drugiego, gdzie mam łóżko – takie wyższe, bo tam na antresoli sobie kimałem… ona była u mnie w domu, jeszcze nie była moją żoną wtedy. Wszedłem do salonu, wyjąłem płytę z półki, jazz big–band… czy coś takiego. Włożyłem do odtwarzacza, włączyłem na full, siedziałem tak skupiony przez dziesięć czy piętnaście minut, wyłączyłem, przeprosiłem wszystkich, powiedziałem: „Sorry, musiałem się odtruć”. I poszedłem spać.

Muzyka, według mnie – najważniejsze dla kogoś, kto kocha muzykę, kto się nią zajmuje – to powinna karmić duszę człowieka. To może być naprawdę ultra popowa muzyka – przykładem są zespoły: Kool And The Gang, które grały disco – cały tekst jest o tym, że „jest fajna impreza”, po prostu. Ale przez to, że robisz to z dusza, że cię to kręci, że się w to angażujesz, możesz grać najprostszą linię basu, najprostszy groove bębnowy i do tego proste dętki, powtarzające się… ale robisz to z serca, to masz tak dużo dodanej wartości, że karmi to duszę. Jak masz nakarmioną duszę, to już tylko wystarczy trochę podkarmić ciało, troszeczkę i jesteś szczęśliwym człowiekiem. I dlatego cieszę się, że mogę się tym zajmować zawodowo i wyjść na scenę zagrać, czy koncertowo, czy dla ludzi. Przede wszystkim, jeżeli ja gram dla ludzi, to karmię swoją duszę nie tylko tym, że słucham muzyki czy ją sobie gram dla siebie, ale również mogę dzielić się tym z innymi. To jest tak, jak zrobić operację i uratować komuś życie. Rozumiesz, masz świadomość, że on żyje dzięki tobie. Kawałek jego życia jest twoim życiem. Im więcej ludzi uratujesz, tym bardziej czujesz, że twoje życie jakoś tam się rozprzestrzenia, jest w świecie. To jest taka trochę idea karmy, ale mnie się podoba ta idea. I tego życzę wszystkim muzykom, po prostu, żeby ta muza była nie tylko obowiązkiem, pracą, sposobem na życie, ale również karmiła, po prostu, duszę.

Super. Marcin, bardzo ci dziękuję. Uważam, że ten odcinek jest bardzo ciekawy i powiedziałeś bardzo dużo praktycznych rzeczy, dzięki którym osoby zainteresowane graniem na estradzie – albo te, które już to robią i chciałyby sobie coś zmienić, albo zobaczyć, jak to wygląda z drugiej strony – będą miały właśnie okazję dowiedzieć się od ciebie, jak ty to robisz. Powiedz jeszcze, jak można cię znaleźć w sieci, jak można się z tobą skontaktować, gdyby ktoś chciał zadać jakieś pytanie, albo zapoznać się z twoim zespołem, z ofertą twojego zespołu, albo ktoś na przykład szuka zespołu na imprezę.

Czasem znajomi mówią: – Marcin, nie mam do ciebie numeru, tam mi Messengerem wyślij, na Facebooku. A ja mówię: – Słuchaj, jak wpiszesz w Google „Marcin Odyniec”, to jestem na pierwszej pozycji. Na pierwszej stronie chyba wszystkie wyniki to jestem ja, na drugiej, trzeciej – też. To wyszło trochę przypadkiem – dzieło pozycjonowania, różnych rzeczy, które robili i to, że ja się nie wstydzę numeru telefonu i podaję go, do siebie, na moich stronach, więc – wystarczy wpisać w Google „Marcin Odyniec SaxAndSix” – bez spacji koniecznie, bo to są tak krótkie słowa, że jak są spacje, to się ciężko wyszukuje, więc ja nazwę zespołu zawsze piszę bez odstępów. Można mnie tam też posłuchać – może moich artystycznych wykonań za dużo tam nie ma, bo ja dominuję głównie na Youtubie ofertowo, niestety… ale jeżeli ktoś ma jakieś pytania, to zapraszam – czy na mój fanpage prywatny (Marcin Odyniec), czy na fanpage mojego zespołu SaxAndSix. Można próbować napisać na prywatne konto facebookowe, aczkolwiek nie ukrywam, że czasami te wiadomości są filtrowane, a jak się napisze na fanpage’u, to one się wyświetlają po prostu. Czasem, jak mnie ktoś nie ma w znajomych, to lepiej bezpośrednio na fanpage napisać. Zachęcam do kontaktu, polecam wszystkim, którzy nie są muzykami, a chcą wybierać sobie muzykę na jakąś imprezę, żeby się poważnie zastanowili nad tym, co jest „po środku”, czyli ja sugeruję brać: albo świetnego DJ–a, który włączy nagrania, fajnie je zmiksuje, ewentualnie poprowadzi (albo też konferansjera); albo, jak brać zespół, to brać muzyków, którzy grają na żywo i się tym po prostu jarają… bo te rozwiązania „po środku”, to są w ogóle gdzieś tam za karę, ja je odradzam. My przecież graliśmy taką imprezę, która też jest bardzo fajnym rozwiązaniem, w którym ktoś oczekuje, że będzie na przykład muzyka specyficzna na imprezie i musi być w związku z tym DJ… ale na przykład chcielibyśmy, żeby na imprezie było trochę muzyki na żywo, fajnej, zawodowej. I myśmy tak grali imprezę w zeszłym roku.

Tak, zgadza się.

I to jest też bardzo fajne rozwiązanie, kiedy, do obiadu czy w przerwach, grają fajni muzycy – w trio, w duecie, to mogą być różne składy – i właśnie… karmią duszę. A później jest ten DJ, który spełni każde życzenie… nawet, jak są goście z Bułgarii, z Francji, z Hiszpanii – bo wiadomo, że zespół grający tylko angielską czy tylko polską muzykę jest nie do końca trafionym rozwiązaniem, a wtedy DJ zrobi świetną robotę. Tak że – polecam.

Marcinie – bardzo, bardzo dziękuję. Życzę ci udanego sezonu i udanych następnych sezonów i do następnego… trzymaj się, cześć!

Do zobaczenia. Najlepszego! Tobie też życzę jak najwięcej sukcesów, trzymaj się ciepło, cześć!

Przykład Marcina i jego zespołu, który zagrał już ponad kilkaset imprez, pokazuje, że da się tak zorganizować zespół tak zwany zarobkowy, by zadowoleni byli zarówno klienci, jak i muzycy, którzy w takim zespole grają. Po rozmowie z Marcinem doszedłem też do wniosku, że treści, które możesz tu usłyszeć, są ciekawe również wtedy, gdy sam planujesz zmianę stanu cywilnego lub taką zmianę planują Twoi znajomi. Myślę, że warto, abyś podesłał im link do tego odcinka, żeby go posłuchali, zanim podejmą decyzję o wyborze zespołu muzycznego na swoją uroczystość. Osobiście spotkałem się nie raz z sytuacją, że osoby zastanawiające się nad wyborem osoby, zespołu na swoją imprezę, nie biorą pod uwagę faktu, że owszem, może się zdarzyć, że jedzenie będzie gorsze, miejsce niekoniecznie będzie tak efektowne jak na zdjęciach z oferty, ale to co zapamiętają goście, to dobra lub zła zabawa, której przyczyną, której prowodyrami, są muzycy i wodzirej. Wybierając zatem zespół czy DJ-a, którzy niekoniecznie spełnią oczekiwania Twoich gości, może się okazać, że nawet specjalnie sprowadzony na tę okazję szef kuchni z Prowansji czy fantazyjnie udekorowana sala, za grube tysiące złotych, nie dadzą rady uratować imprezy, jeśli muzycy, których wynajmiesz, nie podejdą do tematu profesjonalnie i elastycznie.

I, już kończąc, zachęcam do tego, byś zapisał się na newsletter na stronie muzykalnosci.pl oraz będę zobowiązany, jeśli napiszesz mi recenzję w iTunes. Zdjęcia, które możesz zobaczyć na stronie z tym odcinkiem, czyli na: muzykalności.pl/05 zamieściłem, między innymi, dzięki uprzejmości Magdy Trebert.

I to by było tyle na dziś. Do usłyszenia w kolejnym odcinku podcastu Muzykalności!

Share This