Uczenie się grania od innych muzyków jest nieodłącznym elementem rozwoju każdego instrumentalisty czy wokalisty.
Szczególnie jeśli Twój nauczyciel jest na wyciągnięcie ręki – wtedy sprawa wydaje się prosta.
Co jednak w sytuacji, kiedy jesteś nauczycielem kilkudziesięciu tysięcy uczniów, z którymi nierzadko dzielą Cię setki kilometrów?
I jak przekazywać wiedzę, kiedy Twoi uczniowie są na różnym stopniu zaawansowania i w różnym wieku?
O tym, jak uczyć gry na instrumentach przez internet, rozmawiam z Szymonem Chudym.


Przydatne linki
Kurs: “Ćwiczenia, które działają” autorstwa Szymona
Podcast “Smart Passive Income” – Pat Flynn
Zespoły i osoby, które wymienia Szymon:
Szkoły muzyczne i uczelnie wyższe, które wymienia Szymon:
Uniwersytet Zielonogórski – Instytut Muzyki
Transkrypcja
To jest podcast Muzykalności – odcinek czwarty.
Jednym ze sposobów na to, byś rozwijał się muzycznie, poznawał nowe osoby, a przy okazji pomagał innym, mając dodatkowe źródło dochodu, jest uczenie gry na instrumencie przez Internet. Na pozór wygląda to całkiem łatwo – bierzesz gitarę w dłoń, włączasz kamerę i w kilka minut Twoja pierwsza lekcja jest gotowa. Zanim jednak zaczniesz to robić, warto, abyś zadał sobie kilka pytań przed publikacją Twojego pierwszego wideo w sieci. Jak bezboleśnie przekonać się, czy uczenie przez Internet jest dla Ciebie? Jak zorganizować swój czas, kiedy zdasz sobie sprawę, że Twój kanał na YouTube jest tak popularny, że więcej uwagi poświęcasz na odpisywanie na komentarze i maile, niż granie na instrumencie? I jak powinieneś przygotować się mentalnie na odbiór krytyki, która nieuchronnie pojawi się wraz ze wzrostem liczby Twoich subskrybentów? Z tymi, i wieloma innymi, pytaniami zmierzy się dzisiaj mój gość – gitarzysta, nauczyciel, twórca internetowy i szczęśliwy tata – Szymon Chudy.
Z tej strony Tomasz Glinka. Cieszę się, że słuchasz kolejnego podcastu Muzykalności! A jeśli jesteś tu po raz pierwszy i nie bardzo wiesz, o co chodzi, to zachęcam Cię do posłuchania odcinka zero, w którym wyjaśniam, czym jest mój podcast i opowiadam trochę o sobie. Pełną i aktualną listę dostępnych odcinków znajdziesz na stronie: muzykalnosci.pl w zakładce Odcinki. Jeżeli wolisz czytać, niż słuchać, albo chciałbyś wrócić do treści, o których mówię w którymś z odcinków, to przy każdym z nich znajdziesz pełną i aktualną listę linków do osób i stron wymienionych w danym odcinku. Tak, że nie musisz robić notatek na kolanie, ani martwić się, że coś Ci umknie – wystarczy, że wejdziesz na stronę i sprawdzisz dokładnie, o czym ja i moi goście mówiliśmy. Zachęcam Cię również do zapisania się do newslettera, dzięki czemu co dwa tygodnie dostaniesz ode mnie informację o nowym odcinku podcastu Muzykalności. W tym celu wpisz, proszę, swój adres e-mail oraz swoje imię w formatce, którą znajdziesz na mojej stronie, a następnie kliknij opcję „Zapisz się”. Po otrzymaniu potwierdzenia mailowego będziesz już zawsze na bieżąco. Muzykalności są też obecne w mediach społecznościowych: facebook.com/muzykalnosci.
Tematem dzisiejszego odcinka jest uczenie gry na instrumencie w sieci. Nie przedłużając, zapraszam Cię do rozmowy z Szymonem, po której wrócę jeszcze na chwilę solo.
Uszanowanie, Szymonie!
Cześć, witam Cię, Tomku, witam Słuchaczy.
Będziemy dzisiaj rozmawiać na temat uczenia innych gry na instrumencie muzycznym w Internecie. Ty akurat uczysz grać na gitarze, ale mam nadzieję, że to, o czym będziemy dzisiaj rozmawiać, przyda się każdemu instrumentaliście, który myśli o uczeniu innych. Porozmawiamy o tym, dla kogo takie zajęcie jest odpowiednie oraz jak wyczuć odpowiedni moment do rozpoczęcia działalności tego typu. Chciałbym, abyśmy poruszyli także temat technicznych szczegółów nagrywania filmów. Zanim do tego przejdziemy, opowiedz nam trochę o sobie: skąd jesteś, czym się zajmujesz (oprócz grania na gitarze), opowiedz o swoim wykształceniu i doświadczeniu muzycznym.
Nazywam się Szymon Chudy, pochodzę z Brzegu, gdzie od urodzenia mieszkam. Z zawodu jestem muzykiem. Tym, co spowodowało, że w ogóle zacząłem rozważać karierę muzyczną, był fakt, że ja zawsze chciałem grać dużo koncertów. W wieku około szesnastu lat to był mój podstawowy cel. Kochałem grać na gitarze i wiedziałem, że spełnienie odnajdę w graniu live. Udało mi się to zrealizować do tego stopnia, że dziś mam za sobą ponad siedemset koncertów, a w tym czasie mogłem grać i tworzyć z wieloma znamienitymi artystami, spośród których mogę wymienić Kamila Bednarka, Krzysztofa Cugowskiego, Mesajaha, Edytę Górniak. Tak, że mogłem bardzo fajnie ogarnąć te swoje młodzieńcze cele. Równolegle do tego, miałem pasję do uczenia innych.
Gitara w moim życiu zawsze była bardzo ważna i zawsze lubiłem dzielić się tą pasją z innymi – może dlatego, że pochodzę z rodziny nauczycielskiej. Zacząłem uczyć bardzo szybko – po roku, dwóch grania na instrumencie już pokazywałem koledze pierwsze akordy. Lubiłem to po prostu robić. W pewnym momencie mojego życia zdecydowałem, że, oprócz działalności zawodowej, będę również prowadził szerzej zakrojoną działalność edukacyjną. Ruszyłem ze swoją szkołą. Jednak bardzo szybko odkryłem, że ta szkoła, chociaż działała dobrze i miałem świetnych uczniów, zaczyna robić się uciążliwa pod kątem logistycznym. Jak sam doskonale wiesz, u nas, muzyków, ciężko jest o powtarzalność. Z punktu widzenia uczniów bardzo ważne było to, żebyśmy się widywali co tydzień o określonych porach (czy nawet częściej), natomiast my, muzycy, nigdy nie wiemy, kiedy wypadnie próba w danym tygodniu, jakiś wyjazd na 3 dni, albo nagranie. Bardzo szybko wpadałem w spiralę lekcji do odrobienia, zaległości, co mocno mnie frustrowało. To był moment, w którym stwierdziłem, że fajnie byłoby spróbować pójść w świat on-line – i tak powstał Guitar Way.
Okej, do tego jeszcze za moment przejdziemy, bo to jest jeden z ważniejszych tematów, o których będziemy dzisiaj rozmawiać. Powiedz mi jeszcze o swoim wykształceniu muzycznym, bo to też dla niektórych jest ważne, jeśli ktoś uczy.
Kiedy odpowiadam na takie pytania, to staram się pokazać background. W tej chwili mogę już powiedzieć, że mam wykształcenie muzyczne – zresztą wiesz o tym doskonale, bo poznaliśmy się na studiach muzycznych. To było tak: moja zawodowa przygoda zaczęła się od zespołu Star Guard Muffin i Kamila Bednarka, a kiedy Kamil pojawił się w Mam Talent, nasz zespół bardzo mocno odpalił. Ja wówczas byłem na drugim stopniu szkoły muzycznej i nie byłem w stanie pogodzić obowiązków szkolnych z działalnością koncertową. Graliśmy po sto osiemdziesiąt koncertów rocznie, więc nie było szans, żebym kontynuował moja edukację muzyczną w tamtym okresie. Z tych właśnie powodów przerwałem drugi stopień wrocławskiej „Jazzówki” i do formalnej edukacji muzycznej wróciłem dopiero kilka lat później – wtedy, gdy nie grałem już z Kamilem i szukałem jakichś dróg własnego rozwoju. W ten sposób znalazłem się na Uniwersytecie Zielonogórskim, gdzie zresztą mieliśmy okazję się poznać.
Tam się poznaliśmy, tak. Wspomniałeś o współpracy z Kamilem Bednarkiem oraz Krzysztofem Cugowskim. A jak dzisiaj wygląda Twoje koncertowe życie? Z jakimi zespołami współpracujesz?
To jest bardzo piękne pytanie. Piękne dlatego, że odpowiadając na nie teraz, mogę wiele osób rozczarować… Moje życie się trochę zmieniło, ponieważ stałem się mężem, a potem tatą i trochę zaczęło mi przeszkadzać ciągłe życie w trasie. Nawet po tym, jak zakończyłem już współpracę z Kamilem, a zespół Star Guard Muffin został zawieszony, to bardzo szybko doprowadziłem do sytuacji, w której znów grałem około osiemdziesiąt do stu koncertów rocznie – z tym, że już z różnymi projektami. I, jak pewnie można sobie wyobrazić, to, że gra się tyle koncertów, nie znaczy że nie ma nas tyle w domu – bo bardzo często zdarza się, że jeden koncert wymaga dwóch dni, szerszej logistyki, więc summa summarum nie było mnie ponad pół roku w domu.
Prawie jak na kontrakcie!
Prawie jak na statku, tak [śmiech]. Zdałem sobie z tego sprawę któregoś lata, właściwie już po sezonie, czyli bardziej na jesieni. Szedłem sobie i zacząłem myśleć: kurczę, zrobiłem w tym sezonie trzydzieści tysięcy kilometrów i gdyby to wszystko zliczyć, ile dni mi to pochłonęło, ile kasy wydałem na transport, na logistykę, ile miałem z tym trudności… Wiadomo, często jest tak, że jeśli ktoś chce grać tyle koncertów i nie ma jednego intratnego projektu, to musi jeździć do różnych miejsc – i tak, na przykład w piątek gram zastępstwo u Mesayaha w Suwałkach, a w sobotę mam koncert ze swoim zespołem gdzieś w Zakopanem. I ta logistyka pomiędzy dwiema imprezami leży po mojej stronie, nikt mi za to nie zapłaci, nikt za mnie tego nie załatwi. Zdałem sobie wtedy sprawę, że finansowo to wcale się tak nie opłaca, a w domu mnie nie ma… Im dalej w małżeństwo, im więcej doświadczeń życiowych i rodzicielskich, tym bardziej zacząłem sobie zdawać sprawę z tego, że chyba wolę być przy moich dziewczynach. Zatem, odpowiadając na pytanie, jak teraz wygląda moje życie koncertowe (trochę daleko zabrnąłem w tej historii [śmiech]) – pokończyłem wiele współprac i tak naprawdę teraz nie mam żadnego stałego zespołu, z którym gram. Współpracuję natomiast na stałe z Teatrem Piosenki, z którym gramy obecnie przepiękną sztukę we Wrocławiu. Ale nie jest to nic spektakularnego – tak, jak jeszcze rok czy dwa lata temu wciąż grałem sześćdziesiąt, osiemdziesiąt koncertów rocznie, tak teraz, na ten sezon, mam zaplanowane poniżej dziesięć i… strasznie się z tego cieszę! To było moim celem – ale też budziło wielkie obawy.
No tak, bo to jest też kwestia tego, że wielu ludzi sobie nie zdaje sprawy, że to są pewne etapy. Teraz przyszedł taki etap, że odpuszczasz koncertowanie – nie znaczy to, że nie jesteś muzykiem, że tego już nie lubisz, tylko po prostu przyszedł etap na to, żeby zająć się rodziną. Myślę, że dobrze jest zdawać sobie sprawę z tego, że to nie zawsze jest tak, że jedziesz na fali, płyniesz i robisz jakieś ewolucje, tylko czasem po prostu trzeba odpuścić, zejść na brzeg, odpocząć i zebrać energię na coś nowego – może dojrzalszego, albo zupełnie innego od tego, co robiłeś do tej pory. Okej, przejdźmy do Guitar Way, czyli tego, co zajmuje cię pozakoncertowo. Co to w ogóle jest? To jest blog, vlog, warsztaty?
Guitar Way to jest projekt, który powstawał w mojej głowie przez bardzo wiele lat. Tak naprawdę całe życie pasjonowałem się dwiema rzeczami: muzyką i informatyką. I w pewnym momencie po prostu podjąłem decyzję, że jednak będę muzykiem, ale te informatyczne zainteresowania (które głównie oscylowały wokół stron internetowych) zostały. I cały czas gdzieś tam się tym zajmowałem: czy robiłem komuś stronę, czy mojemu zespołowi, i tak dalej. W pewnym momencie stwierdziłem, że bardzo fajnym połączeniem tych moich pasji byłoby stworzenie bloga – bo mógłbym zbudować stronę internetową, prowadzić ją, byliby ludzie którzy by na nią wchodzili. I tak powstało coś, co się nazywało Gitara TV, czyli pierwsze wcielenie Guitar Way. To był projekt, który powstał właśnie po to, żebym mógł się dzielić w Internecie swoimi gitarowymi przemyśleniami. Poza tym był to dla mnie rodzaj terapii, bo bardzo bałem się potencjalnego hejtu, a mówiąc szerzej: bycia na pierwszym planie. Wiem, że może wydawać się to śmieszne – w końcu grałem koncerty dla dwudziestu, trzydziestu tysięcy ludzi – ale nie umiałem sobie wyobrazić gadania do kamery. W zespole (tak zawsze się śmieję) odpowiedzialność rozkłada się na wszystkich, a tutaj jesteś sam na sam z kamerą.
Tak, a szczególnie ta odpowiedzialność spada na wokalistę. A jak długo istnieje Guitar Way?
Może powiem inaczej: Gitara TV powstała 10 czerwca 2015 roku. Przez „powstała” mam na myśli to, że ujrzała światło dzienne – czyli mamy około cztery lata. Natomiast wcześniej (od około 2012 roku) tworzyłem różne filmy, ale bałem się je opublikować. Później zacząłem studia i to był czas, gdy poczułem, że nie dam rady nagrywać filmów, które były dla mnie bardzo stresujące i czasochłonne. Chciałem przejść w bycie blogerem, zamiast kręcić filmy na YouTube, jednak to mi kolidowało z dotychczasową nazwą, Gitara TV, która już bardzo mocno sugerowała formę materiałów. Wtedy stwierdziłem, że tak naprawdę, to gitara jest moją życiową drogą – bo nie jest tylko moim zawodem, ale też spełnia wiele innych istotnych ról w moim życiu. I tak narodził się pomysł na nową nazwę – Guitar Way, która funkcjonuje gdzieś od 2016 roku.
Przed naszą rozmową rzuciłem okiem na Twój profil na YouTube i na stronę internetową. Widziałem, że już dobiłeś do grubo ponad dwudziestu tysięcy obserwujących!
Nawet chyba jest dwadzieścia cztery tysiące osób.
To gratuluję – super wynik, jak na cztery lata funkcjonowania (niecałe cztery lata, tak naprawdę). Widziałem też, że Drężmak z Luxtorpedy jest absolwentem twojego kursu – czy mogę tak go nazwać?
Jest uczestnikiem kursu i ogląda również treści publikowane na kanale YouTube.
To jest też fajna rekomendacja, że ktoś, kto jest w tej branży i sporo gra, korzysta z Twojej wiedzy. Powiedz mi, kim są odbiorcy Twoich treści?
Ja bardzo lubię, jak ktoś mi zadaje to pytanie i zawsze wtedy odpowiadam, że ja celuję (o czym, zresztą, piszę na moim blogu) w ambitnych gitarzystów, którzy chcą wyjść na wyższy poziom. Czyli tworzę dla osób, dla których gitara jest na tyle istotna, że zwracają uwagę na to, jak grają. Natomiast wspaniałym odkryciem, które miałem, było to, że pośród mojej grupy docelowej znajduje się bardzo dużo osób w wieku około sześćdziesięciu lub siedemdziesięciu lat, które sięgają po instrument po raz pierwszy! Czyli są to osoby, które – mówiąc wprost – szukają jakiejś pasji na emeryturze i znajdują ją w formie gitarowej. Nigdy w życiu nie przypuszczałem czegoś takiego – a to jest całkiem spora grupa obserwujących mój kanał osób. Staram się trafiać do osób, dla których granie jest na tyle istotne, że chcą poświęcić na to czas i zaangażować się w swój muzyczny rozwój.
A powiedz, w których mediach jesteś obecny, a w których nie – i dlaczego.
Mowa o mediach społecznościowych, tak? Ja funkcjonuję przy pomocy dwóch platform: jedną z nich jest mój blog (guitarway.pl), a drugą jest kanał na YouTube o takiej samej nazwie. Oczywiście poza tym mam profil na Facebooku, i na Instagramie, natomiast treści edukacyjne są publikowane głównie przez te dwa media, które wymieniłem na początku.
Mając już doświadczenie ze swoimi kursantami i osobami, które wracają się do ciebie o pomoc, powiedz mi, z jakim najczęściej problemem masz do czynienia?
Tych problemów jest bardzo dużo, bo jednak przekrój osób, które przeglądają Guitar Way i oglądają moje filmy, jest bardzo duży. Przekrój rozumiany, jako przekrój poziomu umiejętności, doświadczeń. Są ludzie, którzy piszą do mnie: „kurczę, zobaczyłem twoje filmy i stwierdziłem, że spróbuję grać na gitarze”, a są tacy, którzy pytają o możliwości alterowania dominanty w progresji. Czyli, jak widać, przekrój jest strasznie szeroki i staram się, mimo wszystko, robić filmy „na zmianę” – takie, które pomogą zarówno komuś, kto chce zostać „królem ogniska”, a także komuś, kto chce zostać bardziej wprawnym muzykiem. Generalnie, jakbyś mnie zmuszał, żebym opisał jeden najczęściej powtarzający się problem, to byłaby to kwestia tego, co robić i w jakiej kolejności. Kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu głównym problemem był dostęp do informacji. Natomiast dzisiaj prawdziwa trudność leży w odpowiednim filtrowaniu tych treści – tym bardziej, że w kwestii muzyki, mamy w Internecie wiele osób, które publikują treści nie do końca poprawne pod względem chociażby nomenklatury muzycznej. Ja mam do tego bardzo duży luz, bo dopóki ktoś czyni dobro dla innych i ktoś inny z jego materiałów coś wyciąga, to dla mnie bomba. Natomiast wydaje mi się, że, generalnie, ilość tych materiałów prowadzi do tego, że ludzie są skonfundowani i w związku z tym potrzebują jakiegoś drogowskazu, jakiejś drogi – takiego Guitar Way, który będzie poukładany i powie: teraz zrób to, potem to, i dostaniesz dzięki temu taki efekt.
Dzisiaj prawdziwa trudność leży w odpowiednim filtrowaniu treści.
Rozmawialiśmy o tych problemach, z którymi zgłaszają się twoi kursanci czy osoby, które śledzą twój kanał. I to na pewno stanowi też jakąś inspirację dla ciebie do nagrywania kolejnych odcinków. A gdzie jeszcze znajdujesz pomysły na kolejne tematy?
Dobre pytanie. Ja, przede wszystkim (jak wielu blogerów) prowadzę newsletter, za pomocą którego informuję moich czytelników i widzów, kiedy pojawi się kolejny materiał. Każdą kolejną osobę, która zapisuje się do newslettera, pytam o jej palący problem, o coś, w czym mogę pomóc. Wprawdzie obecnie, przy tak dużej liczbie obserwatorów, nie jestem w stanie odpowiedzieć na wszystkie mejle (o czym mówię też zawsze wprost), natomiast prawda jest taka, że wszystkie te mejle czytam i skrzętnie notuję z nich pomysły na odcinki. I to bardzo dobrze działa.
Czytam wszystkie mejle od czytelników i skrzętnie notuję z nich pomysły na odcinki – to bardzo dobrze działa.
À propos braku czasu, powiedz mi, jak wygląda Twój tydzień w kontekście koncertów, życia prywatnego i pracy nad Guitar Way. Ile czasu na to poświęcasz?
Tak, jak mówiłem – chyba najtrudniejszy był ten okres przejściowy, czyli moment, w którym miałem i studia, i osiemdziesiąt koncertów rocznie, i żonę, i biznes w sieci – może nie biznes, bo wtedy to była bardzo społecznościowa akcja, polegająca tylko na publikowaniu filmów. To był mega ciężki czas, jak pewnie można sobie wyobrazić. I to jest powód, przez który stwierdziłem, że muszę zacząć odejmować ze swojego życia pewne rzeczy – stąd też taka zmiana w liczbie granych koncertów.
To też jest taka złota zasada dotyczącą muzyki – że lepiej ująć, niż dodawać kolejne miliony dźwięków.
Tak, ja myśle, że to jest wręcz taki truizm życiowy. Ogólnie czasem mniej znaczy lepiej, prawda?
A materiały w Guitar Way pojawiają się regularnie, masz jakiś plan wydawniczy?
Na ogół staram się, żeby te odcinki pojawiały się co tydzień, ale w tej chwili mam lekkie życiowe zamieszanie, ponieważ niedługo będziemy się przeprowadzać z żoną, więc nie jestem w stanie dochować tej regularności. Zamierzam dobrze się do tego przygotować, tak, żeby w przyszłości robić to regularnie. Zatem, odpowiadając: generalnie odcinki są co tydzień, ale teraz zrobiłem sobie wakacje, chciałem odpocząć. W marcu mieliśmy premierę kursu, nową edycję, i to jest zawsze strasznie pracochłonny czas. Nie chcę powiedzieć, że to jest wyniszczające – bo to jest wspaniałe uczucie, jak ludzie zapisują się na kurs, jak wspólnie zaczynamy go przerabiać – ale fakt jest taki, że jestem bardzo zrażony do komputera po czasie tak intensywnej pracy. Faktycznie, od marca z tą regularnością jest różnie, ale mam mocne postanowienie poprawy – jak tylko zdam egzaminy na akademii, to będę się brał do roboty.
A czy praca nad Guitar Way rozwija cię, jako muzyka? Czujesz taki rozwój instrumentalny, mentalny?
Na pewno rozwija jako nauczyciela. Ogólnie uważam, że do nauczania czegokolwiek trzeba mieć odpowiedni charakter i odpowiednie podejście. Chociaż zależy, jak kto do tego podchodzi, bo właściwie YouTube przyjmie wszystko, można robić, jak się chce. Natomiast ja patrzę na to tak, że jest to suma moich doświadczeń w lekcjach face to face. Gdy nagrywasz filmik o akordach barowych, to masz tylko jedną szansę, żeby przekazać ten komunikat. Uczeń na lekcji może cię dopytać, o co ci chodziło, a w filmiku – nie. Wiadomo, są komentarze, ale niewiele osób finalnie decyduje się na ich napisanie, dlatego raczej trzeba dbać o to, żeby ten komunikat był od początku do końca pełny. Trzeba przewidywać, o co ktoś mógłby cię zapytać, i tak dalej. Więc to jest na pewno bardzo rozwijające, szczególnie w kontekście zagadnień teoretycznych czy harmonicznych, gdzie tę wiedzę trzeba dozować stopniowo. Musisz zastanowić się, co może być niejasne w tym, co mówisz. Ja to myślenie już mam posunięte do tego stopnia, że już się żona na mnie wściekła, bo czasem, jak jej coś tłumaczę, to tłumaczę za bardzo… [śmiech]
Do nauczania czegokolwiek trzeba mieć odpowiedni charakter i odpowiednie podejście.
Trochę wyprzedziliśmy moje następne pytanie. Rozmawiamy o tym, jak to uczenie w Internecie, może cię rozwijać, ale porozmawiajmy teraz o predyspozycjach. Ja miałem taką sytuację z moim znajomym, świetnym muzykiem, z którym czasem grywam: poprosiłem go, aby wyjaśnił mi na pianinie (on jest akurat pianistą) jakąś tam progresję, bo ja się z nią męczyłem (nie jestem pianistą, fortepian mnie gryzie). No więc on, niewiele myśląc, usiadł do fortepianu, otworzył klapę, zagrał w zawrotnym tempie to, z czym ja się męczyłem od kilku dni, potem zagrał to jeszcze w różnych przewrotach, zaimprowizował, i dodał: „no, patrz, to proste, nic nie ma do grania!”. Ja nic z tego nie zrozumiałem. A wiedziałem, że jak zacznę go dopytywać, to będzie oburzony, dlaczego ja tego nie rozumiem. Zatem moje pytanie jest takie: jakie predyspozycje trzeba mieć, jeżeli ktoś myśli o tym, żeby uczyć – a szczególnie uczyć w Internecie gry na instrumentach.
Ja bym to przede wszystkim rozgraniczył i zaczął w ogóle od uczenia. Wydaje mi się, że, aby uczyć czegokolwiek w Internecie, dobrze jest mieć pojęcie o nauce na żywo, face to face. Ja nie mówię, że to jest wymóg i nie rozciągałbym też tego na wszystkie dziedziny – to jest tylko mój pogląd, jeśli chodzi o nauczanie muzyki. Dlaczego? Dlatego, że dopiero, gdy masz możliwość przedstawienia komuś jakiegoś tematu, to możesz się zorientować, jak ci to wychodzi. Jeśli dziesięciu osobom coś powiedziałem i te dziesięć osób za każdym razem pytało mnie: „ale o co chodziło?”, to może to nie jest problem w tym, że te osoby są głupie i nie rozumieją, tylko może ja po prostu źle tłumaczę. I to sprowadza nas do takiej chyba najważniejszej cechy według mnie, jaką jest empatia. Powiem tak: ja obserwuję w naszej branży coś takiego, że mamy bardzo wielu niespełnionych muzyków, którzy nie są w stanie żyć z muzyki, co zawsze było ich celem.W związku z czym wybierają nauczanie, bo to jest najbliżej tego, co chcieliby robić, i robią to tylko dlatego, że to jest jedyny sensowny pieniądz. I prawda jest taka, że jeżeli są to jedyne motywacje tej osoby, to nie jest to dobre.
Aby uczyć czegokolwiek w Internecie, dobrze jest mieć pojęcie o nauce na żywo, face to face.
Ja sam w pewnym momencie stwierdziłem, że nauczanie to jest sensowny dochód comiesięczny, a koncerty różnie wypadają, prawda? Mamy lepszy sezon i gorszy. Od strony biznesowej, to nauczanie jest całkiem spoko wyjściem. Ale to nie była moja jedyna motywacja. Zawsze lubiłem coś takiego, bo wiedziałem, ile dla mnie znaczy ta chwila, jak mi się zapala jakaś lampka. Wiedziałem, jak się czułem, gdy pojechałem na warsztaty z Markiem Raduli i on powiedział: „To jest płyta Tonika, masz, graj solówkę!”. A ja myślałem, że improwizowanie jest umiejętnością zarezerwowaną dla geniuszy, nie sądziłem, że się można tego nauczyć. I tyle razy widziałem tę iskrę w oczach u innych ludzi, że to się w pewnym momencie stało uzależniające. A to, co mnie w tym wszystkim uzależniało, to była sytuacja, gdy ktoś wychodzi z lekcji i mówi: „kurde, wow, a to tak działa!”. I to jest to, co daje mi radość. Wydaje mi się, że to się bierze właśnie z empatii, że dokładnie wiem, co oni czują, bo to bylo to samo uczucie, które ja właśnie wtedy poczułem na warsztatach u Marka Raduli. To tylko przykład, bo takich momentów miałem oczywiście więcej. A druga kwestia – jeśli chodzi o Internet – wydaje mi się, że bardzo ważne jest to, aby umieć przewidywać pytania i starać się wcześniej do nich odnieść, wtedy ten komunikat wydaje się bardziej kompletny i to jest mega istotne. A trzecia sprawa, która osobiście jest dla mnie istotna, to żeby po prostu być sobą. Żeby pamiętać, że Internet to nie jest akademia muzyczna, tam nie wychodzi pan i nie mówi: „Dzisiaj rozmawiamy o skali frygijskiej. W skali frygijskiej mamy dźwięki takie i takie. Służy to do grania na akordzie takim i takim. Proszę bardzo. Dziękuję”. Internet, a szczególnie YouTube, jest takim miejscem, gdzie można pokazać trochę siebie, trochę zażartować, czasem opowiedzieć jakąś anegdotę. Więc wydaje mi się, że ludzi ciągnie właśnie do takich osób, które sprzedają swoją wiedzę w fajnej otoczce entertainmentowej, na zasadzie: fajnie się ogląda, a przy okazji się uczę [śmiech].
Internet, a szczególnie YouTube, jest takim miejscem, gdzie można pokazać trochę siebie, trochę zażartować, czasem opowiedzieć jakąś anegdotę.
No tak, bo to działa tak, że jesteś kumplem dla osób, które do ciebie przychodzą, zwracasz się do nich per „ty”, nie tworzysz bariery nauczyciel-uczeń, nie myślisz sobie: „ojej, ja teraz będę uczył skali frygijskiej, więc jest napinka i garnitur”.
Nie, nie, właśnie nigdy nie chciałem tak robić i wydaje mi się, że to mega dobrze zadziałało. Poznałem bardzo wiele osób – między innymi serdecznego przyjaciela, który napisał do mnie po tym, jak dostał ode mnie newsletter, i tak zaczęliśmy rozmawiać. W tej chwili się przyjaźnimy, nasze rodziny też się znają i rozmawiamy często, i to jest mega. Nie byłoby tak, gdybym ja był taki strasznie formalny w tym wszystkim. A w zeszłym roku na każdym koncercie, który zagrałem, był ktoś, kto czyta Guitar Way. I to jest mega fajne. Wydaje mi się, że gdybym ja tworzył jakąś ścianę: „proszę do mnie nie podchodzić, bo ja jestem Panem Youtuberem” (gdzie, tak naprawdę, przy skali naszych polskich Youtuberów, to mój kanał, to jest jak płotka), to by po prostu nie działało, byłoby w niezgodzie ze mną.
Tu poruszyłeś dość istotny temat. Jesteś obecny w Internecie w sposób profesjonalny, ale jednocześnie taki kumpelski – a w jaki sposób Twoja obecność w Internecie wpłynęła na Twoje życie zawodowe, jako muzyka instrumentalisty? Czy masz więcej grań przez to?
Wiesz, wydaje mi się, że bezpośrednio – nie. To znaczy, to się bardzo zmienia, ale kiedy zaczynałem robić Gitarę TV, miałem bardzo wiele kąśliwych uwag ze strony kolegów po fachu – szczególnie, gdy zacząłem publikować materiały skierowane głównie do osób początkujących. Moje myślenie było takie: ja chciałem początkowo robić kanał o takich rzeczach, którymi sam się zajmuję, ale bardzo szybko zorientowałem się, że w Polsce jest stosunkowo niewiele osób, które takie tematy interesują, bo są to treści już na poziomie średniozaawansowanym, czasem wręcz zaawansowanym. Stwierdziłem, że skoro jest tyle osób początkujących, które szukają wiedzy, jak złapać ten sławny F-Dur czy jak zagrać bicie – to dlaczego nie nagrać tego dla nich, skoro uczę tego dzieciaki od dziesięciu lat? I w momencie, jak nagrałem taki filmik po raz pierwszy, to koledzy mówili z szyderą w głosie: „no, proszę, proszę, uczysz grania przy ognisku, brawo!”. Dzisiaj myślę, że ludzie patrzą na to zupełnie inaczej, bo muzyczny YouTube wystrzelił, mamy kupę ludzi, mamy też kanały stricte gitarowe, które mają milion subów. Ale wciąż chyba nie ma takiego docenienia. Na przykład, jeżeli ja wysyłam w newsletterze informację, że gram tutaj koncerty z tą i tą osobą, i zapraszam, jeżeli chcecie to wpadnijcie, to fakt jest taki, że na takie zaproszenie zawsze ktoś odpowiada. Ale niestety zespół nie postrzega tego, jako wartość dodaną. A tak naprawde, jesli spojrzeć na to, co robię w sposób skalowalny, to gdyby mój kanał, na przykład, urósł dziesięciokrotnie i, zakładamy, że w sposób laboratoryjny wzrosłaby dziesięciokrotnie liczba osób przychodzących na moje koncerty, to z perspektywy zespołu, który gra na przykład za bilety czy za bramkę, to jest już odczuwalna korzyść.
Tak, właśnie niewiele osób, tych zespołowych, może pomyśleć w ten sposób, bo to już jest takie myślenie bardziej w przód, szersze. Tu poruszyłeś dość istotny temat krytyki. Powiedz mi, jak to jest. Bo gdybym był osobą, która chciałaby uczyć kogoś w Internecie, na pewno zadałbym sobie pytanie, jak mam sobie radzić z podważaniem moich kompetencji nauczyciela.
To jest bardzo dobre pytanie, bo YouTube w pewnym sensie nie ma litości, jeśli chodzi o krytykę, bo bardzo łatwo jest założyć sobie anonimowe konto i napisać komuś kilka przykrych słów. Muszę powiedzieć, że ja i tak mam bardzo dobrą sytuację. Mój kolega po fachu, Bartek Zelek, który ma ksywę Bazok, i pod taką nazwą prowadzi swój kanał gitarowy (bardzo fajny zresztą) na polskim YouTubie, doczekał się naprawdę poważnego hejtera, który komentował mu filmy z dwudziestu czy trzydziestu kont. Mnie to nie spotkało, ale widzę kolegów, którzy nikomu nic złego nie zrobili, a dostają takie bitki. Ja bardziej spotykam się z krytyką stricte wyglądową – że moje nazwisko niekoniecznie idzie w parze z moim aspektem wizualnym.
Przyznaję, ja też miałem pewny dysonans na początku naszej znajomości [śmiech], ale Ty to bardzo fajnie rozbijasz, więc nie mam z tym problemu.
Ja zawsze wspominam sytuację, gdy, po jednym z koncertów z Kamilem, podpisywałem jakimś fankom płyty. I usłyszałem, jak jedna dziewczyna mówi do drugiej: „Chudy? To jakaś ksywa?” [śmiech]. Ja mam do tego luz, natomiast wyglądam, jak wyglądam. Fakt, to jest moja wina, powinienem coś z tym zrobić, próbuję – natomiast czasem sposób, w jaki przekazywany jest ten komunikat w Internecie, nie jest najdelikatniejszy. Kiedy zakładałem kanał na YouTube wiedziałem, że będę musiał się z tym zmierzyć, czego strasznie się bałem, ale była to dla mnie dodatkowa motywacja. Stwierdziłem, że już nie będę tego dłużej odkładał. Tak, jak powiedziałem wcześniej: od 2012 roku, gdy zacząłem coś robić w tym kierunku, do 2015 roku, to jest trzy lata – tyle zajęło mi myślenie, co będzie, jeśli mnie ktoś skrytykuje. No i cóż, są takie osoby, ale to jest jedna osoba na tysiąc, jedna na pięćset. Chociaż ostatnio mieliśmy taką polemikę na grupie, gdy jedna osoba zapytała o jakiś teoretyczny aspekt i ja jej odpisałem, że, niestety, moim zdaniem źle to postrzegasz, ale ta osoba się kłóci i kłóci. W końcu do dyskusji włączyło się kilku moich kolegów (nieproszonych, tak po prostu naturalnie wyszło) i tłumaczą mu, że to nie tak, że tutaj kolega ma rację. A on cały czas się bronił i na koniec skwitował: „ja nie będę z wami dyskutował, bo ja skończyłem pierwszy stopień na akordeonie i wiem lepiej!” [śmiech]. Więc, jak widzisz, jest polemika i „polemika”. Zabolałoby mnie, gdyby przyszedł do mnie jakiś uznany muzyk i powiedział: stary, robisz to źle. Zabolałoby, ale wyciągnąłbym wnioski i to poprawił. Ale dziś, kiedy po prostu pojawia się ktoś, kto pisze komentarze typu: „Ciulowe – łapka w dół”, to okej, jego sprawa.
Ja jeszcze przed naszą rozmową miałem okazję wysłuchać jednego odcinka podcastu Pata Flynna, którego pewnie też kojarzysz. I on właśnie mówił o krytyce i byciu influencerem. Porównał tę sytuację do kubła z krabami (to taki amerykański przykład). Chodzi o to, że jeżeli jakiś krab zaczyna wychodzić, to inne kraby zaczynają go łapać i ściągać w dół, ponieważ nie chcą, żeby on z tego kubła wyszedł. I to jest trochę na tej zasadzie: jeżeli Ty się gdzieś pokazujesz, wybijasz – nie w sensie demonstrowania tego, że jesteś świetnym gitarzystą, ale po prostu, próbujesz wyjść poza ten szereg – to zawsze znajdzie się taki krab, który będzie Cię chciał ściągnąć w dół, z powrotem do tego kubła.
Ja strasznie staram się uciekać od takiej mentalności narzekacza, którą niestety mam, jak wiele innych osób. Dzięki temu, że miałem okazję współpracować z różnymi nacjami, grać koncerty w pięciu krajach i poznać wiele osób – zobaczyłem, jak bardzo nasza mentalność jest różna od innych. Niektóre z moich koncertów, to były projekty, które się działy na przykład na Cyprze, a ja byłem tam jedynym Polakiem. I naprawdę, nasza polska mentalność (nie chcę generalizować, że tak jest zawsze, ale jednak – często), to jest mentalność właśnie narzekacza. Czyli na zasadzie psa ogrodnika: sam nie zrobi, ale skrytykuje. Ja też daleki jestem od tego, że trzeba idealizować kogoś za to, że robi cokolwiek – to nie o to chodzi. Ale wydaje mi się, że jeśli ktoś ma pomysł na siebie i spójnie działa, to nawet, jeśli mnie się to nie podoba, to mogę powiedzieć: „nie kupuję tego, to nie jest w moim klimacie, ale zarąbiście to robisz i jeśli się w tym spełniasz, to super”. Ja jestem typem osoby, która – mówiąc po Youtube’owemu – nie daje nikomu łapki w dół, tylko wyłączy film. Chyba, że ktoś by szerzył jakieś straszne herezje i szkodził innym. Obecnie mocno obserwuję na YouTubie dużą debatę: weganie kontra antyweganie i dużo się z tego uczę, bo z obu stron padają bardzo merytoryczne głosy.
Podałeś jeszcze przykład psa ogrodnika i uważam, że to ważne, aby o tym porozmawiać. Jest wielu ludzi, którzy myślą o uczeniu innych, albo nawet uczą, ale jednocześnie pojawia się w nich taka obawa przed wychowywaniem sobie konkurencji. Co Ty byś poradził takim osobom? Albo czy Ty sam nie masz z tym problemu? Bo jednak wychowujesz tych ludzi, uczysz ich i lada moment może być tak, że nie będzie miejsca dla Ciebie w zespole, bo przyjdzie ktoś, kto będzie młodszy, ładniejszy i będzie szybciej grał szesnastki.
Dobre pytanie, ponieważ nigdy, przenigdy w życiu w taki sposób nie pomyślałem, do czasu, aż zacząłem prowadzić kanał na YouTube i zaczęły pojawiać się takie komentarze: że ja sobie wychowuje konkurencję. Jeśli spojrzymy na to, jak muzyka (i wszystkie inne dziedziny) była uczona przez lata, to zawsze wszystkie rzemieślnicze sytuacje były realizowane w modelu uczeń-mistrz. I ja nie chcę powiedzieć, że ja jestem mistrzem dla osób, które do mnie przychodzą – absolutnie nie. Ja zawsze mówię, gdy ktoś w jakiś sposób próbuje mnie gloryfikować, że jestem co najwyżej kolegą po fachu, starszym (czasem młodszym), może bardziej doświadczonym w tej właśnie dziedzinie, ale absolutnie nie jestem górą. Wyobraźmy sobie, że, dawno, temu, jakieś plemiona grały na bębnach i nagle twierdziliby: „nie, nie będziemy uczyć młodych grać, bo to będzie konkurencja”. Przecież z tego bierze się rozwój. Gdy kogoś uczę, to zawsze się zastanawiam, czy bardziej uczę ich, czy samego siebie. Bo czasem spojrzenie na jakiś temat po raz setny, mówienie o nim w ten sam sposób, powoduje, że nagle zauważam brakujący promil wiedzy, który nigdy mi nie zaskoczył w głowie, a nagle mi zaskakuje i dzięki temu widzę więcej. Zatem, absolutnie tak nie patrzę – raczej myślę, że to jest naturalna kolej rzeczy – tak, jak na początku rodzimy się, jesteśmy wychowywani przez rodziców, szkołę, i tak dalej, aż w pewnym momencie to my stajemy się rodzicami i my prowadzimy kolejne osoby przez tę drogę, a w końcu stajemy się dziadkami, którzy na przykład pomagają w wychowywaniu wnuków.
Gdy uczę, to zawsze się zastanawiam, czy bardziej uczę ich, czy samego siebie. Bo czasem spojrzenie na jakiś temat po raz setny powoduje, że nagle zauważam brakujący promil wiedzy, który nigdy mi nie zaskoczył w głowie, a nagle mi zaskakuje i dzięki temu widzę więcej.
Oczywiście, zgadzam się z tym, co powiedziałeś, ale też, według mnie, jest to po prostu przyjemne, jeżeli widzisz tę iskierkę w oku kogoś, kto się uczy. Jeżeli widzisz, że on zagra te cztery akordy, nad którymi pracował ciężko i jest mega zajarany tą sytuacją, i dla niego, to jak wyjść na Wembley i zagrać koncert z Queenem. To są takie emocje. I to jest super, że Ty jesteś ich częścią.
Bardzo się z tym zgadzam. Powiem tak: ja nie wyobrażam sobie zawodowego muzyka, który by się nie otarł, choćby w minimalnym stopniu, o kwestie dzielenia się swoją wiedzą. To jest, wydaje mi się, naturalna rzecz. Wiesz, muzyka to jest taka trochę trudna dziedzina zawodowa, ponieważ próg, w którym można realnie na tym zarabiać i funkcjonować na rynku, jest stosunkowo wysoki. Jeśli porównamy to do pracy informatyka, który chce zacząć robić strony internetowe i z tego żyć, to jednak muzyk musi włożyć stosunkowo dużo więcej czasu i pracy. Czyli ciężko być zawodowym muzykiem bez pasji. Ta pasja może zniknąć z czasem, bo czasem jest tak, że, jak chcemy być zawodowymi muzykami i zarabiać tylko i wyłącznie z grania, to musimy się godzić na pewne kompromisy i nie zawsze na przykład grać rzeczy, które nas inspirują, są fajne. Czasem ktoś jedzie na kontrakt i trafia na statek nie ten, który jeździ dookoła świata i ma co tydzień inny program, tylko ten, który jeździ w lewo i w prawo, i ma ciągle ten sam program.
Ciężko być zawodowym muzykiem bez pasji. Ta pasja może zniknąć z czasem, bo czasem jest tak, że, jak chcemy być zawodowymi muzykami i zarabiać tylko i wyłącznie z grania, to musimy się godzić na pewne kompromisy.
Ze Szczecina do Gdańska… [śmiech]
Wiesz, z tego co koledzy mi opowiadali, to są dwa rodzaje statków: te, które długo mają tych samych pasażerów i te, które co chwilę zmieniają pasażerów.
Tak,nazywane tramwajami, tak branżowo.
Wracając do kwestii zarobkowej: dla mnie to jest naturalna kolej rzeczy dla zawodowego muzyka – uczenie. Dlatego, że jest to też opcja na zarobkowanie i to w taki fajny sposób, bo przez bezpośrednie pomaganie komuś. Wydaje mi się, że jeśli wszystkie elementy układanki są na miejscu, to jest to naprawdę fajna rzecz, która uzupełnia karierę muzyczną.
Czyli, reasumując: nie ma co się bać przekazywania wiedzy i wychowywania konkurencji, bo tak naprawdę im więcej osób dobrze grających, tym większa świadomość muzyczna w społeczeństwie – mówiąc już tak bardzo szeroko – i dzięki temu jest więcej pracy dla muzyków, bo więcej ludzi docenia wartość tego, że ktoś dobrze gra i może wybrać fajnie grający zespół, albo fajne miejsce dla muzyków, żeby mieli gdzie grać i dla kogo występować, bo ludzie wiedzą, czego warto słuchać.
Poza tym, jeszcze możemy wrócić do tego, o czym powiedziałeś wcześniej: że jest taka naturalna kolej rzeczy – jak miałem te osiemnaście, dziewiętnaście lat, to jechałem używanym „Lublinem”, który miał butlę gazową wielkości paki i miał cztery miejsca siedzące, a nas było pięciu… I zawsze ten, który ostatni wszedł do busa, musiał siedzieć na pace na tej butli [śmiech]. My w ten sposób jechaliśmy pięć godzin, żeby zagrać koncert gdzieś na Mazurach i wrócić, przy czym zarabialiśmy na tym piętnaście złotych, które zostały i tak wydane na jedzenie. Dzisiaj sobie tego nie wyobrażam. Ale wciąż widzę, że są młodzi ludzie, którzy mają taką iskrę i robią coś takiego. Teraz tak sobie myślę, że może to nie jest tak do końca, ze ja zdziadziałem, tylko po prostu taka jest kolej rzeczy i faktycznie jest tak, że ja w tej chwili – tak jak całe życie miałem ciśnienie, żeby grać koncerty, co widać po tym, ile ich zagrałem – tak teraz mam luz, bardziej mnie kręci tworzenie contentu w Internecie, interakcja z ludźmi, kurs, i bycie przy okazji pod ręką dla moich dziewczyn.
Zbliżamy się już bardzo powoli do końca. Przygotowałem sobie kilka pytań, które, uważam, mogłaby zadać Ci osoba, która myśli o tym, żeby uczyć w Internecie. Chciałbym, żebyśmy się wspólnie z nimi zmierzyli. Pytanie pierwsze: czy uczenie gry lub śpiewu jest czymś, co może wykonywać każdy muzyk? Kiedy ja mam się przekonać o tym, że to jest ten dobry moment?
Ja myślę, że to jest bardzo szeroki temat. Tak naprawdę trzeba by go podzielić na kwestię tego, czy masz na myśli uczenie na zasadzie biznesu, czyli odpłatne, w formie jakichś płatnych materiałów, czy uczenie za darmo. Bo jeśli chodzi o YouTube, myślę, że można zacząć kiedykolwiek – i trzeba zacząć kiedykolwiek – bo YouTube jest świetną platformą na start. To może zrobić praktycznie każdy i w dzisiejszych czasach taka osoba nie musi mieć nawet jakiegoś super sprzętu. Większość z nas, muzyków, ma prosty interfejs, często mamy też telefon z dobrym aparatem, więc wystarczy dokupić dwie lampy za pięćdziesiąt złotych i można działać. Tak, oświetlenie to jest klucz, jeśli chodzi o wideo. Odpowiadając na Twoje pytanie – bo pewnie nie chodzi ci o kwestie tylko technologiczne, tylko bardziej te mentalne.
Na razie porozmawiajmy o tym, jak stwierdzić, że już mogę kogoś czegoś nauczyć. Już coś tam gram, powiedzmy, ale nie mam bogatego doświadczenia scenicznego, nie zagrałem miliona koncertów, ale gram sobie utwory, z nagraniami, i tak dalej. Czy to jest ten moment, kiedy ja tę wiedzę mogę zacząć przekazywać?
Wiesz, ja jestem zdania, że taką wiedzę możemy przekazywać – a nawet powinniśmy – od samego początku. Ja też to zawsze mówię swoim uczniom: „jeśli nauczyłeś się grać a-moll biciem, i to ci działa, to weź te nasze pierwsze kartki i pokaż je młodszemu bratu, albo kuzynce, żebyś Ty jej przekazał wiedzę”. Zatem ja jestem zdania, że powinniśmy dzielić się wiedzą jak najszybciej, ale musimy też brać pod uwagę coś innego, a mianowicie to, że Internet nie zapomina. To znaczy, że musimy być świadomi tego, że jeśli jakiemuś Jasiowi powiemy face-to-face, że to jest a-moll, a to jest tak naprawdę G-dur, to w pewnym sensie nic się nie stanie, bo następnej osobie powiemy dobrze, a Jasiowi sprostujemy. Natomiast jeśli publikujemy film w Internecie, raczej dobrze jest, aby był poprawny merytorycznie, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto nam ten błąd wytknie, a my wówczas będziemy mieć dwie opcje – albo zdjąć film i nagrywać go od nowa (co jest olbrzymim, czasochłonnym zajęciem i dodatkowo psuje to, co udało nam się osiągnąć), albo trzymać się uparcie swego – bo takie osoby też można znaleźć na YouTube (ale takie kanały raczej nie zdobywają wielkiej popularności).
Jeśli publikujemy film w Internecie, raczej dobrze jest, aby był poprawny merytorycznie, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto nam ten błąd wytknie.
Czyli, tak naprawdę niewielkim kosztem już możemy coś tam zamieścić. I teraz: co to może być?
Mnie jest ciężko podsunąć takie pomysły, bo ja sam się codziennie zastanawiam, na jaki temat mógłbym nagrać kolejne odcinki. Wydaje mi się, że na początek jest dobrze mówić o rzeczach, które są dla nas komfortowe. To to jest strasznie trudne pytanie, jakie zadajesz – to znaczy: szerokie. Bo są różne osobowości: są ludzie bardziej ekstrawertyczni, a inni mniej, są ludzie których kamera onieśmiela, i są tacy, u których wyzwala ciekawe cechy. Ja bym się przede wszystkim zastanowił, na miejscu takiej osoby, po co chce to robić i co chce tym osiągnąć. Bo jeśli ideą jest po prostu podzielenie się wiedzą, którą mam, to jak najbardziej, nie ma problemów, żeby robić to od razu, na dowolny temat. Ale jeśli celem jest, na przykład, zrobienie z nauczania (tak jak dla mnie w tej chwili) swojego głównego źródła dochodu, takiej full-time job, to wiadomo, że trzeba myśleć w innych kategoriach, bardziej biznesowych. Przy czym, jednocześnie, ja chcę zachować szczerość i przekaz, do którego przyzwyczaiłem swoich widzów. Wydaje mi się zatem, że ile ludzi, tyle odpowiedzi.
Myślę, że zgodzisz się ze mną, że fajnym sposobem na to, żeby zacząć uczyć innych grać w Internecie, w ogóle spróbować, jest nagrywanie coverów. Jeżeli, na przykład, jestem basistą, nagrywanie bass-coveru jest tak naprawdę formą nauki, ponieważ pokazujesz, w jaki sposób wykonać dany utwór, i jak Ty go zinterpretowałeś (bo najczęściej ludzie nie grają coverów 1:1, tylko dokładają coś do siebie). Trochę się pokazujesz przed kamerą, ale nie masz tego obowiązku, że musisz coś powiedzieć – możesz, ale wcale nie musisz. I tak naprawdę możesz zbadać to, w jaki sposób ludzie Ciebie odbierają, jak się czujesz przed kamerą i mieć też jakąś komunikację z odbiorcą – bo są komentarze, ktoś może do Ciebie wysłać wiadomość. Co o tym myślisz?
Muszę powiedzieć, że nie do końca bym się z tobą zgodził. YouTube, jako medium (które możemy określić, jako tak zwane nowe media, czyli coś, co zastępuje nam powoli telewizję), jest bardzo szeroki w tematyce. Według mnie, kanał, gdzie ktoś gra świetnie covery, to niekoniecznie jest kanał, na który bym wszedł w celu nauki – raczej, aby zobaczyć, jak ktoś gra. Widzisz, nie zawsze dobry muzyk jest dobrym nauczycielem. Wydaje mi się, że jeśli ktoś chce budować swój wizerunek, jako muzyka grającego świetnie covery, to może to robić, ale to jest taki model a’la Dirty Loops (ja bym tak odbierał taką osobę). Jeśli ktoś chce przyciągać do siebie osoby, które chcą się uczyć, to raczej bym omówił, dlaczego zagrałem to tak, a nie inaczej, albo udostępnił kwity do tego. Zrobił cokolwiek edukacyjnego – innego, niż po prostu zagranie tego poprawnie.
Nie zawsze dobry muzyk jest dobrym nauczycielem.
A czy potrzebuję mieć jakieś specjalne wykształcenie, żeby być wiarygodnym?
To jest dobre pytanie. Wydaje mi się, że w naszym kraju wciąż jest kult papierka – który, tak na dobrą sprawę, niewiele znaczy. Natomiast ja nigdy, poza tą jedną sytuacją z kolegą akordeonistą po pierwszym stopniu nie miałem takich komentarzy: „a, co ty tam wiesz, że uczysz, dlaczego dajesz sobie takie prawo?”.
Musiałeś przesyłać skan swojego dyplomu?
Nie, nie musiałem, aczkolwiek ja mam dosyć spory dorobek i on raczej pozytywnie nastraja co do moich kompetencji. Nie wiem, jak by to wyglądało w sytuacji, w której, na przykład, ktoś (nie chcę źle zabrzmieć, jako ktoś, kto się chwali – wiadomo, że w Polsce nie wypada) nie miałby żadnego dorobku, to taki papier z akademii muzycznej może być fajną cegiełką do budowania jego wizerunku w sieci. Bo jednak dobry nauczyciel to osoba, która stanowi jakiś autorytet dla ucznia. Myślę, że budowanie sobie samemu wizerunku eksperta w Internecie, jest istotnym elementem, bo, aby trafiać do ludzi, oni muszą chcieć się od ciebie uczyć. Wydaje mi się zatem, że są takie sytuacje, gdy ten papier może komuś pomóc. Ale nie musi.
Dobrze, Szymonie. Zbliżamy się do końca naszej rozmowy. Ja mam jeszcze jedno pytanie, które zawsze zadaję moim gościom na koniec: czym dla Ciebie jest muzyka?
Wow, to też trudne pytanie. Dla mnie muzyka zawsze była terapią, ucieczką, ponieważ ja (co teraz wydaje się ludziom trudne do uwierzenia) czuję się introwertykiem. Trochę się rozwinąłem przez te wiele lat, do tego działalność w Internecie bardzo mi pomogła, ale przez długi czas miałem swój świat, swoje kredki, jak to mówili moi koledzy. I tymi kredkami było właśnie granie. Cokolwiek by się w moim życiu nie działo, ja uciekałem w granie i to była moja ostoja. I tak było przez wiele, wiele lat. Później gitara stała się – siłą rzeczy, bo poświęcałem na to cały wolny czas – moim zawodem. A dzisiaj jestem w sytuacji, w której muzyka wciąż jest bardzo istotną częścią mojego życia, ale jest mi bardzo dobrze z tym, że nie jest już głównym źródłem mojego utrzymania. Czyli moment, w którym przestałem się utrzymywać z samych koncertów, był momentem, w którym na nowo zacząłem rozbudzać swoją pasję. Czym jest dla mnie muzyka w tej chwili? To moja wspaniała pasja, moje hobby i sposób, w jaki spędzam cały wolny czas.
To bardzo fajnie nawiązałeś do tego, o czym rozmawialiśmy na samym początku, czyli do tych etapów – Ty teraz jesteś na tym etapie, że muzyka ma więcej luzu. Ja uważam, że to jest dobre podejście, z zyskiem dla wszystkich – i dla Ciebie, jako muzyka, i dla muzyki samej w sobie, i dla Twojej publiczności, która będzie miała okazję Cię słuchać, ale też dla osób, które uczysz, bo dzięki temu możesz się bardziej skupić na tym, żeby komuś poświęcić uwagę i mieć przyjemność z tego, że ktoś zagrał te cztery akordy i jest mega zajarany. Gdyby ktoś chciał znaleźć Cię w Internecie, skontaktować się z Tobą, to którędy najłatwiej do Ciebie trafić?
Moją podstawową ostoją jest blog: guitarway.pl. Kolejnym miejscem, w którym często się pojawiam jest mój kanał na YouTube: youtube.com/guitarway.pl. Oczywiście mam też stronę na Facebooku, poza tym jest też moja strona internetowa: szymonchudy.com, jeśli ktoś byłby bardziej zainteresowany mną jako muzykiem, aniżeli nauczycielem, to zapraszam również tam.
Bardzo dziękuję za tę rozmowę i mam nadzieję, że będziemy mieli okazję jeszcze się spotkać, nie tylko w sieci, ale też pograć coś razem. A tymczasem, trzymaj się!
Dziękuję za zaproszenie, było mi bardzo miło.
Mam nadzieję, że wspólnie z Szymonem udało nam się odpowiedzieć przynajmniej na część pytań, które mogły się pojawić w Twojej głowie, jeśli zastanawiasz się nad tym, by uczyć innych gry na instrumencie w Internecie. Osobiście zgadzam się z tym, o czym powiedział Szymon, że warto przynajmniej raz, będąc muzykiem, spróbować jak to jest z drugiej strony, to znaczy: jak to jest być nauczycielem. Już nawet po jednej lekcji możemy bardzo dużo dowiedzieć się o sobie takich rzeczy, których nie spodziewaliśmy się dowiedzieć. Jeśli masz jakieś pytania i sugestie do tego odcinka, proszę zostaw je w komentarzu pod adresem: muzykalnosci.pl/04 lub na Facebooku: facebook.com/muzykalnosci. Jeśli uważasz, że treść mojego podcastu jest ciekawa i może zainteresować kogoś z Twoich znajomych, to bardzo Cię proszę, wyślij link takiej osobie lub udostępnij go w portalu społecznościowym po to, aby Twoi znajomi mogli go posłuchać. Będę również bardzo wdzięczny za wszystkie komentarze na temat mojego podcastu w iTunes, bo dzięki temu kolejne osoby dowiadują się o jego istnieniu. I to by było tyle na dziś. Do usłyszenia w kolejnym odcinku podcastu Muzykalności.